Niesamowita to sytuacja, w której najpiękniejsza scena całego Ostatniego Jedi jest jednocześnie tą, która rujnuje sensowność i zasadność wszystkich poprzednich epizodów Gwiezdnych wojen. To, na co producenci Star Wars: Episode VIII - The Last Jedi pozwolili reżyserowi jest nie do zaakceptowania.
To raczej oczywiste, że tekst zawiera spoilery z Ostatniego Jedi, ale ostrzegam dla zasady.
Wiceadmirał Amilyn Holdo to moim zdaniem najlepsza nowa postać, jaka została wprowadzona do kanonu Gwiezdnych wojen. Aktorka, którą możecie znać z oryginalnego Parku Jurajskiego oraz Twin Peaks, ma w sobie wielką siłę. Emanuje charyzmą, posiada fantastyczną kreację, a do tego gra niezwykle przekonująco. Wielka szkoda, że scenarzyści tak szybko się jej pozbywają, ale jeszcze bardziej szkoda, że reżyserowi odpowiedzialnemu za scenariusz pozwolono na kulminacyjną scenę z udziałem Amilyn Holdo.
Chodzi oczywiście o samobójczy atak przy użyciu hipernapędu, dzięki któremu krążownik Holdo wskakuje w nadświetlną.
To była piękna scena. Powalająca wizualnie. Pamiętam, że gdy błękitny rozbłysk przedzierał się przez pancerz niszczyciela Najwyższego Porządku, w kinie zapanowała kompletna cisza. Sekundę potem zewsząd dobiegły westchnienia zachwytu nad wizualnym dziełem malującym się na ekranie. Widzowie, ze mną włącznie, byli pod gigantycznym wrażeniem efektów specjalnych. Niezwykły moment. Niestety, zaraz potem włączył się mój umysł, bombardując wątpliwościami.
Zaraz, zaraz… skoro jeden krążownik jest w stanie zniszczyć, a przynajmniej unieruchomić lub unieszkodliwić całego niszczyciela, dlaczego nie robiono tego wcześniej? Dodam, że mówimy o największym niszczycielu, jaki kiedykolwiek pojawił się na wielkim ekranie. The Supermacy, bo tak nazywa się kosmiczny potwór będący jednocześnie ruchomą fortecą Najwyższego Wodza Snoke’a, to pierwszy statek klasy mega. Jest największy, najpotężniejszy, a do tego w dużym stopniu samowystarczalny. Superniszczyciel Vadera z Imperium Kontratakuje to przy nim zabawka.
Okazuje się jednak, że tak potężna jednostka może zostać powstrzymana przez samobójczy atak przy użyciu krążownika wyposażonego w hipernapęd. Wystarczy ustawić się w odpowiednik kierunku, wcisnąć przycisk i gotowe - kosztem własnego życia jesteśmy w stanie przebić się przez każdy pancerz i każdą osłonę. To takie proste. Skoro tak, dlaczego nikt wcześniej nie stosował podobnego manewru?
Bądźmy realistami. Czymże jest życie jednego członka Ruchu Oporu, nawet w randze wiceadmirała, kosztem unieszkodliwienia flagowej jednostki wroga? Takiej, na której znajduje się główny przywódca wrogiej frakcji z całą śmietanką głównodowodzących. Z punktu widzenia wojennej arytmetyki, koszt poświęcenia jest znikomy, kiedy spojrzy się na obrażenia zadane przeciwnikowi. Jedno życie, sto lub nawet tysiąc… żadna ofiara nie jest zbyt wielka, gdy mówimy o okazji na zniszczenie tak ważnej jednostki.
Przecież gdyby Rebelianci z oryginalnej trylogii wykonali podobny manewr, pozbyliby się Gwiazdy Śmierci raz dwa.
Wszakże Rebelia posiadała plany Gwiazdy Śmierci. Jej piloci doskonale wiedzieli, gdzie kosmiczna baza ma słaby punkt. Wystarczyło obrać odpowiednie pozycje, wymierzyć dzioby fregat, krążowników i myśliwców w kierunku reaktora, odpalić przycisk wejścia w nadświetlną i gotowe. Gwiazda Śmierci najpierw zostałaby przeszyta serią pięknych, błękitnych nici, a sekundę potem wybuchła od zniszczeń zadanych bezpośrednio generatorowi.
Stosując taktykę wiceadmirał Amilyn Holdo, można wygrać każdą kosmiczną bitwę. Każdą. Wystarczy obrać za samobójczy cel kapitański mostek, wykonać samobójczy skok i gotowe - admiralicja zabita, niszczyciel unieruchomiony, chaos w szeregach wroga. Wszystko to kosztem jednego, JEDNEGO pilota. Ba, z czasem nawet oni nie byliby potrzebni. Krążowniki kamizame mogłyby być sterowane na odległość, opierać się na sztucznej inteligencji lub kontroli przez dedykowane droidy. Nawet samobójca nie byłby potrzebny.
Pójdźmy jeszcze dalej - silniki wyposażone w hipernapęd można stosować jako torpedy. Wypuszczamy takich kilka w przestrzeń kosmiczną podczas bitwy, wskazujemy odpowiedni kurs, a te dokonują śmiercionośnych skoków, dziesiątkując najważniejsze i największe jednostki we flocie wroga. Prosto. Szybko. Przyjemnie. W dodatku bez żadnych strat w ludziach.
Z jakiegoś powodu dopiero bohaterka nowej trylogii Disneya wykonała ten śmiertelnie skuteczny atak.
Uwierzcie mi, wcale nie chodziło o to, że piloci starej Rebelii nie chcieli poświęcić swojego życia. Bohaterowie, którzy razem z Luke’em atakowali Gwiazdę Śmierci byli w stu procentach oddani swojej misji. Jestem przekonany, że gdyby ich śmierć dała chociaż cień szansy na powodzenie ryzykownego przedsięwzięcia, bez wątpliwości poświęciliby własne życie w imię wyższej sprawy. Podczas drugiej wojny światowej zostało odnotowanych mnóstwo ataków kamikaze. Kosmiczny konflikt nie byłby inny.
Prawda jest znacznie smutniejsza. Producenci filmu Gwiezdne wojny: Epizod VIII - Ostatni Jedi po prostu nie przemyśleli całej sprawy. Chcieli mieć piękną scenę i bohaterską śmierć. Więc przepchali ją kosztem jakiejkolwiek spójności z pozostałymi epizodami kosmicznej sagi. Twórcy The Last Jedi poszli na wielką łatwiznę, podążając za własną wizją, bez myślenia o jej konsekwencjach. Z punktu widzenia fana to bardzo, bardzo niedobry omen.
No dobrze, więc co naprawdę powinno wydarzyć się w Ostatnim Jedi?
Krążownik wiceadmirał Amilyn Holdo powinien rozbić się o osłony przepotężnego niszczyciela klasy mega, które przecież domyślnie są aktywne dla każdego kosmicznego statku o bojowym przeznaczeniu. The Supremacy od kilkunastu godzin znajdowało się w stanie bitwy, a personel niszczyciela był w pełnej gotowości. Nie chce mi się wierzyć, że flagowy okręt Najwyższego Porządku nie miał włączonych tarcz.
Krążownik Ruchu Oporu powinien roztrzaskać się o te osłony niczym mucha, która ląduje na kasku pędzącego motocyklisty. Stało się inaczej. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby taki samobójczy manewr był powszechną taktyką w świecie Gwiezdnych wojen. Tak jednak nie jest. Filmy, komiksy, książki - nikt nigdy nie zastosował podobnego manewru. Nawet w sytuacjach największej porażki i rozpaczy. Dlaczego? Zapewne dlatego, że taki ruch od razu wydawał się doświadczonym pilotom pozbawiony sensu.
Manewr Amilyn Holdo podważa każdą, KAŻDĄ bitwę w historii Gwiezdnych wojen od czasu wynalezienia hipernapędu. No, ale w zamian dostaliśmy przepiękne fajerwerki.