Nowa "Akademia Pana Kleksa" jest śliczna, ale to nie jest film. Kawulski nakręcił dwugodzinny teledysk
Nie było we mnie sceptycyzmu wobec idei uwspółcześnienia opowieści dla dzieci autorstwa Jana Brzechwy. "Akademia Pana Kleksa" wkrótce dobije do osiemdziesiątki; doczekała się już adaptacji filmowej i teatralnej, na których przynajmniej częściowo wychowało się kolejne pokolenie. Nie ma jednak szans, by współczesne dzieciaki nie odbiły się od tracącego myszką filmu z 1983 roku - dlatego też (między innymi) widzę sens w aktualizowaniu, reinterpretowaniu, ubogacaniu kolejnych wersji niektórych historii. Szkoda, że efekt pozostawia zazwyczaj wiele do życzenia.
OCENA
"Akademia Pana Kleksa" cierpi na przypadłości wcześniejszych obrazów Macieja Kawulskiego, który po niezłym "Jak zostałem gangsterem" zaczął brnąć w teledyskową przesadę. W efekcie "Jak pokochałam gangstera" to film, po którym widać twórcze ambicje, ale i brak reżyserskiego umiaru: rozwodniona fabuła, nachalny i niemilknący soundtrack, szpanersko zmontowany pod niego obraz, scenariuszowy bajzel, nieudolne próby kserowania stylu Guya Ritchiego. Oto książkowy przykład - wybaczcie wytarte sformułowanie - przerostu formy nad treścią. Niestety, taka też jest "Akademia Pana Kleksa" od Open Mind Production - to ponad dwugodzinny teledysk, pusty fabularnie, pozbawiony serca (tutaj: człowieka i wyobraźni).
Scenariusz filmu napisali Krzysztof Gureczny oraz Agnieszka Kruk. Skupia się on na historii Ady Niezgódki, która trafia do tytułowej Akademii, by poznać świat bajek i wyobraźni. Tam, pod okiem szpaka Mateusza oraz niesamowitego pedagoga, Ambrożego Kleksa, rozwija swoje umiejętności. Przy okazji próbuje rozwikłać sprawę zniknięcia swojego ojca i obronić Akademię przed zemstą armii wilkusów.
Czytaj więcej o nowościach na Netfliksie w Spider's Web:
Akademia Pana Kleksa - recenzja filmu
Podobnie jak poprzednie obrazy Kawulskiego, również „Akademia Pana Kleksa” technicznie prezentuje się naprawdę dobrze. Jasne, nieustający podkład muzyczny i szybki montaż po godzinie zaczynają męczyć (tym bardziej, że ciekawych charakterów i czy angażującej historii tam nie znajdziemy), ale całość wygląda i brzmi naprawdę dobrze. W ogóle kolorystyka filmu oraz cyfrowe tła prezentują się naprawdę nieźle i zgrabnie ilustrują bogaty świat bajek i wyobraźni - oddają jego naturę, a przy okazji cieszą oko. Działają też praktyczne elementy scenografii - to w nią wlano najwięcej kreatywności. Myślę, że najmłodsi widzowie, do których bądź co bądź film jest przede wszystkim skierowany, docenią wizualną warstwę tytułu.
Niestety - ci starsi nie będą tam mieli czego szukać. I nie mam na myśli wyłącznie dorosłych - chodzi mi o wszystkich widzów, którzy oglądają filmy w miarę świadomie. Opowieść jest budowana z niezgrabnie połączonych ze sobą scen, które nie zawsze naturalnie wynikają z siebie nawzajem. Doceniam ograniczenie ekspozycji w dialogach, ale twórca bardzo powierzchownie traktuje własny worldbuilding, który ma przecież olbrzymi potencjał. Wszystko mknie na złamanie karku; Kawulski nie poświęca nikomu i niczemu dłuższej chwili, przez co nie tylko nie możemy nawiązać więzi z bohaterami - poza tym, że na początku sami pokrótce sprzedają nam swoje cechy charakterystyczne, nie mamy najmniejszej szansy choć trochę ich poznać.
Większość z nich to tylko imiona i twarze, na które nikt nie miał pomysłu, pozbawione osobowości i możliwości rozwoju - najbardziej cierpi drugi plan, pełen bohaterek i bohaterów, którym nikt nie napisał choćby najprostszego backgronundu, nie wzbogacił o sensowne motywacje. Koniec końców, gdy jednej z postaci dzieje się krzywda, reagujemy na to wzruszeniem ramion - o emocjach, jakie rzekomo przeżywała, dowiadujemy się pod koniec filmu z jednej wymiany zdań.
Morały i metafory, które próbowano tu zawrzeć, rozpływają się w montażu, gubią w nieudolnie prowadzonych wątkach. Co gorsza, „Akademia Pana Kleksa” nuży mimo swojego tempa i męczy nieumiejętnością stworzenia emocjonalnego zaangażowania. Udane aktorskie kreacje i atrakcyjna otoczka to za mało, by trafić „do kilku pokoleń” - wszyscy poza najmłodszymi widzami siłą rzeczy zwyczajnie się wynudzą, bo nikt nie zadbał tu o pewną uniwersalność, dobrze znaną choćby miłośnikom animacji studia Pixar. Tu potrzeba zręczniejszych scenarzystów, którzy tchną ducha w bohaterów oraz odpowiednią dawkę magii i tajemniczości w świat przedstawiony. Nowe, polskie uniwersum pana Kleksa zostało otwarte - nie wieszczę mu jednak świetlanej przyszłości.