REKLAMA

Jak to jest z tym cancel culture? Ten film wam nie odpowie, ale i tak warto go zobaczyć

"Tar" to film trudny, wymagający, niejednoznaczny. Todd Field mnoży kolejne pytania, ale próżno oczekiwać, że poda nam jakiekolwiek odpowiedzi. Odłóżcie więc popcorn. Przez te 2,5 godziny musicie bowiem trwać w całkowitym skupieniu. Na bieżąco interpretować co się dzieje i szukać drugiego dna prezentowanych wydarzeń.

tar recenzja oscary premiera
REKLAMA

Na samym początku widzimy dyskusję na Facebooku. W tle śpi Lydia Tar, a dwie osoby o niej rozmawiają. Jedna nie wierzy, że ta słynna dyrygentka mogłaby mieć sumienie. Rzeczywiście z czasem okaże się potworem, ale najpierw musimy przebrnąć przez… napisy końcowe. Ten moment, podczas którego, o ile nie jest to film Marvela, zazwyczaj uciekamy z kina, tutaj staje się obowiązkowym elementem seansu. Według Todda Fielda spełnia to dwie funkcje. Z jednej strony dezorientuje widza, sprawdza, czy jest gotowy na to, co go czeka. Z drugiej – rekalibruje nasze oczekiwania względem hierarchii. Maluczcy, ci pomijani, niewidoczni, wysuwają się w ten sposób na pierwszy plan. Współgra to z podejmowanym przez reżysera tematem.

"Tar" to opowieść o zmiennej naturze władzy - przywilejach i ich nadużywaniu, kontroli i jej utracie. Tematy te zostają zaklęte w formie muzycznej biografii. Zamiast prawdziwych gwiazd muzyki popularnej pokroju Freddie’ego Mercury’ego ("Bohemian Rhapsody"), Eltona Johna ("Rocketman"), czy Elvisa Presleya ("Elvis") mamy fikcyjną gwiazdę muzyki klasycznej. To jednak wciąż historia o bolesnym upadku z samego szczytu. Field stawia swoją bohaterkę na piedestale, aby ją z niego zrzucić. Buduje jej pomnik, ale nie trwalszy niż ze spiżu, tylko tekturowy, aby móc go łatwo zniszczyć. Różnica jest taka, że zamiast alkoholem i narkotykami wszyscy tu – jakby to ujął Mozart z "Amadeusza" – srają marmurem.

REKLAMA

Tar - recenzja filmu nominowanego do Oscara

Za odrobienie zadania domowego, Fieldowi należą się owacje na stojąco. "Tar" może jednak odrzucić część widzów swoją eksperckością. Postacie z akademickim zacięciem dyskutują o muzyce klasycznej, rzucając kolejnymi nazwiskami i faktami z życia kompozytorów. Łatwo wtedy patrzeć z niezrozumieniem na ekran i tylko potrząsać głową, gdy wspomną o znanych wszystkim Bachu, Beethovenie czy Mahlerze. Jest w tym nieco pretensji, ale na szczęście nie znajomością tematu ten film stoi. Już na początku jesteśmy świadkami wywiadu, który z protagonistką przeprowadza dziennikarz "New Yorkera". Nie jest ważne, to co główna bohaterka mówi, tylko jak się zachowuje. Rozmówca łechce jej ego, a ona odpowiada na jego pytania z wyższością i pewnością siebie. Pycha, narcyzm, arogancja i geniusz - od tych nut zaczyna się symfonia upadku.

Field przedstawia nam Tar jako wybitną dyrygentkę. Jest w końcu pierwszą kobietą przewodzącą największej niemieckiej orkiestrze. Tak właśnie widzi ją świat. Ciężko sobie zapracowała na swój sukces i wcale nie spoczywa na laurach. Widzimy ją, jak wykłada na uczelni, promuje swoją autobiografię, komponuje własny utwór i przewodzi kolejnym próbom. Ona jest jak Fletcher z "Whiplash" - ciągle dąży do perfekcji. Wszystko co robi, nie może być po prostu dobre, musi być idealne. Wiele od siebie wymaga, ale cały ten talent, wysiłek, to dążenie do ideału - wszystko, co wzbudza nasz podziw, okazuje się tylko jedną stroną medalu. Druga jest już o wiele brzydsza, bo jak usłyszymy w pewnym momencie od jej partnerki, jedyną relacją, którą utrzymuje, a nie czerpie z niej wymiernych korzyści, jest ta z córką.

Tar - premiera - recenzja

Field z cierpliwością dokumentalisty przygląda się Tar w jej życiu zawodowym i prywatnym, ciągle komplikując rysowany portret psychologiczny. Wprowadza do jej perfekcyjnego świata czynnik dysrupcyjny, pod postacią samobójstwa dawnej współpracownicy. Od tej pory wszystko zaczyna się sypać. Reżyser otwarcie zadaje tu pytanie, czy można oddzielić twórczość od artysty i droczy się z cancel culture. Jeden ze studentów, queerowy chłopak mówi protagonistce, że nie może zagrać Bacha ze względu na jego patriarchalny styl życia. Dyrygentka ripostuje go, próbując przekonać do swoich racji. Nie przebiera przy tym w słowach, co niczym strzelba Czechowa wystrzeli w ostatnim akcie filmu.

"Tar" to bez wątpienia film ery #MeToo. Głos Fielda w dyskusji na temat przywilejów wszelkiej maści celebrytów nie jest jednak jednoznaczny. Reżyser wyśmiewa co prawda stawianie znaku równości między oskarżeniami a winą, porównując te praktyki do denazyfikacji w powojennych Niemczech, ale też przekonuje, że czas świętych krów dobiegł końca. Jego postawę komplikuje już opowiadanie takiej historii z kobietą w roli głównej. Jak w wywiadzie dla magazynu "Sight and Sound" przyznała wcielająca się w dyrygentkę Cate Blanchett, gdyby protagonistą był mężczyzna, narzucałoby to publiczności pewien tok myślenia. Skoro jednak jest kobietą, widzowie łatwiej dostrzegą wszystkie niuanse przedstawianych sytuacji. Prawda! Szczególnie jeśli gra ją aktorka takiej klasy.

Tar - Cate Blanchett dostanie trzeciego Oscara?

REKLAMA

Blanchett doskonale wygrywa każdą psychologiczną komplikację swojej bohaterki. Potrafi przerazić poczuciem własnego autorytetu i majestatu, ale też pokazać, kiedy pod tą całą powłoką zaczyna się rozsypywać. Ona jest tu drapieżna, pozbawiona delikatności i ludzkich odruchów, a jednocześnie desperacko zaklina rzeczywistość, próbując wyprzeć się wszystkich negatywnych emocji, jakie nią targają. Aktorka dba, abyśmy dostrzegli je w drobnych gestach, czy subtelnej mimice, które bezbłędnie wyłapuje kamera Floriana Hoffmeistera. Film staje się przez to wnikliwym studium psychiki protagonistki. My z butami wchodzimy do jej intymnego świata i przyglądamy się każdemu zaburzeniu.

Jeśli chciałoby się do czegoś w "Tar" przyczepić, byłby to chłód bijący z ekranu. Statyczne zdjęcia zapewniają dystans do przedstawianych wydarzeń. Można jednak pokusić się o stwierdzenie, że jest to zabieg jak najbardziej celowy. Field nie chce nam narzucać moralnych ocen i powstrzymuje się od publicystycznego komentarza, zadając nam jedynie kolejne pytania. Cały czas prowokuje do myślenia i wymaga pełnego skupienia oraz czynnego zaangażowania w opowiadaną historię. Igra z przyzwyczajeniami i wystawia cierpliwość widza na ciężką próbę, każąc samemu wyciągać odpowiednie wnioski. Nie jest to co prawda łatwe, ale satysfakcjonujące już jak najbardziej.

"Tar" już w kinach.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA