REKLAMA

Mokry sen fanów Człowieka Pająka. Oceniamy film "Spider-Man. Bez drogi do domu"

"Spider-Man. Bez drogi do domu" jest dla recenzentów twardym orzechem do zgryzienia. Na długo przed premierą urósł do rangi filmowej legendy, którą każdy fan Człowieka Pająka chciałby zobaczyć, ale też podświadomie wie, że hype train musi się wykoleić. Jak więc pisać o tej produkcji bez spoilerów, żeby nikomu nie popsuć zabawy, skoro Kevin Feige wraz z ekipą się w tańcu nie ograniczają?

spider man bez drogi do domu premiera recenzja
REKLAMA

Teasowali, teasowali i w końcu dostarczyli. Już od dawna zapowiadano, że do zamiany uniwersum w multiwersum dojdzie w "Bez drogi do domu". Okazało się to lekką zmyłką, ale i tak na najmocniejsze jak do tej pory przedstawienie idei wieloświata wybrano przecież najbezpieczniejszą opcję. Poprzednie filmowe serie z przygodami Człowieka Pająka wciąż są żywe w naszej pamięci. Można wprowadzać kolejnych znanych z nich bohaterów do woli, łącząc ze sobą różne światy. To właśnie robi Jon Watts. Nie mota się jednak w chaosie jak Sam Raimi w "Spider Manie 3". A pojawia się tu... wielu więcej antagonistów.

Już po trailerach z przeciwnikami z poprzednich filmowych uniwersów Człowieka Pająka, słuszne wydawały się obawy, że będziemy mieć do czynienia z pięknym bałaganem. Ale przecież wzięli się za to goście, którzy powstrzymali się od zabijania wujka Bena po raz trzeci w ciągu zaledwie kilkunastu lat. Przy wprowadzaniu Spider-Mana do MCU zamiast twardego restartu, dostaliśmy miękki reboot. Zostaliśmy potraktowani poważnie. Podobnie jest w "Bez drogi do domu". Watts wierzy w naszą znajomość trylogii Raimiego i dwóch części "Niesamowitego Spider-Mana". Dlatego narracja nie wymyka mu się z rąk, kiedy na ekranie pojawia się... Doktor Octopus, Zielony Goblin, Elektro i inni.

REKLAMA

Spider-Man. Bez drogi do domu - recenzja nowego filmu MCU

To tak samo niesamowite, jak niesamowity był Andrew Garfield w "Niesamowitym Spider-Manie", że twórcy robią z "Bez drogi do domu" katalog gościnnych występów postaci z innych uniwersów, a jednak dla znacznej większości z nich znajdują zastosowanie fabularne. Nie wprowadzają ich tylko dla naszych ochów i achów (z jednym, może dwoma wyjątkami), ale narratywizują w taki sposób, aby mieli w opowieści jakąś funkcję. Nawet biorąc pod uwagę ponad dwugodzinny czas trwania "Bez drogi do domu", to nieprawdopodobne jak dobrze wykorzystane jest tak rozdwojenie jaźni Normana Osborne'a, jak i ubezwłasnowolnienie Doktora Octopusa. Niemal każdy z czarnych charakterów roztacza identyczny urok (a w przypadku Sandmana nawet większy), co w swoich oryginalnych filmach. A przecież prócz antagonistów pojawiają się też... inni, pozytywni bohaterowie.

Wysyp gościnnych występów rozpoczyna się bardzo szybko. Co chwilę pojawiają się kolejne postacie znane z poprzednich "Spider-Manów" (czy też innych adaptacji komiksów Marvela). Watts nie zaprząta sobie głowy ich ponownym przedstawianiem. Krótkie wspomnienia ich historii w dialogach, w zupełności wystarczają, abyśmy nie pogubili się w fabule. Nadrobiony w ten sposób czas, twórcy wykorzystują, aby szykować podwaliny pod inne atrakcje. Naprawdę dużo się tu dzieje. "Bez drogi do domu" przeładowane jest akcją, która pomaga Peterowi Parkerowi zrozumieć, że "z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność". I tak, pojawia się... to hasło.

Spider-Man. Bez drogi do domu - premiera - zwiastun

W "Bez drogi do domu" Parker traci swoją niewinność. Najtrudniejszą walkę przyjdzie mu stoczyć z emocjami, z jakimi nie miał do tej pory do czynienia. Nie bójcie się jednak. To nie tak, że przyjacielski pajęczak z uniwersum Marvela, nagle przemienia się w Bully Maguire'a. Nie musi. Watts nie próbuje serwować nam aktorskiego odcinka "What if...?". Po prostu czyni z niego superbohatera tragicznego, do czego Spider-Man zawsze był przecież predestynowany. Ikoniczny dla jego mitologii moment następuje z opóźnieniem i zostaje zmodyfikowany. A wszystko to z poszanowaniem zasad, które obowiązują w kolejnych filmach MCU. Z każdą sceną musi być śmieszniej, szybciej, mocniej. Dlatego pojawiają się tu... żarty w akompaniamencie fajerwerków CGI.

REKLAMA

Spider-Man. Bez drogi do domu - czy film był warty hype'u?

Jak to już w MCU bywa, wszystko jest posunięte do bezemocjonalnej przesady. Twórcy rzucają o kilkaset suchych żartów za dużo, a efekty specjalne kiedy już przestają wprawiać w oniemienie, wywołują ziewanie. A jednak w każdym, kto pochłaniał zeszyty przygód "Spider-Mana" wydawane przez TM-Semic, twórcom uda się obudzić wewnętrzne dziecko. Nie ma co się oszukiwać. "Bez drogi do domu" to mokry sen wszystkich fanów Człowieka Pająka. Fabuła wypełniona jest bowiem miłością do tytułowego superbohatera. Nawet jeśli doprawiono ją nutką nowoczesnej ironii, pamiętajcie, aby oglądać film sercem, a nie rozumem. Bo szukanie odpowiedzi na nurtujące was podczas seansu pytania, zniszczy wam przednią zabawę, gdy pojawią się...

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA