Adaptacja lepsza od źródła? Pod wieloma względami - owszem. Wiem, wiem, przekorna opinia, za którą niektórzy zapewne już teraz zechcieliby rzucić mnie na pożarcie co bardziej narwanym patrolom WLF, ale będę obstawał przy swoim. Na swoją obronę dodam jednak, że nie mam na myśli całokształtu - znakomita gra opowiada o pewnych kwestiach w sposób, którego kino i telewizja nie są w stanie powtórzyć czy podrobić. O ile jednak bardzo cenię całokształt fabuły 2. części gry „The Last of Us” (nieco słabszej od poprzedniczki), o tyle sposób nakreślenia niektórych rozwiązań (ale nie rozwiązania same w sobie!) pozostawia tam momentami wiele do życzenia. Serialowa adaptacja od Max naprawia garść niedoróbek, rozwija kilka wątków i sprawia, że nowa część tej poruszającej opowieści wybrzmiewa jeszcze lepiej lepiej - a przy okazji unika kilku niespójności. Spokojnie: oceniam bez spoilerów.
OCENA

Dwa lata temu serial „The Last of Us” Neila Druckmanna i Craiga Mazina został jednogłośnie okrzyknięty najlepszą adaptacją gry wideo w historii - i trudno się spierać z tą oceną. Nie chodziło przecież wyłącznie o fakt, że większość prób przełożenia cenionych interaktywnych historii na inne medium kończyło się spektakularną wręcz klęską artystyczną, w związku z czym produkcja od Max mogłaby być zwykłym średniakiem, a i tak wgniatałaby w glebę większość innych ekranizacji. „The Last of Us” to coś więcej: bardzo dobry, poruszający, angażujący serial premium, przeplatający kilka gatunków, trzymający w napięciu, imponujący inscenizacyjnym rozmachem, świetnie zagrany, z cudownie gorzkim finałem. Owszem, momentami wtórny i generyczny, nierówny scenariuszowo, chodzący na skróty, ale żaden z tych problemów nie razi. A przy okazji: udana adaptacja oryginału będącego arcydziełem wśród gier, taka, która nie wprowadza żadnych istotnych zmian, a co najwyżej rozwija pomniejsze wątki lub dodaje coś od siebie - w duchu źródła, rzecz jasna. I dowód na to, że warto angażować autorów materiałów źródłowych do pracy przy nowych wersjach ich dzieł.
2. sezon serialu nie różni się pod tym względem od „jedynki” - to wciąż świetna, wierna, rozbudowująca znaną graczom historię adaptacja oraz, niezależnie od gry, bardzo dobry serial. Niewybitny, niepozbawiony zgrzytów, ale gwarantujący potężną emocjonalną eksplozję. I sporą dawkę adrenaliny.
The Last of Us, sezon 2. - recenzja serialu
Krótki wstęp do 2. odsłony przypomina nam finał „jedynki” - kłamstwo, którym Joel (Pedro Pascal) nakarmił Ellie (Bella Ramsey). Następnie twórcy pokazują nam grupę młodych osób stojących nad świeżymi mogiłami. To Świetliki, członkowie antyrządowej, paramilitarnej organizacji dążącej do stworzenia szczepionki na infekcję, która zniszczyła znaną nam cywilizację. Jedna z nich, nowa (przynajmniej dla widzów, bo gracze doskonale ją znają) bohaterka, Abby Anderson (Kaitlyn Dever), oznajmia pozostałym, że muszą znaleźć tego, przez którego ich towarzysze i towarzyszki spoczęli w grobach. Mają kilka tropów, garść wskazówek. Pozostali nie są przekonani - misja wydaje się bardzo trudna do zrealizowania, ale nie niemożliwa. „Powoli” - mówi po dłuższej chwili Abby, kucając ze łzami w oczach przy jednym z krzyży. „Zabijemy go powoli”.
Mija pięć lat. Joel i dziewiętnastoletnia już Ellie na dobre zadomowili się w Jackson. Dają z siebie wszystko jako członkowie tej społeczności. Ostatnimi czasy nie dogadują się zbyt dobrze (przyczynę tego stanu rzeczy poznajemy kilka epizodów później), ale znaleźli swoje miejsce w tym nowym, nieprzyjaznym świecie. Żyją, pracują, zawierają przyjaźnie. To dość stabilne, relatywnie spokojne życie - przynajmniej jak na rzeczywistość, w której morderczy grzyb przejmuje kontrolę nad ludźmi. Wkrótce jednak w okolice dotrze grupa ex-Świetlików, a po całym tym pozornym spokoju nie zostanie choćby ślad.
2. sezon „The Last of Us” opowiada już zatem nie tylko o upadku cywilizacji i nieoczekiwanej miłości, która wykwitła na niezliczonych, bardziej lub mniej koniecznych zabójstwach. Nowy rozdział staje się opowieścią o traumie i zemście, która nie chce pozwolić, by spirala bezsensownej przemocy wreszcie się zatrzymała. Na każdym kroku przypomina, że ludzie nie dzielą się na dobrych i złych. Miłość, rzecz jasna, wciąż tu jest, ba, jest jej całkiem sporo - tym razem jednak w znacznie mroczniejszej odsłonie. Ta miłość za wszelką cenę dąży bowiem do sprawiedliwości. Niekoniecznie właściwie pojmowanej.
Twórcy zderzają ze sobą różne perspektywy wykute w ogniu woli przetrwania i walki: komuna, religijne kulty, militarna dyktatura. Wszystko w rękach ludzi pozornie skrajnie różnych, a jednak pod wieloma względami tak bardzo do siebie podobnych, poszukujących sposobu na sprawne oswojenie nowej rzeczywistości, w której zadanie komuś śmierci niekoniecznie jest kwestią prostego wyboru. Problematyka moralności staje się jeszcze bardziej złożona i niejednoznaczna, podział na oprawców i ofiary nie jest prosty, bo każdy jest tu w pewnym sensie jednym i drugim.
Pierwszy, wolniejszy odcinek to cisza przed burzą - fani gry wiedzą, jakiego wydarzenia mogą się spodziewać i owszem, to, co podzieliło graczy, zobaczymy i tutaj. Bez obaw, nie zdradzę szczegółów, nie powiem nic więcej. Podkreślę tylko raz jeszcze, że większość kluczowych wydarzeń zostało odwzorowanych z niemal czołobitną wiernością oryginałowi, jeśli nie liczyć modyfikacji szczegółów, które wychodzą całości na plus. Największe nowinki to elementy dopisane - jak na przykład cały retrospektywny epizod wyreżyserowany przez Druckmanna, podobnie jak osławiony 3. z poprzedniej odsłony. Nie jest może aż tak poruszający i bezbłędnie napisany, ale z całą pewnością wiele wnosi i potęguje emocjonalny ładunek całości.
Miłośnicy oryginału docenią ogrom nienachalnych, wręcz organicznych easter eggów czy sekwencji czerpiących ze źródła niemal wszystko: od palety kolorów, poprzez dialogi i kadrowanie, aż po nastrój i wydźwięk. Serial wciąż brzmi i wygląda świetnie - lepiej niż jakakolwiek znana nam ekranowa opowieść o nowym świecie wyrastającym na zgliszczach dawnej kultury.
Jak zapowiadali twórcy, historia będzie kontynuowana w kolejnej odsłonie - materiał źródłowy z 2. części gry jest znacznie bardziej obszerny niż w przypadku „jedynki”, po siedmiu epizodach dochodzi zatem do naturalnego momentu podziału fabuły. Druckmann i Mazin konsekwentnie podążają obraną wcześniej, sprawdzoną już ścieżką - i słusznie. Nie są przecież w stanie zaoferować więcej, niż dały nam te w istocie kompletne gry, dzieła sztuki, których siła wynika przede wszystkim ze specyfiki medium - mogą jedynie co nieco dopowiedzieć i zrobić wszystko. by niczego nie okaleczyć. Póki co: znakomicie im idzie.
The Last of Us, 2. sezon - data premiery, obsada
Pierwszy odcinek nowej serii serialu zadebiutuje w Max już w poniedziałek 14 kwietnia.
W produkcji wystąpili m.in.: Bella Ramsey, Pedro Pascal, Kaitlyn Dever, Young Mazino, Isabela Merced, Ariela Barer, Tati Gabrielle, Spencer Lord, Danny Ramirez, Catherine O’Hara, Gabriel Luna, Rutina Wesley, Jeffrey Wright, Joe Pantoliano, Alanna Ubach, Ben Ahlers, Hettienne Park, Robert John Burke, Noah Lamanna.