Niech Netflix zastanowi się nad jakością seriali. Sama kasa za reklamy nie rozwiąże wszystkich problemów
Netflix zaliczył pierwszy od dekady odpływ subskrybentów. Jednym z coraz częściej podawanych pomysłów na odwrócenie tego trendu jest opcja tańszego abonamentu z reklamami. Myślę jednak, że amerykański gigant streamingu podchodzi do tego od złej strony, bo ludzie byliby skłonni płacić nawet więcej, jeśli dostawaliby lepszej jakości seriale i filmy. A tymczasem jest pod tym względem coraz gorzej.
Netflix po raz pierwszy od ponad dziesięciu lat zaliczył spadek liczby subskrybentów. Oczekiwano wzrostu, a tymczasem ubyło 200 tysięcy osób w stosunku do poprzedniego kwartału. Serwis szuka przyczyn tego stanu rzeczy w wojnie w Ukrainie, ponieważ zawiesił swoją działalność w Rosji (i tym samym stracił 700 tys. abonentów), ale także narzeka na coraz silniejszą konkurencję.
Do tego wątku jeszcze wrócimy, bo na wstępie ważniejsze jest coś innego. Netflix kombinuje jak zatrzymać przy sobie ludzi, ale bierze się do tego od złej strony. Pierwszy pomysłem, na jaki wpadli jego szefowie, jest zwiększenie elastyczności subskrypcji. A tymczasem to przede wszystkim biblioteka produkcji oryginalnych kuleje.
Netflix chce wprowadzić tańszą opcję abonamentu z reklamami. To jednak nie sprawi, że ludzie masowo się na niego rzucą.
Zdaniem części ekspertów najprostszym sposobem na przyciągnięcie widzów byłoby wprowadzenie tańszej subskrypcji, ale z reklamami. Jeszcze w 2019 roku szefowie serwisu Netflix zapewniali, że nie zdecydują się na ten krok, ale cóż, tonący brzytwy się chwyta. Po opublikowaniu kwartalnego raportu jako pierwszy zmianę podejścia zasygnalizował współwłaściciel platformy Reed Hastings:
Ci, którzy śledzą Netfliksa, wiedzą, że jestem przeciwnikiem złożoności reklam i wielkim fanem prostoty subskrypcji. Jestem jednak większym fanem wyborów konsumenckich. Pozwolenie konsumentom, którzy chcieliby płacić mniej i tolerują reklamy, by dostali to, czego chcą, ma sens
– powiedział Reed Hastings "Variety".
Każdy kto wchodzi na YouTube'a bez konta premium wie, jak wkurzające potrafią być reklamy. Wyobraźcie sobie teraz sytuację, że płacicie... i dalej musicie oglądać spoty reklamowe. Brzmi okropnie? W rzeczywistości to rozwiązanie nie jest niczym nowym w szeroko pojętym świecie streamingu. Możemy to przetestować na własnej skórze, oglądając Playera w najtańszej opcji (za 5 zł miesięcznie).
W Stanach z tańszych abonamentów z reklamami korzystają Hulu i HBO Max (w Polsce nie ma na razie takiego wariantu), a planuje je także wprowadzić Disney+. Netflix idący w ich ślady jest rozsądny, ale nie wydaje mi się, by nagle przybyło mu znacząco subskrybentów. Chyba że dałby cenę jak Player, ale na to nie mamy co liczyć. HBO Max w USA z reklamami kosztuje 10, a bez: 15 dolarów.
Netflix to nie nowa Fabryka Snów, ale Fabryka Średniaków. Jedno "Stranger Things" na rok to za mało.
Największym problemem Netfliksa nie jest cena, ale jakość produkcji. Ma jeden z najdroższych abonamentów na rynku, a bardzo rzadko wydaje coś naprawdę dobrego. Na moim przykładzie wygląda to tak – ostatnio z konta pobrało mi 60 zł za plan Premium, a oglądam "The Office" i bardzo podeszła mi "Furioza". Jaram się też powrotem "Better Call Saul" i nadrabiam moje ulubione guilty pleasure, czyli "Riverdale". Żadna z tych produkcji nie wyszła ze studia Netfliksa, platforma jest tylko jej dystrybutorem. Zresztą polskie filmy ostatnio bardzo dobrze radzą sobie na tej platformie, ale też przeważnie te licencjonowane.
Obecnie czekam na nowe sezony "Ozark" i "Stranger Things". Podejrzewam, że się na tych serialach nie zawiodę, ale w ostatnim czasie bardzo rzadko trafia się coś naprawdę fajnego, co mógłbym komuś polecić. Ostatnio chyba jedyną taką rzeczą był "Oszust z Tindera" oraz "Projekt Adam", który po prostu trafił w dobry czas. Zresztą teraz chłodnym okiem oceniam, że to był dosyć przeciętny film. O "Kim jest Anna?" było głośno, ale tylko ze względu na pierwowzór oszustki, a nie samą produkcję. "Archiwum 81" było hitem platformy, ale nadal nie wiem dlaczego.
Na łamach Rozrywka.Blog co chwilę możecie przeczytać o średniakach lub wręcz niewypałach jak "Anatomia skandalu", 5. sezon "Szkoły dla elity", czy "Krakowskie potwory" i "Poskromienie złośnicy". Mógłbym tak wyliczać bez końca, a jeśli ktoś będzie chciał ze mną dyskutować, to wyciągnę asa z rękawa w postaci "Wiedźmina", który akurat mnie się w sumie podobał, ale znam ludzi, którzy do tej pory go nie odchorowali.
Netflix nie wygra z Disney+ i HBO Max jeśli dalej będzie wypuszczać kaszanę.
Tymczasem konkurencja nie śpi. Do Polski zbliża się gigantycznymi krokami Disney+, a niedawno wkroczył HBO Max. Jest też jeszcze Amazon Prime Video. Wszystkie te platformy nie produkują taśmowo seriali i filmów jak Netflix, ale jak już coś zarzucą, to zagłuszają słynne TUDUMMMM. HBO Max dało nam w kwietniu świetną (moim skromnym zdaniem) "Odwilż" i wspaniałego "Batmana" na nieco ponad miesiąc od premiery kinowej. Nawet dla tych dwóch tytułów warto sięgnąć do portfela.
Netflix w tym samym czasie nie wypuścił żadnego game changera, a kosztuje dwa razy więcej. I w dodatku zapowiada walkę ze współdzieleniem kont. W środę, 27 kwietnia wchodzi sequel "365 dni" i pewnie stopi światłowody od nadmiaru odtworzeń, ale czy faktycznie będzie czym się chwalić? Chyba każdy wolałby 2-3 perełki w miesiącu niż 23 kapiszony. Tytuły na licencji są wabikiem, ale zwykle możemy obejrzeć je na kilku różnych platformach i często są po pewnym czasie usuwane. To jakościowe produkcje oryginalne są tym, co przyciąga i utrzymuje abonentów. Dla Netfliksa kiedyś były znakiem rozpoznawczym, a teraz coraz częściej stają się powodem do wstydu.
* zdjęcie główne: screen z Netflix Polska / YouTube