Tym prawdziwym zakończeniem sagi „Star Wars” jest „Duel of the Fates”. Przy nim „The Rise of Skywalker” to taki wysokobudżetowy fanfic
„Duel of the Fates”, bo taki tytuł otrzymał niezrealizowany scenariusz IX epizodu sagi „Star Wars”, byłby lepszym zwieńczeniem cyklu niż potworek J.J. Abramsa z wielu powodów. Dopiero w zestawieniu z wizją Colina Trevorrowa widać, jak kiepskimi „Gwiezdnymi wojnami” jest film „The Rise of the Skywalker”.
Uwaga, spoilery z „The Rise of the Skywalker”!
Disney jest odsądzany teraz od czci i wiary przez fanów. I słusznie. Tajemnicą poliszynela jest, iż korporacja, która przejęła prawa do marki „Star Wars”, albo nie zrealizowała swojego planu na trzy kolejne epizody, albo nie miała go w ogóle i dopisywała kolejne rozdziały na kolanie. W rezultacie filmy składające się na trylogię sequeli nie stanowią spójnej całości.
Widzowie byli świadkami swoistego przeciągania liny. Rian Johnson w „The Last Jedi” zignorował wątki z „The Force Awakens”, w tym przekazanie miecza Skywalkerowi i rolę Snoke’a. Z kolei J.J. Abrams w „The Rise of Skywalker” wyśmiewał lub retconował pomysły poprzednika. Niestety zarówno kiepskie, w tym idiotyczny „manewr Holdo”, jak i świetne, w tym pochodzenie Rey.
Wiemy jednak, że IX epizod sagi „Gwiezdne wojny” miał wyglądać zupełnie inaczej.
Pierwotnie każdy z trzech nowych epizodów „Star Wars” miał zrealizować inny reżyser. „Przebudzenie Mocy” przypadło w udziale J.J. Abramsowi, a Rian Johnson nakręcił „Ostatniego Jedi”. Do ostatniego z filmów przypisano Colina Trevorrowa, który był rozchwytywany po kasowym sukcesie „Jurassic World”. Zdążył napisać nawet scenariusz wraz z Derekiem Connollym.
Jak jednak wiemy, ze względu na tzw. różnice kreatywne Trevorrow pożegnał się z projektem i stery przejął twórca pierwszego epizodu, który w efekcie dał nam „Skywalker: Odrodzenie”. Niedługo po premierze zwieńczenia sagi do sieci trafiły jednak informacje o scenariuszu, który był datowany na niecałe dwa tygodnie przed niespodziewaną śmiercią Carrie Fisher.
Podpisany nazwiskami Trevorrowa i Connolly’ego tekst o tytule „Duel of the Fates” wywołał niemałe poruszenie.
Z początku do sieci trafiły wypowiedzi osób, które utrzymywały, że go czytały i referowały. W sukurs przyszły im grafiki koncepcyjne, a potem scenariusz wyciekł do sieci w całości. Z początku trudno było uwierzyć, że IX epizod faktycznie tak miał wyglądać, aż autentyczność dokumentu oraz towarzyszących mu artworków potwierdził wreszcie sam Colin Trevorrow.
Fani dowiedzieli się wreszcie, w jaki sposób cykl „Gwiezdne wojny” miał się zakończyć, zanim J.J Abrams zaczął odkręcać pomysły Riana Johnsona. Ten temat, jak się zaś okazało, cieszy się wśród naszych czytelników ogromnym zainteresowaniem, dlatego postanowił wyjaśnić, dlaczego uważam wizję Trevorrowa za lepsze zakończenie sagi „Star Wars” niż IX epizod, który trafił do kin.
1. Świetny jest już sam tytuł, czyli „Duel of the Fates”.
„The Rise of the Skywalker” po przetłumaczeniu na „Skywalker: Odrodzenie” brzmi pokracznie, a do tego — niezależnie od wersji językowej — w ogóle nie zgrywa się tematycznie z pozostałymi epizodami. Te do tej pory wykorzystywały w tytułach raczej ponadczasowe idee. „Duel of the Fates” nie tylko pasuje do reszty, ale jest też miłym ukłonem w stronę Johna Williamsa.
2. Palpatine nie przeżył zniszczenia Drugiej Gwiazdy Śmierci.
Powrót głównego przeciwnika bohaterów z obu trylogii George’a Lucasa, czyli Imperatora, był najgorszym pomysłem J.J. Abramsa. Nawet album „The Rise of Skywalker The Visual Dictionary” potwierdził jego śmierć. W scenariuszu „Duel of the Fates” rozwiązano tę kwestię znacznie lepiej, bo w IX epizodzie antagonistami zostali już znani fanom Kylo Ren i Generał Hux.
3. Rey nie miała sławnych rodziców.
Pomysł, by główna bohaterka okazała się wnuczką Palpatine’a, był niewiele gorszy od powrotu samego Imperatora — oznacza to, że jednak trzeba mieć sławnych przodów, by coś w życiu osiągnąć. „Duel of the Fates” wyjawia zaś, że Kylo Ren kłamał w „Ostatnim Jedi” i to on zabił rodziców Rey i wolę to wytłumaczenie niż wyobrażanie sobie Mrocznego Lorda Sithów uprawiającego seks.
4. Luke jako duch Mocy nawiedzał Kylo Rena.
Pomysł, by duch Mocy grany przez Marka Hamilla szydził z Kylo Rena, był kapitalny. Przypomniał mi komiksy z serii „Legacy”, w których Luke odwiedzał swojego dalekiego potomka, Cade’a Skywalkera, gdy ten na chwilę otrzeźwiał. Niestety w „Duel of the Fates” Skywalker po śmierci, tak jak w nakręconym IX epizodzie, miał namacalny wpływ na świat materialny.
5. „Duel of the Fates” czerpie motywy z Expanded Universe ze smakiem.
W scenariuszu bohaterowie odwiedzają stocznię orbitalną w systemie Kuat i kradną pancernik klasy Eclipse — a oba te motywy mają źródło w Expanded Universe. I tak jak to prawda, że odrodzony Imperator również pojawił się w starym kanonie, tak liczyłem na to, że Disney, likwidując go na rzecz nowego, te najgorsze pomysły zakopie gdzieś na dnie szafy.
6. Leia przeżyła do końca wojny.
Spośród głównych bohaterów pierwszego epizodu „Star Wars” tytułową wojnę przetrwał jedynie Chewbacca. Teraz wiemy, że księżniczka Leia też miała dotrwać do końca wojny i można rozsądnie założyć, że uśmiercono tę bohaterkę tylko dlatego, że zmarła grająca ją Carrie Fisher — scenariusz „Duel of the Fates” datowany jest na niecałe dwa tygodnie przed śmiercią aktorki.
7. Rey nie naprawiła miecza Skywalkerów.
W kulminacyjnej scenie „The Last Jedi” miecz Luke’a, którego używała Rey, został rozerwany na pół. J.J. Abrams to w zasadzie zignorował, a bohaterka dalej z niego korzystała — naprawiła go poza kadrem. Z kolei w „Duel of the Fates” zbudowała nowy, używając jego resztek i swojej pałki. W filmie „The Rise of Skywalker” stworzyła podobną broń na koniec, od zera.
8. Rycerze Ren odegrali większą rolę.
Ben Solo po przemianie w Kylo Rena zaczął dowodzić Rycerzami Ren, ale przez dwa filmy pojawili się oni na ekranie tylko na chwilę w formie flashbacku. „The Rise of Skywalker” zrobił z nich jedynie bezimienne mięso armatnie. „Duel of the Fates” nie był z kolei w stanie naprawić błędu poprzedników, ale przynajmniej poświęcił nieco więcej uwagi tym postaciom.
9. Zobaczyliśmy wreszcie Coruscant po latach.
Wybranie za cel bazy Starkiller w „Przebudzeniu Mocy” nieznanego widzom systemu było idiotyczne. Widzowie nie byli ze stolicą Nowej Republiki w żaden sposób emocjonalnie związani, a efektu zaskoczenia jak przy unicestwieniu Alderaanu też nie było. Wynagrodziłaby to wizyta Coruscant pod butem Najwyższego Porządku, którą planował Colin Trevorrow.
10. Rose była bardzo ważną postacią.
Rose dodano do „Ostatniego Jedi” na siłę i spotkała się z ostrą krytyką, ale to wysłanie jej na ławkę rezerwowych pomiędzy epizodami było ciosem poniżej pasa. Nie wyjaśnia się takiego kroku w książce! Abrams najwyraźniej ugiął się przed hejterami, a kwestie Rose dał chyba nowemu bohaterowi Dominica Monaghana — aktora, z którym dziwnym trafem wiele razy współpracował.
11. Rey nie przyjęła nazwiska Skywalker.
Powrót bohaterki na Tatooine, by symbolicznie pochować dzieci Anakina Skywalkera, nie miał zbyt wiele sensu. Luke nie przepadał za tą planetą, a Leię ostatni raz widzieliśmy na niej, gdy oślizgła żaba upokarzała ją, zmuszając do noszenia metalowego bikini. Przyjęcie przez Rey nazwiska jej mentorów nie wypadło zaś naturalnie. Już lepiej by było, jakby nazwała się Rey Solo.
Wiemy w końcu z drugiego spin-offa sagi „Star Wars”, czyli tego poświęconego postaci Hana, że nazwisko nadał sobie sam. Był w dodatku pierwszym mentorem głównej bohaterki trylogii Disneya. Rey, przyjmując nazwisko Solo, honorowałaby przy okazji poświęcenie Bena, który okazał ostatnim członkiem swojego zaledwie dwupokoleniowego rodu.
12. „Duel of the Fates” nie mnoży bytów nad potrzeby.
Nie jestem fanem mitologii „Star Wars” dopisanej na potrzeby „Wojen klonów” i „Rebeliantów” przez Dave’a Filoniego, łagodnie mówiąc. Mimo to planowane przez Trevorrowa zakończenie cyklu „Star Wars” na znanej z seriali animowanych planecie Mortis istniejącej poza konwencjonalną przestrzenią i tak było lepszym pomysłem niż wysłanie bohaterów na nieznaną nikomu Exegol.
Niewidziani przez nikogo od lat wyznawcy Sithów, porwana przed laty córka Lando, łowca artefaktów Jedi, odrodzony Palpatine — podwaliny pod te wątki powinny zostać wybudowane znacznie wcześniej. Finał sagi po prostu nie może otwierać aż tylu nowych rozdziałów tej historii, wprowadzać aż tylu nowych bohaterów i odkrywać aż tylu nieznanych fakty z życia już znanych, co „Skywalker: Odrodzenie”.
Scenarzyści powinni grać rozdanymi już kartami — tak, jak w „Duel of the Fates”. I przyznam, że tak jak jestem zdania, że droga przebyta przez Bena Solo jest jednym z najjaśniejszych punktów trylogii Disneya, tak finałowy pojedynek pomiędzy nim i Rey u Trevorrowa mi się podobał. Tym bardziej że obyło się bez jednego z najbardziej niezręcznych pocałunków w historii kina!
Przy czym oczywiście to też nie jest tak, że absolutnie wszystko w „Duel of the Fates” mi się podobało.
Jest co najmniej kilka motywów, które po realizacji tego scenariusza również by mi przeszkadzały. Jednym z nich jest pokazanie kwitnącego romansu Rey. Rozumiem jednak zamysł — chciano pokazać, że Zakon Jedi nie był nieomylny i przywiązanie się do innych jednak nie jest niczym złym, a po prostu lepszych kandydatów wśród znanych już postaci niż Poe nie było.
Film spokojnie mógłby się też obejść bez typowych strzelb Czechowa, jak np. zbieranych przez Rose naszywek czy wspomnianych na początku filmu kodów dostępu w pamięci R2-D2, które okazały się niezwykle istotne pod sam koniec filmu, za dużo w tym deux ex machiny. Niezbyt podoba mi się też to, że porwanie zaledwie jednego krążownika przechyliło szalę ostatniej bitwy.
Dyskusję jest też wprowadzenie na tym etapie mistrza Sithów w postaci niejakiego Tora Valuma — podobnie jak Sith Eternal u Abramsa. Nie cieszy mnie też przekazanie Dameronowi sterów Sokoła Millenium, ale doceniam fragment ze środka filmu, w którym Chewie ruga swoich towarzyszy i przypomina im, że oni wcale nie są właścicielami najszybszej kupy złomu w Galaktyce.
J.J. Abrams miał też mimo wszystko kilka dobrych pomysłów, a jak widać, kilka zaczerpnął wprost z „Duel of the Fates”.
Motywem, który przetrwał zmianę scenarzysty i reżysera, oprócz podwójnego miecza, leczenia Mocą, błyskawic Mocy, medalu dla Chewbacki i powrotu na Mustafar, jest śmierć Bena Solo. W obu wersjach IX epizodu jednoczył się z Mocą dopiero gdy — z pewnego punktu widzenia — spełnił marzenie i poszedł w ślady dziadka. Ba, akurat ten wątek to J.J. Abrams rozegrał lepiej.
Mimo wszystko „Duel of the Fates” silniej do mnie przemawia w ogólnym rozrachunku. Zdaję sobie też sprawę, że Disney nie przyzna się do błędu i nie nakręci jeszcze raz tego filmu, ale w mojej głowie to właśnie wersja Trevorrowa jest tym prawdziwym zakończeniem sagi „Star Wars”. Z kolei „Skywalker: Odrodzenie” to w mych oczach teraz, tylko i aż, taki… wysokobudżetowy fanfic.
Jeśli po obejrzeniu IX epizodu, który trafił do kin, czujecie niedosyt odległej galaktyki, to dobrą odtrutką po Disneyu mogą być książki. Ostatnio we wpisie polecałem 13 książek ze starego kanonu „Star Wars”, którym warto dać szansę na dobry początek. Dla osób, które akceptują wizję Disneya, przygotowałem listę 6 wartych uwagi powieści z tego nowego kanonu „Gwiezdnych wojen”.