Legenda superbohaterskiej animacji wróciła i ma się świetnie. "X-Men 97" to nie tylko nostalgiczna podróż dla podstarzałych nerdów, ale dowód na to, że w supebohaterach wcale nie musi chodzić o supermoce. Przynajmniej nie tylko o nie.
OCENA
Trudno jest powiedzieć już coś oryginalnego o serialu, który ma taką renomę. Choć nie mam na to badań, że przynajmniej 3 na 4 dzisiejszych nerdów, nerdami są właśnie dlatego, że w dzieciństwie trafili, na jedną z kultowych animacji Marvela lub DC. „X-Meni” (opisywani często jako („X-Men: The Animated Series” lub po prostu w skrócie „TAS”) z całą pewnością są jedną z nich. Animacja była emitowana w latach 1992-1997, a do Polski wleciała za sprawą popularnego kanału dla dzieci Fox Kids.
Siła tej (nie chcę nadużywać tego słowa, ale tu warto z niego skorzystać) kultowej animacji wynikała przede wszystkim z tego, że mimo całej tej otoczki infantylnej kreskówki potrafiła zbudować nie tylko bardzo bogaty świat, wypełnić go wątkami i bohaterami, to jeszcze poruszała naprawdę dojrzałe tematy. Dojrzałe, ale podane tak, aby nie zagubił się gdzieś po drodze wypełniony akcją komiksowy rodowód.
Więcej o „X-Menach” czytaj na łamach Spider's Web:
X-Men 97 - recenzja
„X-Men 97” to nostalgia pełną gębą. Czołówka została tylko trochę unowocześniona, ścieżka dźwiękowa jest odrobinę głębsza i bardziej zróżnicowana, ale po brzegi wypełniono ją znanymi i lubianymi motywami muzycznymi. Bohaterowie noszą te same kostiumy, a nawet wróciła część obsady głosowej znanej z serialu.
To, co jednak najmocniej rzuca się w oczy to fakt, że akcja nowej odsłony kończy się niedługo po wydarzeniach z ostatniego odcinka 5. sezonu oryginalnej serii. To jasny sygnał dla widzów, że nowi „X-Meni” to prostu kontynuacja.
I to kontynuacja bardzo udana.
Nowy serial, podobnie jak poprzednik, miesza superbohaterską akcję z życiem prywatnym bohaterów, rysując oczywiście metaforyczny komentarz o tym, do czego prowadzi nietolerancja. Udaje się to wybornie, bo po początkowym fanserwisie, niezbędnym przecież po tylu latach przerwy, „X-Men 97”, serial rusza z kopyta. Zmienia trochę odświeża drużynę, zmienia status quo i zaczyna się (kolejna) gra o wielką stawkę. Gra może i przewidywalna, ale w granicach rozsądku, ale przede wszystkim świetnie wyreżyserowana, dynamiczna i emocjonująca.
Sercem serii cały czas pozostają jednak bohaterowie, a niekoniecznie kolejne potyczki z całym złem tego świata. Najlepiej obrazuje to 2. odcinek serialu, w którym jedna z bohaterek jedzie do szpitala, bo za chwilę ma rodzić. Sceny z tej walki przeplatają się z potyczką z rozjuszonym tłumem w siedzibie ONZ. Podczas gdy kolorowi superbohaterowie walczą z uzbrojonym w nowoczesną technologię rasistowskim przeciwnikiem, inni dokładają starań, aby dziecko mogło przyjść na świat.
I to ta prywatna, osobista scena, choć skąpana w komiksowej przesadzie, jest bardziej emocjonująca, bo bliższa życiu.
Kiedy Chris Clermont, komiksowy scenarzysta związany z X-Menami, przez 16 lat, prowadził tych bohaterów przez liczne przygody, nigdy nie zapominał o tym, że są oni w gruncie rzeczy ludźmi. Ba, w pewnym momencie w jego pracach dało się zauważyć, że liczba kadrów, na których oglądamy bohaterów w swetrach, golfach i dżinsach, gdy załatwiają swoje prywatne, rodzinne i sercowe sprawy, zaczyna niebezpiecznie rosnąć w stosunku do tego, kiedy pojawiają się obcisłych kostiumach i korzystają z supermocy. Ta pogłębiona analiza ich relacji, czasem niebezpiecznie skręcająca w stronę opery mydlanej, nadała charakterystyczny rys tej grupy bohaterów na lata i to właśnie z niej czerpali twórcy animowanych X-Menów, zarówno tych z lat 90., jak i tych nowych, których 2 pierwsze epizody wjechały wczoraj na Disney+.
Jeśli do czegoś można się tu przyczepić, to chyba przede wszystkim do tego, że niektóre decyzje artystyczne były nietrafione. Produkcja stoi bowiem w rozkroku z bardzo umowną kreską znaną z oryginału, a próbą unowocześnienia strony wizualnej. Doprowadza to do sytuacji, w której twarzy i ich mimika są trochę zbyt realistyczne w stosunku do reszty ciała czy tła. Nie jest to poważny zarzut, zwłaszcza że łatwo się do tego przyzwyczaić, ale niestety od czasu do czasu jest to widoczne.
Liczę również, że kolejne odcinki odważniej będą korzystać z późniejszych fabuł i rzadziej będą nawiązywać do kultowych opowieści Clermonta. W tym momencie jednak wygląda na to, że to jedna z najlepszych produkcji superbohaterskich ostatnich lat.
Produkcja dostępna jest na Disney+.