Jest wiele powodów, dla których Assassin’s Creed II (a także pośrednio dodatki do tej gry) to tak udany tytuł. Przyjemny gameplay, wciągająca historia, dobrze napisany główny bohater to niektóre z nich, jednak nie wolno tu pominąć także kreacji naszych głównych antagonistów - Rodrigo Borgii i jego rodziny.

Uwaga, tekst zawiera niewielkie, wyrwane z kontekstu spoilery, które nie powinny popsuć wam przyjemności z ewentualnej rozgrywki, ale lojalnie przed nimi ostrzegam.
To zdecydowanie jedni z najciekawszych antagonistów, na jakich natknąłem się w jakiekolwiek grze - i to wcale nie dlatego, że Rodrigo, Cesare, Lukrecja i reszta to jakieś wybitnie skomplikowane, wielowymiarowe jednostki - wręcz przeciwnie, mowa tu o całkiem oczywistych szwarccharakterach. Siłą Borgiów jako przeciwników Ezio jest jednak pewien zabieg, jaki część gier od czasu do czasu stosuje i który moim zdaniem rzadko kiedy nie wypala. Pozwolę go sobie dumnie nazwać Efektem Gruntildy (choć nie łudzę się, pewnie ktoś już zdązył go sformułować i nazwać bardziej fachowo, ale zapomnijmy o tym na potrzeby tego tekstu).

Możliwe, że ktoś tu pamięta jeszcze bardzo popularna swego czasu platformówkę 3d na konsolkę Nintendo 64, pt. Banjo-Kazooie. W tej oto grze, przeciwnikiem pary głównych bohaterów była sztampowa i stereotypowa do bólu wiedźma Gruntilda, istny archetyp złej i zielonoskórej czarownicy, pozbawionej jakichkolwiek pozytywnych cech. Było jednak coś, co sprawiało, że przyjemność z jej ubicia na sam koniec gry byłą nieporównywalnie większa, aniżeli przy okazji bossów w konkurencyjnych tytułach, z kultowym Super Mario 64 na czele. Otóż Gruntilda od momentu pojawienia się na początku, nie pozwalała o sobie zapomnieć. Co jakiś czas pojawiała się w swojej własnej zielonej osobie, straszyła bohaterów, życzyła im wszystkiego najgorszego - ogółem, gra tak dobrze budowała niechęć i odrazę, jaką gracz powinien czuć do czarnego charakteru, pozwalając jej od czasu do czasu o sobie przypomnieć, że moment ostatecznej konfrontacji był wyczekiwany jak nic innego.
Rodrigo (a potem Cesare) w grach spod znaku Assasin's Creed to podoba historia - tak naprawdę osoba jednego lub drugiego Templariusza przewija się przez cały czas grania, tak na pierwszym, jak i drugim planie. Co chwile słyszymy o jakichś niegodziwych czynach naszego antagonisty, jesteśmy świadkiem jego działań, a czasami nawet któryś z Borgiów osobiście krzyżuje nam szyki, sprawiając tylko, że chęć zrewanżowania się jest jeszcze większa. Owe gry bardzo umiejętnie dawkują nam momenty faktycznej konfrontacji z Borgiami, w zasadzie długo zabierając graczowi sprzed nosa możliwość faktycznego porachowania kości któremuś z nich, niekiedy w ostatniej chwili.

Z racji tego, że Assassin’s Creed to nie jest gra oparta na faktach, autorzy dosyć śmiało starają się owe historyczne persony wpasować w realia stworzonej przez nich rzeczywistości, dbając jednak o to by, pewne smaczki znane miłośnikom historii pozostały wciąż obecne. I tak między Cesare a Rodrigo dochodzi wraz z upływem czasu do coraz większej ilości konfliktów, a tan pierwszy ma szeroko komentowany i krytykowany romans z własną siostrą. Najbardziej jednak scenarzyści gier pofolgowali sobie przy okazji kulis działania Rodrigo Borgii - dowiadujemy się bowiem, że cała jego kariera w Kościele nigdy nie miała nic wspólnego z religią, a wszystkie działania podyktowane były chęcią zdobycia Jabłka Edenu i dotarcia do tajnej krypty w sercu Watykanu - a wszystko, by jak na Templariusza przystało, ustanowić nowy, lepszy porządek, gdzie cała władza znalazłby się w rękach tego Zakonu właśnie. By zakończyć temat widocznych na pierwszy rzut oka historycznych odstępstw, dość powiedzieć, że mówimy tu o grach, gdzie jako Ezio mamy okazję powalczyć sam na sam z dzierżącym magiczny pastorał Rodrigiem, albo gonić uciekającego Cezare na prowizorycznym spadochronie. Z drugiej jednak strony, Borgiowie to świetny materiał na Templariuszy rodem z uniwersum Assassin's Creed. Ich znane z podręczników historii dążenie do władzy, umiejętne i imponujące rozszerzanie własnych wpływów za pomocą kontrolowania jak największej ilości wysoko postawionych ludzi i przejmowania zasobów, idealnie wręcz łączy się z metodami działań Templariuszy, jakie zarysowano nam w grach z serii.

To też czyni z Rodrigo, Cesare i reszty tej dysfunkcyjnej rodziny tak dobrych antagonistów - nie tylko są źli do szpiku kości (przynajmniej z perspektywy gracza), ale przede wszystkim skuteczni, efektywni i wcale nie odstają inteligencją od naszego protagonisty, a przy wielu okazjach go przewyższają w umiejętnościach szybkiego kojarzenia faktów i działania. Zresztą, Ezio był tak udanym bohaterem właśnie dlatego, że tak dobrze był skontrastowany ze swoimi przeciwnikami i co ciekawe, ta zależność ewoluowała przez całą trylogię składającą się z AC II, Brotherhood i Revelations. W pierwszej z tych gier, młody Auditore był porywczym i nieopierzonym żółtodziobem, który wydawał się wręcz bez szans w starciu z potężnym i doświadczonym Rodrigo - ale potem, sytuacja uległa zmianie i w Assassin’s Creed Revelations to Ezio jest mądrym, efektywnym w swoich działaniach i doświadczonym panem sytuacji, a Cesare zaszczutym i niepotrafiącym logicznie ocenić sytuacji szwarccharakterem, który mimo ogromnych możliwości i zasobów, stoi na straconej pozycji w starciu z naszym protagonistą. Tym niemniej wcale nie czyni to rozgrywki mniej emocjonującą, wręcz przeciwnie - chęć by wreszcie wyrównać rachunki jest nawet większa, ale o tym najlepiej będzie, jak przekonacie się sami, grając.
Tak czy inaczej, jest jest jakiś powód, dla którego chciałbym teraz jeszcze raz zapoznać się z losami Ezio Auditore, to będzie to na pewno chęć zmierzenia się jeszcze raz z potężnym rodem Borgiów - konfrontacje były różnorodne i zapadające w pamięć, a same postaci napisane tak dobrze, że mimo dosyć prostych rysów charakterologicznych, potrafiły wzbudzić emocje u gracza. I na dobrą sprawę, rozmaite odstępstwa od faktów historycznych czy niekiedy odważne pomysły na rozwiązanie ich wątków wręcz tej kreacji służyły, czyniąc rozgrywkę bardziej emocjonującą, a możliwość starego dobrego sprania im tyłków znacznie bardziej satysfakcjonującą - a tego przecież wszyscy wymagamy od czarnych charakterów. I jak pokazują nie tylko gry, ale i serial czy komiks, Borgiowie nadają się do tej roli doskonale.

Warto się o tym przekonać samemu, np. poznając historię Ezio w grze Assassin's Creed II, do której linki znajdziecie poniżej: