Multiuniwersa to przyszłość kina superbohaterskiego. Skończyły się czasy, kiedy Spider-Man mógł być tylko jeden
Umarł król, niech żyje król. Najnowsze informacje na temat filmu „Spider-Man 3” potwierdzają, że czas łączonych filmowych uniwersów superbohaterskich powoli się kończy. Zastąpią go wielkie multiuniwersa Marvela i DC, w których różne wersje tej samej postaci będą mogły funkcjonować obok siebie.
Wcześniejsze plotki na temat sequela „Spider-Man: Daleko od domu” w ostatnich godzinach znajdują coraz więcej potwierdzeń w rzeczywistości. Do Toma Hollanda i Jamiego Foxxa dołączył właśnie Alfred Molina, a powroty Andrew Garfielda oraz Kirsten Dunst, są już niemal pewne. Udział w produkcji negocjują także Tobey Maguire i Emma Stone, więc powołanie kanonicznego multiuniwersum Człowieka-Pająka jest już właściwie pewne.
Do takiej sytuacji być może nie doszłoby, gdyby nie zeszłoroczne spory między Marvelem i Sony. Po długich negocjacjach obu stronom udało się jednak dojść do porozumienia i utrzymać Petera Parkera na nieco dłużej w obrębie Marvel Cinematic Universe. Wydaje się natomiast, że to druga z tych firm postawiła mocniejsze warunki. Powrót bohaterów z dwóch poprzednich serii o Spider-Manie potencjalnie oznacza bowiem olbrzymie dodatkowe zyski dla Sony.
„Spider-Man 3” będzie wymagać znajomości nie tylko filmów Marvel Studios, ale też produkcji tworzonych przed kilkunastoma i kilkudziesięcioma laty.
Dla wielu widzów z najmłodszego pokolenia będzie to pierwsze spotkanie z dawnymi Spider-Manami, Doktorem Octopusem, Elektro, Mary Jane Watson i Gwen Stacy. Najprawdopodobniej sięgną (przed lub po seansie „Spider-Mana 3”) również po trylogię Sama Raimiego i dwa filmy Marka Webba. A to dla Sony pod każdym względem doskonała wiadomość. Tym bardziej, że na bazie nowej popularności do konkretnych bohaterów będzie można powrócić więcej niż raz.
Powstanie filmowego multiuniwersum ma swoje plusy również dla Disneya i Marvel Studios. Potencjał „Spider-Mana 3” w globalnym box office jest ogromny, ale to akurat można powiedzieć o każdym głośnym projekcie z MCU. Znacznie ważniejsze jest, że Marvel rozwiązuje w ten sposób swój największy problem z niedoborem popularnych bohaterów po 3. fazie. Bo przecież zapowiedziane filmy o Spider-Manie i Doktorze Strange'u to dopiero początek. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości.
W środowisku długo panowała teoria, że nie należy za bardzo mieszać odbiorcom w głowach. Jednocześnie na dużym ekranie mogła istnieć tylko jedna wersja Wolverine'a, Batmana czy Spider-Mana. Bo w przeciwnym wypadku wytwórnia w teorii sama robiłaby sobie konkurencję i odbierała potencjał istniejącej serii. Jedynym wyjątkiem od tej reguły były filmy i seriale animowane, ale też nie zawsze. Fani DC wciąż pamiętają ban na Bat-rodzinę w „Lidze Sprawiedliwych” i innych produkcjach należących do Eko z początku XXI wieku.
Zeszłoroczny sukces filmu „Joker” pokazał jednak wytwórni Warner Bros., że tego typu podejście jest absolutnie przestarzałe. W dobie globalnej popkultury i dostępu do internetu każdy średnio zorientowany widz ma dostęp do dziesiątków różnych wersji jednej postaci. Może z łatwością oglądać najnowsze i starsze filmy, zapoznać się z animacjami, grami komputerowymi czy komiksami z ostatnich kilkudziesięciu lat. Co więcej, wobec tak olbrzymiej liczby odbiorców właściwie każda wariacja na temat popularnej postaci ma swoich wiernych fanów. A ci czekają na kolejne tytuły z ich ulubieńcem.
Dlatego „The Flash” w obecnej formie ma zdecydowanie większe szanse na sukces. Bo będą go chcieli obejrzeć fani i Michaela Keatona, i Bena Afflecka.
I naprawdę trudno się temu dziwić. Wiele ze wspomnianych gwiazd w ostatnim czasie nie grało w najgłośniejszych produkcjach. Od czasu ich superbohaterskich filmów przeważnie minęło też już całkiem sporo lat (Michael Keaton jest oczywiście pod tym względem rekordzistą). Dlatego widzowie jednocześnie są nimi znudzeni i znają ich na tyle dobrze, by czuć podekscytowanie. Oczywiście, tworzenie multiuniwersów niesie też ryzyko zbytniego przeładowania swojego filmów przesadną liczbą bohaterów, odniesień i nostalgicznych cameo.
„Spider-Man 3” i „The Flash” muszą pozostać historiami przede wszystkim o swoich tytułowych bohaterach. W innym wypadku ucierpi na tym fabuła, a sam film będzie przypominać totalny chaos. Ważne też, żeby pojawienie się dawnych postaci było odpowiednio ugruntowane w przedstawionej opowieści i na nią rzeczywisty wpływ. Dobrym przykładem spoza Marvela i DC jest tu reboot „Pogromców duchów”, w którym powrócili aktorzy znani z oryginału. Nie zagrali jednak swoich dawnych postaci, a ich krótkie, bezsensowne cameos zostało potraktowane przez widzów jak niesmaczny żart.
Na podstawie tego, co do tej pory wiemy o obu produkcjach, mam nieco większe zaufanie do „The Flash”.
Przede wszystkim z uwagi na nieco mniejszą liczbę znajomych aktorów. Na razie potwierdzono w obsadzie dwóch Mrocznych Rycerzów i spekuluje się na temat powrotu Christiana Bale'a. Nad taką grupą stosunkowo łatwo zapanować i sensownie wpleść ją w opowieść o podróżowania przez różne wymiary i dorastania Flasha do roli prawdziwego superbohatera. Spider-Man w wykonaniu Toma Hollanda do tej pory z kolei ciągle grał drugie skrzypce w swoich własnych filmach, więc kolejna historia, w której musi posiłkować się wsparciem bardziej doświadczonych herosów wydaje się nieco niepotrzebna.
Choć oczywiście wszystko to są tylko spekulacje, bo według niektórych wcześniejszych plotek Maguire i Garfield mieli pojawić się na ekranie dopiero przed finałową bitwą. Zresztą bez względu na to, jak bardzo udadzą się oba wspomniane projekty, trend przechodzenia z pojedynczego, mocno scalonego uniwersum do równoległego funkcjonowania rozmaitych światów alternatywnych już się raczej nie zatrzyma. Oprócz „The Flash” i „Spider-Mana 3” dostaniemy też „Morbiusa” z Keatonem grającym Vulture'a ze „Spider-Man: Homecoming”, nową wersję „Ligi Sprawiedliwości” czy film „Doctor Strange in the Multiverse of Madness”, który ten koncept ma wręcz wpisany w swój tytuł. Nowa era właśnie się rozpoczyna.