Disney+ w Polsce już za miesiąc. Jeśli serwis nie chce wkurzyć Polaków, niech uczy się od Netfliksa
W Polsce zaczyna się wielka gra o nasze serduszka i portfele. Netflix wciąż jest na topie, mimo że stracił 200 tys. użytkowników na całym świecie, HBO GO zmieniło się w HBO Max i kusi klientów szybkimi premierami kinowych hitów, a tuż za rogiem czai się Disney+. Serwis już wystartował z promocją, a w Polsce pojawi się 14 czerwca 2022 roku. Jeśli nie chce wkurzyć fanów, musi być jak Netflix. Dlaczego? Już tłumaczę.
Disney+ ma pod górkę. Nie dlatego, że platforma wystartuje z nieatrakcyjną ofertą, bo jest wręcz przeciwnie. Disney+ już na starcie do zaoferowania ma wiele: seriale ze świata "Gwiezdnych wojen", mają też pojawić się produkcje Netfliksa spod szyldu Marvela, a także te sygnowane np. przez Hulu. Słowem: będzie, co oglądać na Disney+ w Polsce.
Disney+ ma pod górkę, bo Polacy są rozpieszczeni. To było tak: wyginęły dinozaury, potem najechali nas piraci, a następnie wybawił nas Netflix. Kiedy serwis wszedł do Polski, wywrócił rynek seriali i filmów do góry nogami. Zasmakowaliśmy Zachodu i nam się ten amerykański sen spodobał, bo wyrwał nas z polskiego koszmaru. Nagle, mimo że czasem z opóźnieniem, dostawaliśmy zagraniczne seriale legalnie do obejrzenia. Potem uwolniło się HBO GO, czyli dzisiejsze HBO Max, w międzyczasie pojawił się i zniknął Showmax, polska branża serialowa ruszyła z kopyta. Od lat co i rusz pojawiają się nowe głośne i cenione tytuły - od Playera, Showmaksa, Netfliksa, HBO, Canal+.
Polacy najpierw siedzieli o suchym pysku, a potem na stół wjechał Dom Perignon. I im ten Dom Perignon, proszę państwa, zbrzydł. Bo oni teraz by chcieli wódeczki, łyskacza, a może po prostu wody z bąbelkami. W porównaniu do tego, co było, mamy zatrzęsienie serwisów z filmami i serialami, a teraz jeszcze wchodzi Disney+. I już przy starcie promocji słychać głosy: nie, no panie, HBO Max zrobiło to ostatnio lepiej. Nasze oczekiwania co do jakości produkcji i jakości samej usługi niewyobrażalnie wzrosły.
Disney+ i inni powinni się uczyć od Netfliksa
I nie ma się co temu dziwić. Składa się na to kilka czynników. Po pierwsze, wcześniej, nawet jeśli chcieliśmy wydawać pieniądze, nie bardzo mieliśmy gdzie. Teraz z kolei jest dużo serwisów, treści są rozproszone, każdy właściwie ma coś do zaoferowania, ale większość z nas nie ma tyle kasy, żeby dorzucać się do rozwoju każdego z nich. Stąd musimy się ograniczać, nawet jeżeli nie chcemy. Niby Amazon Prime to tylko 49 zł na rok, ale Netflix kolejne kilkadziesiąt miesięcznie, Canal+ to samo, Disney+ chce ponad 200 zł rocznie, ale przecież jest jeszcze HBO Max. Lawirujemy więc pomiędzy platformami i rezygnujemy z nich raz po raz, żeby za chwilę do nich wrócić w momencie ważnej premiery, ale przy okazji optymalizować ponoszone koszty.
Po drugie, możemy w tych serwisach przebierać, bo przecież oprócz tych z abonamentem są jeszcze typowe usługi "wideo na żądanie" z filmami, a i nielegalne źródła premier nie zniknęły. Dlatego chcemy czuć się zachwyceni, chcemy mieć w garści atrakcyjne argumenty, które przekonają nas, że warto wybrać jedno zamiast drugiego. A na nasz wybór składają się oferowane produkcje, ich częstotliwość, cena usługi i jej jakość. I Netflix na wielu tych polach wygrywa, przyćmiewając jak na razie w liczbach konkurencję, mimo że sporo stracił.
Dlaczego Netflix ciągle jest w topie? I czego może się nauczyć Disney+?
Disney+ musi wziąć pod uwagę kilka kwestii i jedną najważniejszą - to Netflix ustanowił standard rynku VOD. Nawet jeśli inne serwisy oceniamy lepiej, one uczyły się od Netfliksa pewnego modelu konsumpcji treści. Netflix jest love brandem, stał się synonimem VOD, tak jak Adidas stał się synonimem sneakersów. Jest ciągle w topie, bo nas do siebie przyzwyczaił i dał Polakom coś czego nie mieli, czego tu nie było. I teraz każdy inny serwis, żeby móc się z nim bić, musi zrobić to samo - być Netfliksem, ale lepszym. A więc korzystać z jego rozwiązań, ale dać widzom coś, czego im tam brakuje. Dlatego roczne promocje przyciągają uwagę i konkretne tytuły na licencji mają znaczenie, a wraz z wejściem Disney+ do Polski i części Europy już widzimy zmiany - Netflix traci swoje marvelowskie produkcje, bo Disney+ nauczył się na błędach, a HBO Max straci pewnie część disneyowskich premier.
Nie bez znaczenia jest też jakość techniczna usługi. Netflix jest najbardziej transparentny. Wiemy, za co płacimy i co dostajemy, wiemy, z ilu ekranów możemy korzystać, nikt z nami nie bawi się w jakieś przypisywane urządzenia. Usługa jest bezawaryjna, przez wiele lat dosłownie parę razy zdarzyło się, żeby coś nie działało. Magia tu dzieje się sama - przewijanie serialu nie stanowi problemu, włącznie serwisu nie stanowi problemu, zatrzymywanie produkcji też nie, nic się nie zacina, kolejne odcinki włączają się same. Jest tak, jak być powinno - bezproblemowo, bo kiedy włączam Netfliksa chce oglądać serial lub film, a nie majstrować w ustawieniach aplikacji czy telewizora.
Netflix odniósł sukces na światowym rynku, odnosi też sukcesy w Polsce. Czeka nas kilkadziesiąt rodzimych produkcji, a dla Polaków to ważny aspekt, by wielkie marki inwestowały w nasz rynek, bo lubimy i chcemy oglądać polskie tytuły. Jeśli miałabym więc zamknąć w kilku punktach, co jest gwarantem sukcesu, to odpowiednia cena, atrakcyjne promocje, głośne tytuły i szeroka baza tytułów dla każdego, łatwa obsługa usługi i polskie akcenty w serwisie. I zrobienie czegoś lepiej niż Netflix. Na razie niewielu na jakichś obszarach się udaje. Disney+ może więc brać przykład z Netfliksa i HBO Max. A potem? A potem musi ich wyprzedzić.
Start usługi Disney+ w Polsce już 14 czerwca.