Thief – złodziej niedoskonały, ale na pewno skradnie Ci czas – pierwsze wrażenia sPlay.pl
Thief to najgłośniejsza produkcja ostatniego czasu. Na spektakularny powrót Garretta liczyli wszyscy fani kultowej, niezwykłej serii, amatorzy cyklu Assassin’s Creed oraz osoby zauroczone pięknem oraz klimatem rewelacyjnego Dishonored. Król Złodziei powraca i chociaż wiek oraz długi urlop zdecydowanie nadszarpnął jego zdolności, ten wciąż ma wiele sztuczek w szerokich rękawach.
Wciąż jeszcze nie skończyłem swojej przygody z najnowszym Thiefem, ale już teraz wiem, już teraz mogę napisać z pełnym przekonaniem – nie mówimy o grze kultowej. Nowy Garrett jest tytułem głośnym i oczekiwanym, ale w produkcji wydanej przez Cenegę nie ma niczego, co stawiałoby ten tytuł ponad jemu podobne.
Podczas nieobecności Króla Złodziei Ezio, Edward, Sam Fisher, Altair i inni rozdysponowali między sobą sympatie graczy, natomiast Garrett zdaje się jedynie powielać to, co oferują inni. Dodatkowo nie zawsze robi to odpowiednio umiejętnie.
W nowego Thiefa grałem na PlayStation 4. Przyznaję, że z wersją na komputery osobiste nie miałem do czynienia. Zgaduję jednak, że obie edycje są do siebie bliźniaczo podobne. To, co od razu przykuło moją uwagę, to niezwykle nierówny poziom wizualny omawianego tytułu. Momentami widoki zapierają dech w piersiach, kiedy indziej strasząc obrzydliwym po prostu morzem oraz karłowatymi budynkami. Thief to przerażająco piękne, ciasne uliczki, pełne smogu, kurzu, pyłu i niemal dającego się złapać w dłonie dojmującego smutku. Przy okazji tytuł wręcz straszy prostymi modelami postaci. Po obserwowaniu wyczynów Edwarda z Black Flag oraz Lary Croft z najnowszego Tomb Raider: Definitive Edition, Garrett wydaje się być brzydki i prosty. Rekompensuje to jedynie fenomenalny głos aktora, który wciela się w postać Króla Złodziei. Gwarantuję, Panny i Panie będą miały gęsią skórkę na karku.
Miasto! Miasto to jednocześnie największy plus, jak i jeden z największym minusów Thiefa. Tonący w brudzie, zgniliźnie, i chorobie metropolia wygląda powalająco. Niestety, układ placów, uliczek oraz korytarzy jest tak nieintuicyjny i zagmatwany, że w początkowej fazie zabawy nie pomaga nawet mapa, którą Garrett od razu ma przy sobie. Dopiero z czasem zapamiętujemy kolejne zaułki, zamieniając Miasto (właśnie tak zwie się to plugawe miejsce) we własny dom, własną piaskownicę. Pod tym względem długo oczekiwana gra jest w minimalnym stopniu, ale jednak otwarta. Król Złodziei może uzupełniać zapasy między misjami, rabować mieszkania, wsłuchiwać się w rozmowy czy znajdować ledwo widoczne elementy kolekcjonerskie. Miła odmiana, która jeszcze silniej przykuwa do tego plugawego miasta. „Plugastwo” to poniekąd nawet słowo-klucz, kiedy gramy w Thiefa.
Wszystko jest tutaj chore, brudne, odrażające. Paradoksalnie, to właśnie Garrett wydaje się być najbardziej normalną oraz najbardziej czystą postacią w Mieście, co bez dwóch zdań jest bardzo pomysłowym zabiegiem twórców.
Niestety, Królowi Złodziei powinna spaść korona, kiedy jesteśmy przy fachu, z którego utrzymuje się od wielu lat. Jako, że omawiany tytuł to tak zwana „skradanka”, elementy takie jak rozbrajanie pułapek czy otwieranie sejfów i zamków powinny być doskonale dopracowane. Tak nie jest. Z ręką na sercu przyznaję, że znacznie lepiej bawiłem się z zamkami w Skyrim oraz Oblivionie, niżeli tutaj. System stojący za wytrychami jest banalny, nudny i nie daje żadnej satysfakcji oraz nie stwarza żadnego wyzwania. Cieszą takie smaczki jak wycinanie płótna z ram czy szukanie ukrytych przycisków gładząc powierzchnię przedmiotów, lecz to za mało, aby mechanizmy stojące za „złodziejskim bytem” przyciągały do ekranu. Garrett jest co najwyżej przeciętnym złodziejem, kiedy spojrzy się na jego konkurencję.
Nie inaczej jest z walką – ta jest do bólu monotonna i odstrasza nie obiecywanym poziomem trudności, a wykonaniem. Przemykałem za plecami strażników nie z obawy o własne życie, ale paskudne animacje i drewniany wachlarz ciosów protagonisty.
Niezwykle frustrująca jest również mechanika „wszystko na jednym przycisku”. Nowy Thief biega, skacze oraz wspina się za pomocą tego samego klawisza. Już nawet w Assassin’s Creed gracze muszą się wysilić, żeby dokonać skoku. Tutaj wszystko jest w pełni zautomatyzowane. Prowadzi to do paskudnych sytuacji, kiedy Król Złodziei nie jest w stanie przeskoczyć kilkunastocentymetrowego krawężnika, ponieważ „system” odpowiedzialny za interakcję Garretta z otoczeniem nie bierze go pod uwagę. Dodam, że w momencie ucieczki przed goniącymi Was strażnikami nie jest to przyjemne. Nadmierne ułatwienie momentami zamienia się w przeszkodę, ograniczającą graczowi możliwości. Co z tego, że nie doskoczę do gzymsu naprzeciwko mnie?! Ja chcę sam się o tym przekonać, spadając i rozpoczynając rozgrywkę na nowo.
Twórcy zbyt silnie prowadzą gracza za rękę, podpowiadając mu na wszystkie możliwe sposoby oraz wiele rzeczy robiąc za niego. Na całe szczęście równoważą to całkiem obszernymi lokacjami podczas wykonywania głównych misji, które gwarantują kilka dróg do celu, podobnie jak kilka możliwości jego osiągnięcia.
Chociaż tą najbardziej skuteczną metodą jest zabawa w Rambo (piszę to z bólem), to dla kogoś, kto czuje się dzieckiem nocy, również znajdzie się wiele opcji. Strzały gaszące pochodnie, ogniste strzały, trujące pułapki, omijanie szkła, istotność szybkości wykonywania ruchów – jest tutaj wiele elementów, za które Thiefa pokochali starsi gracze i dzięki którym ten tytuł może im się wydać warty wydanych pieniędzy.
Moje doświadczenie z Thiefem jest niezwykle nierówne. Jako gra skradana, ten tytuł nie zdaje egzaminu. No, przynajmniej nie w stosunku do ogromnych oczekiwań wobec tej produkcji. Mimo tego, niech mnie, coś siedzi w tej grze, jest w niej coś wyjątkowego, coś specyficznego. Za sprawą niezwykle sugestywnego, oryginalnego klimatu tytuł przykuwa mnie do ekranu, pomimo widocznych i odczuwalnych wad. Możliwość ponownego przechodzenia już raz ukończonych misji ucieszy perfekcjonistów, którzy wszystko muszą mieć zaliczone na 100%, natomiast przedstawiony świat to balsam na duszę dla wszystkich fanów Dishonored oraz „starego" Thiefa. Niezwykle nierówne, uproszczone, ale jednak dzieło, od którego ciężko się oderwać. Masochistyczna przyjemność, którą wielu może być zainteresowana.