REKLAMA

"Super Mario Bros." to świetna adaptacja gry. A jak wypada jako film?

Czy możesz w ogóle nazywać się graczem, jeśli na którymś etapie życia, nie bolały cię palce od skakania po kolejnych przeciwnikach podczas prób uratowania księżniczki Peach z rąk Bowsera? To pytanie retoryczne, ale podkreślmy, że nie. Mario, ten legendarny hydraulik w czerwonych ogrodniczkach pojawił się w przeszło 200 tytułach, podbijając serca milionów ludzi na całym świecie. "Super Mario Bros." oddaje mu sprawiedliwość i przypomina za co, tak bardzo go kochamy.

super mario bros film premiera recenzja
REKLAMA

Tytułowego Mario poznajemy, kiedy wraz z Luigim rzucają robotę i postanawiają otworzyć własny biznes. Nagrywają nawet reklamę, obiecując tanie i fachowe usługi hydrauliczne. Szybko okazuje się jednak, że te zapewnienia są tak samo przesadzone, jak ich włoski akcent. Pierwsza fucha kończy się katastrofą, a reputację braci może uratować już tylko uporanie się z generalną awarią brooklyńskich wodociągów. Kiedy brną przez miejską kanalizację, jedna z rur wciąga ich do Grzybowego Królestwa, w którym ziejący ogniem żółw właśnie przymierza się do ślubu z księżniczką. Peach natomiast szykuje się do wojny.

REKLAMA

Scenarzysta Matthew Fogel ani myśli skorzystać z przestarzałego motywu fabularnego i uczynić księżniczkę bierną ofiarą, czekającą na ratunek. Peach z gracją i zwiewnym krokiem wyrywa się z narracji damulki w opałach, pomagając głównemu bohaterowi odnaleźć brata, zaginionego gdzieś na terenach podbitych przez Bowsera. Najpierw jednak legendarny hydraulik musi przejść odpowiedni trening, nauczyć się zasad nowego świata, skakać z platformy na platformę i przezwyciężyć niechęć do grzybów. Sekwencja montażowa przekona was, że macie do czynienia z najwierniejszą adaptacją gier, jaką kiedykolwiek widzieliście. Bo reżyserzy Aaron Horvath i Michael Jelenic, chociaż skrótowo to z najdrobniejszymi szczegółami oddają tę nieodłączną część rozgrywki, podczas której przez kilka godzin nagminnie giniecie, próbując przejść jeden poziom.

Czytaj także:

Super Mario Bros. - recenzja filmu

Gracze poczują się bardzo swojsko, patrząc na wypełniające świat przedstawiony pudełka z migającymi pytajnikami i uśmiechną się z wyższością, kiedy Mario pomyli niebieskiego grzybka z czerwonym, przez co ku swojemu zdziwieniu, zamiast zyskać siłę byka, zmniejszy się do rozmiarów mrówki. Chociaż dla nas to zabawny żart, dla bohatera okazuje się to o tyle dramatyczne, że akurat toczy walkę z Donkey Kongiem. Bo "Super Mario Bros." to na dobrą sprawę adaptacja wielu gier z uniwersum wąsatego hydraulika naraz. W każdej scenie natkniecie się na jakieś odniesienia i znajome przedmioty, postacie, czy bonusy. Nie, twórcy nie rozsmakowują się w easter eggach. Ten film to jeden wielki easter egg.

Super Mario Bros. Film - zwiastun - recenzja

Co prawda od przybytku głowa nie boli, ale od braku umiaru w filmie może wam się w niej zakręcić. Cienka linia oddziela "Super Mario Bros." od pięknego bałaganu. Pretekstowa fabuła dzielnie jednak ciągnie nas za sobą, bo to nie "The Last of Us", żeby twórcy mieli rozwijać wątki poboczne, pozwalając nam zgłębić psychikę kolejnych bohaterów. Dobrze przecież znamy zasady zabawy i nie potrzebujemy dodatkowych tłumaczeń, gdyż każda sekwencja zbudowana jest na zasadzie growych leveli. Bohaterowie mają expić i expić, zdobywając nowe umiejętności, aby stawić w końcu czoła finałowemu bossowi. Wystarczy więc Toada postawić na straży comic reliefów, Donkey Konga uzbroić w cechy mięśniaka z komedii dla nastolatków i piosenką wzmocnić tragizm postaci Bowsera, a animowana umowność zrobi swoje. Będzie śmiesznie, dramaturgia stanie na odpowiednim poziomie i utwór Peaches wyląduje na waszej playliście, zanim jeszcze wyjdziecie z kina.

Chociaż chciałoby się poznać całe bogactwo Grzybowego Królestwa, trochę je pozwiedzać, to przelatujemy przez kolejne krainy, jak przez uniwersa w Doktorze Strange'u 2.

W "Super Mario Bros." nie ma czasu na skrupulatny worldbuilding, bo siła produkcji opiera się na ślepym parciu przed siebie. Twórcy atakują nas niezliczonymi bodźcami, przez co atrakcja goni atrakcję. Mario i Peach pokonują coraz wymyślniejsze przeszkody i nawet w Karty wsiądają, żeby w scenie pościgu rodem z "Szybkich i wściekłych" uciekać przed siejącymi zniszczenie minionami Bowsera. Z tej rozciąganej w czasie rozpierduchy, płynie czysta radość z rozpierduchy. Ten film nie znosi zastoju tak bardzo, że przyjmuje formę apoteozy ruchu – ruchem się żywi, ruchem oddycha, prócz ruchu niczego nie potrzebuje.

REKLAMA
Super Mario Bros. Film - recenzja

"Super Mario Bros." to film do bólu prostolinijny, w którym rozmach każdej kolejnej sekwencji ma przebijać wszystko, co widzieliśmy wcześniej. Dąży w ten sposób do przesłania o wewnętrznej sile i braterstwie, ale koniec końców i tak chodzi w nim o to, żeby ludzie kupili bilet, przekąskę z colą i najlepiej jeszcze grę. Stoi za tym jakiś algorytm, który obliczył jak ten cel osiągnąć, a twórcy bezrefleksyjnie za nim podążają. Może i ta zimna kalkulacja raz czy dwa was ukłuje, ale szybko skryje się z powrotem pod feerią migocących barw, kolorach tak żywych, że aż oślepiających. Nintendo Switche, tfu, kubełki z popcornem w dłoń.

Premiera filmu "Super Mario Bros." 26 maja. Można go jednak gonić na pokazach przedpremierowych w weekend 20-21 maja.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA