„Goonies” w kosmosie? Gdzie tam! Nowe „Gwiezdne wojny” zrzynają z „Czarnoksiężnika z Krainy Oz”
Nowy serial „Star Wars” jeszcze przed premierą został okrzyknięty mianem „Goonies, ale w kosmosie” i to nie bez powodu. Jeśli się jednak nad tym zastanowić, to „Gwiezdne wojny: Załoga rozbitków” jest niczym „Czarnoksiężnik z krainy Oz”. Nie wierzysz? No to przyjrzyj się lepiej głównym bohaterom!
Chociaż wiele osób to mierzi, w tym reżysera „Diuny”, to „Gwiezdne wojny” od zawsze były dla dzieci. Wspominał o tym sam George Lucas, czyli twórca odległej galaktyki. Aż dziw bierze, że na aktorską produkcję w uniwersum „Star Wars” kierowaną do najmłodszych widzów od Disneya, który kojarzy się od zawsze z kinem familijnym, musieliśmy czekać tak długo, no ale wreszcie jest. „Załoga rozbitków” spokojnie mogłaby lecieć w linearnej telewizji w niedzielę o 13:00.
Ze względu na to, że fabuła skupia się na grupie dzieciaków, które wyruszyły na Przygodę przez duże „P”, skojarzenia z „Goonies” nasuwały się same, a serial wcale swoich inspiracji nie kryje. Do tego droid SM-33 jest niezwykle mało subtelnym nawiązaniem do pomocnika Kapitana Haka z „Piotrusia Pana”. Mi jednak najbardziej rzuciło się w oczy to, jak dużo tu „Czarnoksiężnika z Oz”.
Wim wcale nie jest głównym bohaterem „Skeleton Crew”!
Chociaż młody chłopak jest pierwszą postacią, którą poznajemy w „Załodze rozbitków” i to on odkrywa statek kosmiczny pozwalający grupie odlecieć z planety At Attin, to w centrum mamy tutaj czwórkę małych szkrabów. Każdy z dzieciaków jest jednocześnie odpowiednikiem jednej z postaci z „Czarnoksiężnika z krainy Oz”, a w centrum nie jest Wim, tylko Fern.
Wim jest naiwnym marzycielem, a tym samym Strachem na Wróble, bo ciągle buja w obłokach. Jego przyjaciel, czyli Neel, to z kolei tutejszy Tchórzliwy Lew, który dopiero w 4. odcinku wykazał się odwagą. KB, wyposażona w montowany na twarzy wizjer, to z kolei oczywiście Blaszany Drwal, a przywództwo nad resztą dzieci objęła z kolei Fern, więc to ona jest tutaj Dorotką daleko od Kansas.
A kim jest Czarnoksiężnik?
Na tym etapie trudno to jednoznacznie określić. Jedna z interpretacji zakłada, że jest nim Jod Na Nawood. Nie jest on rycerzem Jedi, a prawdopodobnie nawet nie był nigdy Padawanem (w 4. odcinku wspomina o tym, że pamięta zapach swojej rodzinnej planety), ale chwalił się magicznymi sztuczkami. Czy jest wrażliwy na Moc, czy też to była tylko iluzja - tego dowiemy się pewnie z czasem.
Z drugiej strony Jod robi dzieciakom za przewodnika, a w Wieży na At Attin mieszka Zarządca (ang. Supervisor). Na siostrzanej dla ojczyzny dzieciaków planecie w identycznej budowli nie udało się go znaleźć, ale coś czuję, że cała ta przygoda doprowadzi do spotkania z nim, a tożsamość tego władcy jest obecnie jedną z największych zagadek, jakie ma dla nas „Skeleton Crew”.
Czytaj inne nasze teksty poświęcone „Gwiezdnym wojnom”:
„Załoga rozbitków” to w dodatku nie pierwszy serial Disneya w tym roku, który budził skojarzenia z „Czarnoksiężnikiem z krainy Oz”.
W tym przypadku do klasyki nawiązują „Gwiezdne wojny”, ale kilka tygodni temu w serwisie Disney+ pojawił się nowy serial Marvela, czyli „To zawsze Agatha”. W jego przypadku również mieliśmy do czynienia z mnóstwem nawiązań do klasyki popkultury, w tym do wspomnianego „Czarnoksiężnika…”, a także „Alicji w Krainie Czarów” oraz wielu ikonicznych filmów, seriali i książek o wiedźmach.
Cieszy, że Disney opowiada te same ponadczasowe historie nowym pokoleniom jedynie dla niepoznaki opakowując je w nowoczesne sreberko w postaci kojarzonej współcześnie marki takiej jak „Star Wars” albo Marvel. Zdecydowanie wolę to podejście niż pełnoprawne remake’i oraz drenowanie klasyki, tak jak to miało miejsce ostatnio przy „Mufasie”, czyli prequelu „Króla lwa”…
Pierwsze cztery odcinki „Star Wars: Załoga rozbitków” są już dostępne w serwisie Disney+. Kolejne publikowane są co środę.