REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Dzieje się

Nie masz prawa nikomu mówić, czy potrzebuje terapii. Jestem zażenowany krytyką Mai Staśko

Maja Staśko znowu trafiła na celownik, tym razem dlatego, że przyznała, że swój problem będzie musiała przepracować na terapii. Dlaczego ten temat ciągle objęty jest Omertą i co z tym wspólnego ma „Rodzina Soprano?"

21.05.2021
19:00
stanowski stasko kanal sportowy
REKLAMA

„W dzisiejszych czasach wszyscy muszą iść do psychiatrów i doradców (…). Co się stało z Garym Cooperem? Silny, cichy typ” – zaczyna spotkanie z psychiatrą Tony Soprano. Tak rozpoczyna się najsłynniejsza w popkulturze psychoterapia, którą przez lata będą śledzić i analizować miliony widzów. Choć zawodowi psychiatrzy, a także pacjenci będą wytykać doktor Melfi błędy, tłumacząc, że nie tak powinno wyglądać leczenie, ziarno niepewności zostaje zasiane. Bo jeśli nawet samiec alfa, gangster, szef mafii potrzebuje pomocy, to kto w takim razie jej nie potrzebuje?

David Chase, scenarzysta i pomysłodawca serialu, opowiadał w wywiadach, że w pewnym sensie doświadczenie jego bohatera jest jego własnym. Gdy był koło trzydziestki nawet nie do końca zdawał sobie sprawę, że może tak bardzo potrzebować pomocy. Przełomem była śmierć siostry jego ukochanej żony. W czasie pogrzebu podobno nie był w stanie mówić o niczym innym niż jego własne problemy z rodzicami. Gdy uświadomił sobie, że w tym momencie to on powinien być wsparciem dla kobiety swojego życia, wreszcie jej wysłuchał.

REKLAMA

I wtedy właśnie namówiła go na terapię.

 class="wp-image-1724113"

Dla Tony’ego Soprano najtrudniejszym krokiem było zaakceptowanie, że rzeczywiście potrzebuje pomocy. Jego twardy (a nawet twardogłowy) konserwatyzm nie mógł zaakceptować, że oto on facet, który jest panem domu, panem swojej mafijnej ekipy, racjonalnym i twardo stąpającym po ziemi żywicielem rodziny, musi opowiadać o swoich emocjach. Wychowany w kulturze siły nie mógł okazać słabości, nie mógł przyznać się, że potrzebuje pomocy. Tony cholernie boi się, że ktoś z jego mafinej rodziny dowie się o tym, jak słabym jest człowiekiem. Jednocześnie wie, że terapia mu pomaga. Kiedyś gangster przyzna doktor Melfi, że ta uratowała mu życie. Dlaczego więc tak bardzo boi się przyznać do słabości?

Odpowiedzią są toksyczne doświadczenia, w tym wypadku toksyczna męskość.

Tony nie jest pozytywną postacią, a jednak część odpowiedzialności za to ponosi środowisko,  w którym się wychował i tęsknota za dawnymi czasami, która ociera się idealizację. Tony wciąż patrzy tęsknie na swoje filmowe odpowiedniki, na Gary’ego Coopera, symbol cichej męskości, a nawet na swoich wyśnionych poprzedników z „Ojca Chrzestnego”. Widzicie pułapkę, w jakiej się znalazł? Źródło jego problemów nie pozwalało mu się do nich przyznać, zaakceptować siebie i swoich słabości. Popkultura i środowisko naznaczyły go jako tego, który ma „nie wymyślać sobie problemów”. Miotał się więc jak bestia w klatce, nie mogąc uwolnić się z więzów narzuconych mu przez społeczeństwo.

Szczepan Twardoch w felietonie poświęconym toksycznej męskości w kontekście Tony’ego Soprano pytał wprost, „czy bezwzględny i brutalny Tony Soprano zasługuje na nasze współczucie? W końcu jest on wcieleniem toksycznej męskości, która z kolei, jak wiemy, jest źródłem wszelkiego zła”. I odpowiedział, że być może Tony zasługuje na częściowe rozgrzeszenie.

Najtrudniejsze było poprosić o pomoc.

A także przyznać, że się jej potrzebuje. Choć wspomniane zarzuty, które kierują w stronę „Rodziny Soprano” osoby wiedzące, jak powinno przebiegać leczenie, zapewne są zasadne, to jednego serialowi, Jamesowi Gandolfiniemu i Davidowi Chase’owi nie da się odebrać – pokazał, że terapia jest czymś dobrym. Że nawet najtwardsi potrzebują wsparcia i że z całą pewnością nie jest to powód do wstydu.

Premiera „Rodziny Soprano” miała miejsce ponad 20 lat temu. Żyłem w przekonaniu, że dwie dekady to wystarczający czas, żeby zakorzeniło się przekonanie o tym, aby nie odrzucać ludzi, którzy jasno mówią o swoich problemach. Że nie musi obowiązywać już swoista Omerta, zmowa milczenia wobec problemów, których sami nie rozumiemy. Że jesteśmy w stanie zaakceptować, że ktoś inny może cierpieć z powodów, jakie nie mieszczą się w naszym pojmowaniu. To kwestia elementarnej empatii, ale też dojrzałości społecznej.

Tymczasem chwilę temu w sieci wylało się wiadro pomyj na Maję Staśko, która przyznała, że zepsuł jej się laptop i to, że nie może pracować, wywołuje jej niepokój. Aktywistka wspomniała też, że te emocje przepracuje na terapii i że nie może się jej doczekać.

Reakcja, choć pewnie przewidywalna dla osób, które nurkują w Twitterze bez skafandra lub długich po kolano gumiaków, była obrzydliwa. Internetowy zespół do spraw wszelakich już orzekł, że to, co aktywistka pisze to problem pierwszego świata, że „ludzie mają poważne problemy” – i w domyśle, że jej sprawa nie jest warta terapii.

Jak wielką pewność siebie trzeba mieć, żeby móc oceniać, czyj problem wart jest terapii, rozmowy. Jak bardzo musisz być przekonany o własnej doskonałości, aby głośno wyrokować na temat czyjejś kondycji. O empatii już nie wspomnę.

Wpis Mai Staśko pokazał, jak bardzo takie treści są potrzebne.

REKLAMA

Reakcja na niego jest najlepszym dowodem na to, że o takich problemach powinno mówić się głośno. Jeśli niewinne kilka zdań o tym, że ktoś idzie skorzystać z pomocy, budzi takie emocje, to tym bardziej widać, jak wiele jest jeszcze do zrobienia. Mówienie komuś, że jego problem jest nieistotny i decydowanie, za niego, jego lekarza czy terapeutę, które sprawy są realnie ważne, to przejaw dokładnie tego samego toksycznego myślenia, które nie pozwoliło naszemu telewizyjnemu bohaterowi przyznać się do własnych problemów.

Niczym nie różni się postawa twardogłowych mafiosów, którzy za słabość uznaliby terapię swojego bosa, od wszystkich tych, którzy totalnie bez żenady mówią „taki problem, to nie problem, weź się ogranij”. To zresztą znamienne, że ten sam problem spotyka nas w Polsce i w wymyślonym portrecie skrajnie konserwatywnych włoskich emigrantów, którzy swoją tożsamość opierają na tym, że „kiedyś było lepiej” i kultywowaniu toksycznych wzorców zamiast tradycji.

Bez dwóch zdań przyznanie się do słabości, przyznanie się do korzystania z pomocy nie jest niczym złym, a nawet więcej – w świecie kreującym gigantów, pięknych, mądrych, zawsze uczesanych i świetnie zbudowanych, odrobina prawdziwych ludzkich emocji, jest niezbędna, aby nie tworzyć poczucia, że każdy z nas powinien być jak Gary Cooper. Staśko zresztą doskonale widziała, co robi, bo później napisała: „(…) jeśli przeżywacie coś trudnego, niepokój, lęk, kryzysy - nie jesteście sami. Pamiętajcie o tym”.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA