REKLAMA

"O psie, który jeździł koleją” może być reklamą PKP? Słuchajcie, to jeszcze nic

W dzieciństwie płakaliśmy, czytając książkę, lekturę "O psie, który jeździł koleją" Romana Pisarskiego, opowiadającą historię kochanego i bohaterskiego pieska Lampo. W kinach możemy właśnie oglądać filmową wersję, choć mocno odbiegającą od oryginału, bez traumatycznego zakończenia, o czym niejednokrotnie informowali twórcy produkcji. Kino familijne rządzi się swoimi prawami, jednak w tym przypadku wyszło miałko, banalnie i bardzo przewidywalnie. Zasłużone brawa należą się z kolei tytułowemu bohaterowi, pięknemu owczarkowi szwajcarskiemu, który znakomicie poradził sobie z aktorskimi zadaniami.

O psie który jeździł koleją film
REKLAMA

"O psie, który jeździł koleją" to jedna z tych książek z dzieciństwa, która zostaje z nami na długo. Piękna historia o przyjaźni, bohaterstwie i poświęceniu jest wzruszająca, uczy miłości do zwierząt i pokazuje, że psy to bardzo mądre i kochane zwierzęta, którym jeśli da się miłość i opiekę, mogą zrobić dla nas, ludzi, bardzo dużo.

REKLAMA

Jak wiadomo, finał opowiadania Romana Pisarskiego nie skończył się dobrze dla pieska Lampo, co spowodowało ogrom cierpienia w nas, kilkuletnich wtedy czytelnikach, sprawiając, że przy czytaniu tej lektury, kapały łzy na kartki książki. Z drugiej strony śmierć Lampo była pewnego rodzaju oswojeniem dzieciaków z tematem bólu i śmierci.

Filmowa wersja "O psie, który jeździł koleją" z happy endem, ale też miałkimi dialogami.

W filmowej wersji Magdaleny Nieć mamy do czynienia z happy endem, o czym niejednokrotnie pisały media. Sama reżyserka podkreślała w jednym z wywiadów, że nie chce serwować młodym widzom traumy, bo dzisiejsze czasy są wyjątkowo ciężkie, a dzieci kruche. Reżyserka mówiła też, że filmowa wersja "O psie, który jeździł koleją" nie jest ekranizacją, a sama książka była dla twórców jedynie inspiracją. Rzeczywiście, filmowa fabuła różni się od tej, książkowej.

Życie Zuzi (Liliana Zajbert), której tata Piotr (Mateusz Damięcki) pracuje na kolei, zmienia się nie do poznania, kiedy wkracza do niego Lampo - wyjątkowy pies, podróżnik. Ten piękny owczarek, którego pociągowe podróże są sensacją i hitem Instagrama, w mig zostaje najlepszym przyjacielem chorej na serce dziewczynki. Zazdrosny o popularność Lampo dyrektor kolejowej stacji (Adam Woronowicz) robi wszystko, aby pozbyć się psa ze swojego terenu, na którym wszystko musi być wychuchane i piękne. W międzyczasie rodzice Zuzi, Małgorzata (Monika Pikuła) i Piotr, grany przez Damięckiego robią wszystko, aby zebrać potrzebną (milion złotych) kwotę na operację dziecka w Stanach Zjednoczonych. Spoiwem w tym temacie i jak można domyśleć się, szczęśliwym zakończeniu, zostanie pies Lampo.

Największym minusem filmu Magdaleny Nieć są dialogi, które są do szpiku nasycone banałem, miałkością i sztucznością. Wiem, że jest to film familijny, gdzie zdecydowaną większość w kinie stanowić będą dzieci z rodzicami, lecz twórcy mogli bardziej pobawić się słowami oraz humorem i nie serwować widzom dialogów rodem z kiepskiego serialu telewizyjnego, okraszonych truizmami. Nie pomaga też obecność doświadczonych i uznanych aktorów na planie: Mateusza Damięckiego, Moniki Pikuły i Adama Woronowicza, którego bohater to okropny typ, by potem zmienić się, bardzo nienaturalnie w dobrego i życzliwego człowieka.

Niespójny jest mocno w "O psie, który jeździł koleją", czas akcji. Wiadomo, że piesek Lampo naprawdę żył w latach 50. XX wieku, gdzie samodzielnie podróżował pociągami, przez co stał się najczęściej fotografowanym i opisywanym psem tamtych czasów. Twórcy trochę nie mogli zdecydować się, jakie czasy chcą przedstawić. Mundury, pociągi, wystrój stacji kolejowej, podobnie jak niektóre stylówki pozostałych bohaterów sugerują, że akcja umiejscowiona jest dawno, dawno temu. Z drugiej strony w filmie mamy do czynienia z aktualną rzeczywistością, gdzie rządzą pyskaci influencerzy, a Instagram i telefony komórkowe to chleb powszedni. Czy twórcy chcieli nam zasugerować, że Marittima to stara stacja kolejowa i pewien odschool, który tam widzimy, jest wpisany w to miejsce? Tego nie wiadomo. Razi nie tylko niespójność czasowa, ale również bardzo nachalna reklama PKP, która ma być chyba ociepleniem mocno średniego wizerunku Polskich Linii Kolejowych. Niestety, pewien instagramowy hasztag użyty w filmie sprawia, że widz ma ciarki, ale żenady.

REKLAMA

Pies, uroczy owczarek szwajcarski najlepszym aktorem w filmie

Jeśli miałabym wymienić plusy produkcji, byłaby to wizualność: ładne kolory, plenery i zdjęcia. W produkcji Magdaleny Nieć świetnie prezentuje się również tytułowy bohater: piękny i uroczy owczarek szwajcarski, który poradził sobie z aktorskimi zadaniami na medal. Na medal nie poradzili sobie twórcy produkcji, którzy zaserwowali nam trochę chaotyczny, miałki, sztuczny i do bólu przewidywalny misz-masy, pokazując mimo wszystko miłość człowieka i zwierzęcia, jego bohaterstwo i oddanie. To mogło być udane kino familijne, lecz nie wyszło.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA