REKLAMA

Obi-Wan mógł mieć dzieci! Kathleen Kennedy to Rowling świata "Star Wars"

Ze zdumieniem czytam wypowiedzi Kathleen Kennedy. J.K. Rowling marki "Star Wars" najwyraźniej nie rozumie, że "Moc tak nie działa" i robi wszystko, aby obrzydzić serial "Obi-Wan Kenobi" jeszcze przed jego premierą na Disney+. Na szczęście albo szefowa "Gwiezdnych wojen" szykuje nam niespodziankę, albo po prostu nie wie, o czym mówi. Dla fanów jest bowiem jasne, że słynny rycerz Jedi mógł doczekać się potomka. A nawet kilku.

star wars vanity fair
REKLAMA

Już w ten piątek do serwisu Disney+ trafią dwa odcinki oczekiwanego od lat serialu "Obi-Wan Kenobi", a wśród fanów Odległej Galatyki emocje sięgają zenitu. Gasić próbuje je jednak nie konkurencyjny Netflix, który tego samego dnia udostępni pierwsze odcinki 4. serii "Stranger Things", tylko... sama szefowa marki "Star Wars" we własnej osobie: niesławna Kathleen Kennedy.

REKLAMA

Czytaj też:

Tak jak przez długi czas producentka filmowa, którą fani obarczają winą za zdeptanie dziedzictwa George'a Lucasa, siedziała dość cicho, tak w ostatnich dniach jej kolejne wypowiedzi wkurzają fanów na całym świecie. Zaczęło się od rozkładówki Vanity Fair, w której padły obrzydliwe słowa pod adresem aktora wcielającego się w młodego Hana Solo. Na tym się jednak nie skończyło.

Kathleen Kennedy nie rozumie, że "Moc tak nie działa"

Niedługo po publikacji materiału Vanity Fair, w którym szefowa "Gwiezdnych wojen" wrzuciła pod rozpędzony tramwaj Aldena Ehrenreicha, pojawiły się w sieci jej kolejne wypowiedzi. Słowa producentki sprawiały, że to łapałem się za głowę, to było słychać w mojej okolicy głuchy *plask* z powodu kolejnych facepalmów. Kathleen Kennedy najwyraźniej nie ogarnia tej franczyzy!

Jednym z przykładów na to, że osoba odpowiedzialna za mizerną kondycję marki "Star Wars" nie wie, co piszczy w Odległej Galaktyce, są jej wypowiedzi nt. pochodzenia Rey z trylogii sequeli. Już sam fakt, że przed pierwszym klapsem na planie "Przebudzenia Mocy" garnitury z Disneya nie ustaliły tej kwestii, jest absolutną kompromitacją, ale Kathleen Kennedy postanowiła podbić stawkę.

Nim podjęto absurdalną decyzję, żeby zrobić z Rey klonownuczkę Palpatine'a, rozważano uczynienie z niej potomkini Obi-Wana Kenobiego.

Sam nie jestem fanem tego pomysłu, ale argumentacja Kathleen Kennedy za tym, żeby nie robić z Obi-Wana ojca Rey, nie trzyma się kupy. Kobieta wyciera sobie gębę George'em Lucasem, iż to rzekomo psułoby jego spuściznę, a Kenobi nie złamałby przecież zasad Zakonu Jedi. Problem w tym, że to tłumaczenie jest idiotyczne dla każdego fana, który oglądał serial animowany "The Clone Wars".

Na szczęście profile społecznościowe Disney+ dobrze wiedzą, że Obi-Wan Kenobi nie zawsze był w pełni wierny zasadom swej organizacji. Ludzie odpowiedzialni za promocję nowego serialu rekomendują nawet oglądanie odcinków, w których poznaliśmy Satine Kryze. Nie zdziwię się, jeśli mimo słów Kathleen Kennedy okaże się, że z pewnego punktu widzenia Obi-Wan Kenobi... był przodkiem Rey.

O co w ogóle chodzi z Rey Kenobi?

Twórcy nowych filmów "Star Wars" z premedytacją zrobili tajemnicę z tego, kim są rodzice nowej głównej bohaterki. Fani typowali na jej ojca takie postaci jak Luke Skywalker czy Han Solo oraz brali pod uwagę, że Obi-Wan Kenobi był jej dziadkiem. Rian Johnson w kontrowersyjnym "Ostatnim Jedi" zmiótł te hipotezy ustami Bena Solo, który stwierdził, iż ojciec i matka Rey byli "nikim".

Ten pomysł był świetny, ale problem w tym, że ledwie dwa lata później pojawił się Jar Jar J.J. Abrams ze swoim "Skywalker. Odrodzenie", który zrobił z bohaterki... quasi-wnuczkę Imperatora (a konkretnie córkę nieudanego klona Palpatine'a). Fani uznali, że to oznacza, iż krew Kenobiego w niej nie płynie - ale trzeba pamiętać, że poznaliśmy tylko męską linię jej przodków, a nie żeńską.

A przecież niewiele wiemy na temat dalszych losów Obi-Wana po "Zemście Sithów".

Po proklamacji Imperium niemal wszyscy przyjaciele Obi-Wana byli martwi, a państwo, któremu był wierny, upadło. Najwięksi wrogowie Jedi zwyciężyli, a ten sam zakon, który wymagał od niego, by się do nikogo nie przywiązywał (co wcale nie przekładało się na celibat!), przestał istnieć. Kenobi po dwudziestu latach mroźnych nocy na Tatooine mógł mieć też chwilę słabości...

A dlaczego o tym tu wspominam? Kilka dni temu do sieci trafił fragment nadchodzącej powieści z uniwersum "Star Wars", który nam zdradził, że ojciec Rey nosił imię Dathan, a jej matką była niejaka Miramir. Nie wiemy o nich wiele i nie można przecież wykluczyć, że Obi-Wan podczas swojego dwudziestoletniego wygnania spotkał jakąś kobietę i spłodził z nią córkę o tym właśnie imieniu.

Obi-Wan w poświęconym sobie serialu może też poznać swojego syna i to Korkie Kenobi mógłby być ojcem Miramir i dziadkiem Rey.

"Zaraz, jakiego syna", spytacie? Już nawet pomijając wątek Rey, po internecie od lat krąży hipoteza, że potomka Kenobiego już właściwie widzieliśmy. Wedle jej piewców jest nim niejaki Korkie, który przedstawiany był jako siostrzeniec Satine Kryze, ukochanej Obi-Wana z dawnych lat (i siostry Bo-Katan z "Mandalorianina"). Fani wskazują na podobieństwo modeli obu postaci z serialu "The Clone Wars".

Czy to naciągana hipoteza? Oczywiście, ale pilnujący Luke'a Skywalkera rycerz Jedi, który został zmuszony do konfrontacji ze swym dzieckiem, o którym nie miał pojęcia, to byłby całkiem niezły materiał na serial! Zrobienie z kolei dziadka Rey ze strony jej matki z Korkiego Kenobiego, a nie z Obi-Wana wyjaśniałoby też, dlaczego Kathleen Kennedy akurat teraz podnosi kwestię pochodzenia tej bohaterki...

Nie bardzo wierzę jednak w to, że szefowa "Gwiezdnych wojen" rozgrywa właśnie z fanami partię holoszachów 5D.

REKLAMA

Bardziej prawdopodobne jest to, że producentka zajmuje się franczyzą, którą się nie jara i gada głupoty (nie byłby to przecież pierwszy raz). Kathleen Kennedy też co rusz pokazuje, że nie ma za grosz pokory i nie umie przyznać się do błędu: czy to w kwestii "Hana Solo", czy to braku planu na trylogię sequeli, czy to braku kogoś pokroju Kevina Feige'a w Odległej Galaktyce.

Sam zaś niezwykle żałuję, że marką "Gwiezdne wojny" nie zajmuje się ktoś z wizją. Na tym etapie z radością przyjąłbym wieści, że nowe epizody zostają uznane za wysokobudżetowe fanfiki i takie Legendy 2.0, a stery nad marką otrzymają Jon Favreau i Dave Filoni (chociaż temu ostatniemu też mam sporo do zarzucenia). Co ciekawe, Disney ma nawet fabularną furtkę, by dokonać takiej zmiany...

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA