REKLAMA

Abandonware'owy czar

Gdy zobaczyłem, jaki będzie Temat Numeru do #21 uśmiechnąłem się szeroko, bo rozumiałem, że to dla mnie spore pole do popisu. Nie do końca może wyszło, ale się starałem i wysmażyłem parę tekstów. Myślałem, by napisać nieco o starszych grach, prawdziwych klasykach, jednak juz recenzowanie Warcrafta 2 było dla mnie trudne, bo jak tu zapełnić kilka stron Worda wypocinami na temat gry sprzed ponad dekady, nie przekraczając przy tym granicy "wazeliniarstwa"? Zdecydowałem się więc na tekst przekrojowy. Takie uzupełnienie do wspominek PIRX-a i Voltaire'a. Oni mają swoje gry życia, ja mam swoje.

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Próbuję sięgnąć pamięcią w najdalsze zakamarki mej podświadomości. Jednak wspomnienia z moich pierwszych chwil spędzonych przed własnym komputerem są niezwykle mgliste. O ile mnie pamięć nie myli, pierwszy PC zawitał w me progi mniej więcej w 1995 r., a więc wtedy, kiedy byłem jeszcze szczylem, przedszkolakiem. Jakoś od pierwszych chwil bodajże mnie nowa pasja nie wciągnęła, wolałem się bawić. Jednak lubiłem posiedzieć przed komputerem. Sprzęt ten nie był zbyt... efektowny. Procesor 486, 2 MB RAM, grafika 1 MB, 160 MB HDD (!), nawet CD-ROM trzeba było dokupywać (ale za to jaki - 4x, najlepszy podówczas na rynku!). Błyskawicznie nauczyłem się obsługiwać starego dobrego Norton Commandera, zaś kiedy przesiadałem się na Windowsa, musiałem prosić kogoś, by mi włączył grę. Kolejny dowód wyższości DOS-a nad WIndowsem. ;) Pierwszą grą, którą sobie przypominam był... Smerfoteletransporter. Można sobie połamać język, ale gra była przednia. Niestety, ze względu na tematykę, nie przetrwała ona zbyt długo na moim dysku twardym. Co innego pozostałem hity, jak Wolfenstein 3D, Prince of Persia, Alladin... można tak wymieniać bez końca. Jednak postaram się zawężyć krąg swych wspomnień do tych dzieł, które do dziś są obiektami kultu. Z drobnymi wyjątkami. Kolejność przypadkowo nieprzypadkowa.

REKLAMA

A i jeszcze jedno - chciałbym w tym miejscu serdecznie polecić Wam emulator DOS-a - Dosbox i zakładkę D-Fend, wielce ułatwiającą i uprzyjemniającą pracę z tym programem. W Sieci wala się też z pewnością jakiś manual, wystarczy trochę poszperać. Gdyby nie Dosbox, z pewnością nie pograłbym sobie w starsze tytuły na nowszym sprzęcie.

Wolfenstein 3D (premiera: 1992) - to był dopiero tytuł. Nadal pamiętam, jak grałem w to na spółkę z tatą - on chodził po planszy, ja strzelałem i otwierałem drzwi. :) Po uzyskaniu wiekszej samodzielności gieżyłem w nią z nie mniejszą satysfakcją niż w "co-op" z tatą. Do dziś lubię w nią pograć, dla KLIMATU. Takiego klimatu nie uświadczysz w żadnym FPS-ie wojennym, nawet w z pozoru idealnym pod tym względem Call of Duty. Jak to możliwe, że zlepek różnokolorowych pikseli oddziaływał tak na wyobraźnię? Nie mam bladego pojęcia. Nie to co Return to Castle Wolfenstein - imo kompletnie nieudany. Ale mój tata był twardzielem - doszedł do pierwszego bossa. ;) Choć pierwowzór przechodził z pieśnią na ustach.

Prince of Persia (premiera: 1989) - kolejny must have, który przewinął się przez mój dysk. Tytuł, stworzony przez praktycznie jednego człowieka - Jordana Mechnera. I choć gra powstała dobre ponad 15 lat temu - animacja do dziś jest bardzo dobra, ale co to się działo wtedy - urywało głowę! Podobnież sama rozgrywka - właściwie nic ciekawego - ot, biegasz, skaczesz, walczysz, biegasz, skaczesz... Ale jednak coś do tej gry przyklejało, trzymało za nogę i gryzło przy próbie wyłączenia. I choć uczciwie musze powiedzieć, że nigdy jej nie ukończyłem, bawiłem się przednio. To też zasługa mojej mamy, która choć jest "agrowa", pokazała mi parę sztuczek, z którymi grało się przyjemniej.

Alladin (premiera: 1994) - właściwie grała w to cała rodzina. Dalsza i bliższa. Disney swojego czasu wydał platformówkę niemal idealną. Wyśmienitą jak na tamte czasy graficznie, ze świetnym udźwiękowieniem i tonami miodu. No i te pojedynki z bossami... poezja. Wprawdzie nie trzeba było na nich żadnych specjalnie wymyślnych sposobów, ale można było poplątać palce, tak szybkie wykonywało się ruchy.

Cannon Fodder (premiera: 1993) - ha! Kto dziś wpadłby na tak rąbnięty pomysł, by połączyć strategię ze zręcznościówką, a przede wszystkim - by przedstawić wojnę w sposób karykaturalny. Pamiętacie Sensible Soccer? No to wiecie, jak wyglądał Cannon Fodder. Szybkie poruszanie myszą lub gamepadem (m.in. na SNES) było ważniejsze niż strategiczne planowanie. Ba, jakie planowanie? To była wesoła rozwałka, choc w tle przewijała się prawdziwa wojna. "War has never been so much fun" - oto motto gry, jakże celnie ją określające.

Jazz Jackrabbit (premiera: 1994) - kolejna platformówka. Niby nic, ale jakie pokłady grywalności można było z niej wygrzebać! Jest to jedna z najszybszych gier, z jakimi dane mi było się zetknąć. Bieganie zielonym królikiem i zestrzeliwanie zółwi-ludojadów - brzmi jak sen schizofrenika? No właśnie, tak miało być. No i te niezapomniane etapy 3D i walki z bossami... rozmarzyłem się.

Need for Speed 1 & 2 (premiera: 1995, 1997) - najsłynniejszej serii samochodówkowej w dziejach także nie mogło tu zabraknąć. Większym sentymentem dażę niewątpliwie część drugą, a to ze względu na fakt, iż jest to jeden z pierwszych oryginałów. ;) Nie zapomnę tych niekończących się sesji z tatą, kiedy ścigaliśmy się w mistrzostwach. Najczęściej wygrywał on, ale nie zrażałem się, grałem dalej. Niektóre rekordy tras śrubowaliśmy do szaleństwa. Dopiero Colin McRae wzbudził w nas podobną chęć rywalizacji, ale to jednak NfS był pierwszy i chwała mu za to.

Road Rash (premiera: 1995) - po raz pierwszy zetknąłem się z tym nietypowym "wyścigaczem", instalując demo ze stareńkiej płyty dołączonej do CDA (odkurzyłem bodajże numer z 1996 roku). Oczarował mnie. Wiedziałem, że chciałbym go mieć. Nagle pojawiła się szansa, bo Road Rash stanął na sklepowej półce, a już niedługo trafił w moje ręce. Ach, ta jazda motorem po mieście i za miastem, te potrącenie przechodniów, to dobroduszne klepanie się po plecach baseballem lub łańcuchem... coś niesamowitego. I choć grafika jest, co tu dużo mówić, szpetna, to nadal gra potrafi wciągnąć. I jeszcze ta muzyka...

Sky Roads (premiera: 1993) - czy ktoś jeszcze to pamięta? Niby zwykłe latanie statkiem kosmicznym po dziwnych planszach, ale ile przy tym radości było! Trzeba było mieć nie lada refleks, by dolecieć do mety. Była to właściwie zręcznościówka ze szczyptą logiki. I z jaką grafiką (jak na tamte czasy, oczywiście)!

Prehistorik (premiera: 1991) - chyba nie będzie przesadą, jeśli stwierdzę, że jest to jeden z najsłynniejszych platformerów w historii... Właściwie była to zwykła zręcznościówka, ale przygody wesołego jaskiniowca, który poszukiwał pożywienia, by przetrwać, po prostu była zbyt sympatyczna, by dało się jej nie lubić.

Realms of Chaos (premiera: 1995) - założę się, że pierwszy raz widzicie ten tytuł na oczy. Nic dziwnego - gra jest mało znana, również dlatego, że wydana została o jakieś 2-3 lata za późno. A szkoda, bo to kawał znakomitej zręcznościówki, w której mamy do dyspozycji dwie postacie. Facet ma nieco toporne ruchy, jest jednak silny. Kobieta wprawdzie jest mniej wytrzymała, ale za to wyżej skacze i potrafi strzelać magicznymi pociskami. Klimatyczne i wielkie dzieło, przynajmniej wg mnie, ale kto oprócz mej skromnej osoby i paru innych maniaków o niej pamięta?

Stunts (premiera: 1990) - no kto jako dziecko nie marzył, by brać udział w szalonych wyścigach? No jasne, teraz nikt się nie przyzna, ale na pewno każdy facet miał w przeszłości takie marzenia (no, może Michael był nieco "inny" ;) ). A tutaj nie dość, że można było łamać karki na zakręconych trasach rodem z koszmarów, to na dodatek samemu można było taką zbudować z dostępnych części. Szaleństwo na kółkach!

REKLAMA

Hocus Pocus (premiera 1994) - kolejna gra, która została wyprzedzona przez epokę. Ale jaka miodna była! Sam nie wiem, co mnie w niej zauroczyło - toporne sterowanie, słaba grafika, jednak klimatu odmówić jej nie można. Może główny bohater nie ma charyzmy Harry'ego Pottera czy mocy Gandalfa, ale jednak sympatycznie się biegało po komnatach młodym magiem z brzuszkiem.

Ehh, gdybym tak zaczął wymieniać wszystkie tytuły, które przewinęły się przez mojego twardziela... Musiałbym chyba, podobnie jak PIRX i Voltaire, wydać specjalne wydanie Playbacku. Szczególnie, że wymieniłem tylko te gry, w które grałem dobre ponad 8 lat temu. Zawężyło to znacznie krąg mojego zainteresowania, więc tekst zbyt długi nie jest. Ale mam nadzieję, że strawny.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA