Netflix i twórcy „Stranger Things” oskarżeni o plagiat, ale popkultura lubi pożyczać cudze pomysły
Już sam Picasso swego czasu powiedział: „Dobrzy artyści kopiują, wielcy kradną”. I po dziś dzień jest to aktualne stwierdzenie. Szczególnie w XXI wieku (i wieku poprzednim), w którym globalizacja i popkultura zaczęły stanowić sieć naczyń połączonych do tego stopnia, że nie da się sprawić, by jeden twórca bądź dzieło nie miały żadnego wpływu na drugiego.
Spory o kradzieże oryginalnych pomysłów, plagiaty i tym podobne „nadmierne i odważne inspiracje” toczą się od dziesiątek, jeśli nie setek, lat. I na dobrą sprawę nie da się ich uniknąć. Pomijając już sytuacje ewidentnych kradzieży pomysłów i plagiatów (bo te oczywiście się zdarzają), trudno by w danym kręgu kulturowym, systemie społecznym bądź religijnym nie znalazły się choć dwie jednostki nie wiedzące o swoim istnieniu, które wpadły by na podobny pomysł.
Zresztą, warto mieć na uwadze fakt, że same tylko religie istniejące na świecie oparte są na tych samych (albo bardzo podobnych) schematach, a wręcz wywodzą się z tego samego źródła.
Począwszy na mitologii egipskiej, greckiej i rzymskiej, a kończąc na Chrześcijaństwie czy Islamie. Znajdziemy w nich niemal identyczne przypowieści z takimi samymi morałami i wnioskami oraz bardzo podobnymi konstrukcjami fabularnymi. Pojawiają się w nich motywy Mesjasza, przeróżne permutacje historii Mojżesza, Kaina i Abla czy Chrystusa. Przykład idzie więc, nomen omen, z góry.
Istnieje określona ilość schematów, pomysłów, przebiegów fabuły, które można wymyślić. Trochę jak z muzyką, gdzie mamy skończoną ilość nut i prędzej czy później znajdzie się ktoś, kto użyje podobnej konfiguracji dźwięków. Czasem na tyle podobnej, że zostaje oskarżony o plagiat.
W chwili obecnej z takimi oskarżeniami muszą mierzyć się twórcy serialu „Stranger Things” oraz platforma Netflix.
Firma Irish Rover Entertainment stwierdziła bowiem, że przebój Netfliksa został wyraźnie oparty na scenariuszu do serialu „Totem”, który nigdy nie powstał.
Pozew został złożony w sądzie federalnym w Kalifornii 15 lipca 2020 roku. Możemy w nim wyczytać, że twórcy skryptu do „Totemu” zarzucają autorom „Stranger Things” kradzież pomysłów na „fabułę, postaci, tematykę, dialogi, nastrój, miejsce akcji oraz grafiki koncepcyjne”. Dodatkowo w pozwie pada nazwisko Aarona Simsa, który pracował przy powstawianiu scenariusza do serii „Totem”, a następnie został zatrudniony jako grafik przy produkcji dwóch pierwszych sezonów „Stranger Things”. Argumenty są więc całkiem mocne i prawdopodobne. Tym bardziej, że dalej można wczytać się w szczegóły pozwu, gdzie opisany został zarys fabuły „Totemu”:
Po czym porównano go z zarysem fabuły „Stranger Things”:
Według Irish Rover Entertainment, twórca scenariusza „Totem”, Jeffrey Kennedy zainspirowany został śmiercią swojej koleżanki z dzieciństwa, która cierpiała na epilepsję.
Rzecznik Netfliksa tak oto odniósł się do oskarżeń:
Z jednej strony, trudno nie dostrzec ewidentnych podobieństw, a wręcz zbieżności fabuł „Totemu” i „Stranger Things”. Z drugiej, oba pomysły nie są na tyle oryginalne i niespotykane, by wykluczyć czysty przypadek i nieświadome powielenie czyjejś historii. Tym bardziej, że sami twórcy „Stranger Things” nie ukrywają, że źródłem inspiracji dla serialu była jeszcze inna opowieść, a konkretniej ta napisana przez Dana Simmonsa, czyli „Letnia noc”.
Współczesna popkultura, to swoista nowoczesna mitologia, która utkana jest z raptem kilkunastu opowieści mniej bądź bardziej umiejętnie przetwarzanych przez kolejnych twórców.
Jakby się uprzeć, to niemal każdy wakacyjny blockbuster opowiada tę samą historię, tyle że zmienia trochę bohaterów, otoczenie i szczegóły fabularne (jakbym był złośliwy, to bym napisał, że większość zmienia te schematy bardzo nieznacznie, ale nie będę złośliwy). Opowieść o Chrystusie, królu Arturze, „Gwiezdne wojny”, „Władca Pierścieni”, „Matrix” – to tylko kilka przykładów historii , które łączy podobna struktura oraz postać „Wybrańca”, który ostatecznie, po licznych perturbacjach ratuje świat.
Nowoczesny panteon bogów XX wieku, czyli superbohaterowie też nie grzeszą oryginalnością, jakby porównać twory konkurujących ze sobą studiów Marvela i DC. Spójrzcie choćby tylko na design postaci Kapitana Ameryki i Supermana, Deadpoola i Deathstroke’a, Namora i Aquamana, Green Arrowa i Hawkeye’a, Atoma i Ant-Mana, Batmana i Moon Kinghta czy Thanosa i Darkseida. A to i tak nie wszystkie podobne do siebie postaci.
Kojarzycie postać Elryka z Melnibone? Ten heros fantasy stworzony przez Michaela Moorcocka w latach 60. XX wieku swego czasu był bohaterem na licznych forach internetowych, które wskazywały, że to tę postać splagiatował Andrzej Sapkowski przy tworzeniu wiedźmina Geralta.
I jasne, jakieś tam podstawy ku temu są. Elryk wszakże również był albinosem, posługiwał się mieczem i magią w walce z demonami, nazywany był także czasem Białym Wilkiem. Czy oznacza to jednak, że Sapkowski, mówiąc dosadnym, ulicznym językiem, zerżnął pomysł na Geralta od Moorcocka? Nie. Świadczy to co najwyżej o tym, że autor „Wiedźmina” odwoływał się do oklepanych wzorców i schematów z gatunku fantasy. Ale nie on jedyny.
To mocne uogólnienie, ale można w sumie stwierdzić, że niemal całe fantasy powstałe po 1958 roku to jeden wielki quasi-plagiat „Władcy Pierścieni” J.R.R. Tolkiena.
Zapewne większość z was zna postać Indiany Jonesa i widziała filmy Spielberga z nim roli głównej. Ale czy znacie Harry’ego Steele’a granego przez Charltona Hestona w filmie „Tajemnica Inków” z 1954 roku?
A warto o tyle, że to na nim wzorował się w dużej mierze Spielberg przy tworzeniu serii „Indiana Jones”. Wielu wręcz zarzuca mu, że Jones jest splagiatowaną wersją Steele’a.
Oczywiście popkultura to w dużej mierze kontrolowany recykling już istniejących treści. Chyba najbardziej znanym tego przykładem są „Gwiezdne wojny”, na które składają się popularne baśnie, serie przygodowe dla dzieci, space opery (z „Flashem Gordonem” na czele) oraz japońskie filmy samurajskie (w tym przede wszystkim „Ukryta forteca”, z której spora cześć fabuły została zręcznie zaadaptowana przez George’a Lucasa).
A jeśli już jesteśmy przy samurajskich produkcjach, ciekawym przypadkiem jest arcydzieło Akiry Kurosawy „Siedmiu samurajów”, który to doczekał się po premierze całej masy różnych „remaków” tej opowieści (w tym ten najbardziej znany, czyli western „Siedmiu wspaniałych). Ale też i sam Kurosawa przyznawał, że jego film powstał z inspiracji… amerykańskimi westernami.
Posługując się jeszcze analogią z muzyki – ktoś kiedyś powiedział o Tonym Iommim, legendarnym gitarzyście Black Sabbath, że stworzył on wszystkie dostępne w muzyce metalowej riffy, a kolejni muzycy po nim jedyne co robili, to grali je wolniej, szybciej albo od tyłu. I to chyba najlepsza metafora całej popkultury.
Wydaje mi się, że stosunkowo rzadko ktokolwiek bezczelnie i świadomie kradnie czyjeś własności intelektualne. Jedyne na co można by ponarzekać, to fakt, że otoczeni jesteśmy wtórnością i tylko raz na jakiś czas pojawiają się twórcy, którzy potrafią stworzyć na tej bazie coś niezwykłego.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.