REKLAMA

„Wilkołaki” od Netfliksa: włączone. Status serduszka: rozgrzane

Nie dajcie się zwieść tytułowi. Nowemu francuskiemu filmowi Netfliksa pt. „Wilkołaki” daleko do horroru, choć, owszem, znajdziecie w nim tytułowe krwiożercze bestie oraz kilka sugestywnych scen. FIlm specjalizującego się w komediach François Uzana jest kinem fantasy nastawionym na humor i seans w rodzinnym gronie - i myślę, że naprawdę nieźle sprawdza się w tej roli.

wilkołaki netflix film recenzja opinie czarny las gra
REKLAMA

„Wilkołaki” nie tracą czasu. Już w pierwszej scenie Uzana przedstawia nam grupę głównych bohaterów: patchworkową rodzinę, czyli małżeństwo, troje dzieci (z czego po jednym z poprzednich związków) oraz dziadka z kiełkującą demencją, Gilberta (w tej roli Jean Reno). Jerome - ojciec - zachęca pozostałych do zabawy w „Wilkołaki”, starą grę planszową, w którą niegdyś grał ze swoim ojcem. Przydziela każdemu z graczy odpowiednią rolę (w większości są to typowe klasy z RPG fantasy, m.in. łowca czy złodziej) i prosi nestora o przypomnienie zasad. Niestety, starszy pan - sfrustrowany i nieco zagubiony - wcale ich nie pamięta, a reszta i tak nie wydaje się zainteresowana rozgrywką. Ostatecznie Jerome chowa grę do starego drewnianego puzdra, a gdy nie chce się domknąć, obraca symbol na wieku. 

Chwilę później ziemia zaczyna drżeć, a po upływie kolejnej chwili cała rodzina orientuje się, że coś przeniosło ją w obce miejsce. I rzeczywiście - tak się stało. Nasi bohaterowie trafili do roku 1497, ale nie jest to przeszłość na naszej linii czasowej. To średniowieczne realia „Wilkołaków”, wspomnianej gry. Okazuje się, że każda z postaci zyskała umiejętności zgodne z przypisaną wcześniej klasą (i tak na przykład dziadek zyskuje wyjątkową siłę, a przy okazji cofają się objawy jego demencji). Rodzinka musi postarać się przetrwać w nowej rzeczywistości i jak najszybciej wydostać z gry. By to zrobić, muszą dopaść tytułowe wilkołaki, które kryją się również między nimi.

Jak zapewne zdążyliście się już zorientować, film jest luźno oparty na kultowej kryminalnej grze o wilkołakach - tej skupiającej się na ściemnianiu, niepewności i wywoływaniu paranoi u współgraczy. 

REKLAMA

Wilkołaki: recenzja filmu Netfliksa 

„Wilkołaki” wykorzystują ten koncept, by wywołać śmiech zamiast niepokoju - i choć nie są pierwszym filmem, który operuje tym schematem, to interpretacja Uzana ma w sobie niewątpliwie najwięcej ciepła.

Film niejednokrotnie irytuje - a to infantylnym dialogiem, a to dziurą logiczną czy kiepskim dowcipem. A jednak serce, które w nim bije, czyni całość bardzo przyjemną w odbiorze i czarującą. Zresztą: motyw przeniesienia współczesnej rodziny w czasie, obdarowania jej specjalnymi umiejętnościami i wspólnego polowania na wilkołaki jest czymś niebywale uroczym, gdy wszystkie te elementy służą opowieści o zjednoczeniu i zacieśnieniu rodzinnych więzi.

Wilkołaki

Właśnie na tym skupia się Uzan - nie na aspekcie kryminalnym, który jest tu raczej lekceważony, a na członkach rodziny i poszczególnych interakcjach między nimi. Każde z nich odgrywa swoją rolę w fabule, nie tylko w wątku polowania, lecz przede wszystkim w umożliwieniu krewnemu pokonania jakiejś drogi: wewnętrznej przemiany, zrozumienia, akceptacji. Przykładowo: Clara, córka Jerome’a z poprzedniego małżeństwa, desperacko pragnie być widziana - we współczesności walczy o influencerskie zasięgi w sieci. Gdy zatem staje się niewidzialna, jej największe lęki dochodzą do głosu. Mogłoby się wydawać, że to banalne i oczywiste scenariuszowe rozwiązanie, ale Uzan wie, kiedy wprowadzić odrobinę powagi, kiedy dopowiedzieć coś, co pozornie płaskiemu zagraniu doda emocjonalnej głębi. Jasne, wciąż mówimy o familijnej komedii nastawionej na niezobowiązującą rozrywkę, nie o wielowarstwowym dramacie, ale z całą pewnością „Wilkołaki” nie są filmem pustym.

Najmocniejszym wątkiem jest jednak niewątpliwie więź Jerome’a z Gilbertem - jego ojcem. Reno jest tu jak zwykle rozbrajający: miesza dobroduszność ze zgryźliwością i przekornym poczuciem humoru, ale najpiękniejsze w relacji tych dwojga są poważniejsze chwile. Jest to zresztą wątek najpoważniejszy, wywierający największy wpływ na narrację i pozostałe postacie - z czasem staje się też coraz bardziej poruszający. Gilbert zyskał w świecie gry nową młodość - sprawność umysłu, ponadprzeciętny wigor. Powrót oznacza dla niego ponowne zanurzenie się w zespole otępiennym. 

Poza tym, cóż, głupawy humor nieraz gryzie się z resztą, a intryga jest do bólu przewidywalna. Wydaje mi się jednak, że „Wilkołaki” to naprawdę solidna opcja rodzinnego seansu. Obsada jest przesympatyczna, scenografia - śliczna i bajkowa, praktyczne efekty specjalne wypadają naprawdę fajnie, a całość jest uczciwa, szczera, cieplutka, momentami zaskakująco dojrzała. W sposób, który sprawi, że uronicie łezkę lub dwie.

REKLAMA

Czytaj więcej o Netfliksie:

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA