Oto gra, która jest przykładem na to, że tanie efekciarstwo i efektowne zagrywki nie zawsze gwarantują sukces. Bo to produkcja, której powodzenie leży w realizmie i starannym odtworzeniu rzeczywistości. Nadciąga prawdziwa wojna, w której będą uczestniczyć tylko hardcorowcy. Mentalny kontynuator Operation Flashpoint i sequel bardzo udanego Armed Assault nadciąga!
Kiedy czeskie studio Bohemia Interactive, w wyniku niezbyt zgodnej współpracy z Codemasters, oddało tym drugim prawa do Operation Flashpoint, przeleciał mi po plecach zimny dreszcz. W tym momencie Czesi zostawali na lodzie. Posucha nie trwała długo: po jakimś czasie pojawił się ultrarealistyczny shooter ArmA: Armed Assault, czerpiący pełnymi garściami z rozwiązań poprzedniczki. Podobnie jak wcześniejsza produkcja Bohemii, zyskała sporą rzeszę zwolenników, którzy dość intensywnie zaczęli domagać się kontynuacji (bo tak to trzeba nazwać) symulatora pola walki. ArmA 2: Armed Assault 2 ma być (ponoć) ostatnim projektem czeskiego studia, więc wypadałoby pożegnać się z klasą.
Akcja rozgrywać się będzie w fikcyjnym postsowieckim państewku o nazwie Chernarus, które według twórców (położenie miejsca konfliktu zaznaczono na mapie z fikcyjnymi nazwami) oraz mojej wiedzy geograficznej popartej atlasem świata leży na terenie Gruzji i Azerbejdżanu. O co poszło? W 2008 roku od władzy została odsunięta prorosyjska partia komunistów "Chedaki", która od kilku lat walczyła z ugrupowaniem o poglądach politycznych skierowanych na zachód, a mowa tu szczególnie o USA. Nie mogąc pogodzić się z porażką, komuniści występują z żądaniem przekazania im północnych prowincji Czarnorusi, zamieszkałych przez rosyjskie grupy etniczne. Jak łatwo można się domyślić, władze państwa nie wyraziły na to zgody. W myśl zasady "Gdzie nie możesz słowem, tam siłą", latem 2009 roku zaatakowali oni ziemie, których zażądali od rządu. Następstwem działań Chedaki było zajęcie tego terytorium oraz ustanowienie nowego, komunistycznego rządu. Po fiasku rozmów z Moskwą na temat przyłączenia północnych prowincji działacze z prorosyjskiego ugrupowania wprowadzili stan wojenny i rozszerzyli walkę na wschodnie tereny okupowanego państwa. Wobec powyższego premier Czarnorusi, Alexander Baranov, prosi o pomoc jednostki NATO, których głównym zadaniem ma być przede wszystkim ochrona cywilów przed działaniami militarnymi. My wcielamy się w rolę dowódcy oddziału RazorTeam, Patricka Milesa, który wraz z czwórką swoich kompanów: Mattem Cooperem, Randym Sykesem, Brianem O'Harą i Chadem Rodriguezem będzie starał się zaprowadzić porządek w Czarnorusi i uchronić setki, jeśli nie tysiące cywilów od śmierci.
ArmA 2 będzie grą utrzymaną w konwencji TPP, podobnie jak w poprzednich produkcjach czeskiego studia. Najnowszą produkcję Bohemii ma charakteryzować przede wszystkim otwarty świat i nieliniowa struktura fabuły. Jeśli chodzi o to pierwsze, wszystko się zgadza. Czarnoruś to ogromny i zróżnicowany areał idealny dla zilustrowania teatru działań wojennych. Aby oddać ogrom tego obszaru, posłużę się liczbami, wszak to one najbardziej przemawiają do człowieka: 225 km kwadratowych powierzchni, 350 km dróg, 50 miast i miasteczek. Samo przejście z jednego krańca mapy na drugi ma zajmować około trzech godzin. Twórcy obiecują (co już nie jest nowością) dodać do gry system rozwoju postaci znany z RPG-ów. Jest jednak ciekawostka: zależnie od wyboru misji, niektóre cechy będą się rozwijać szybciej (lub wolniej) niż pozostałe. Ciekawe urozmaicenie, zobaczymy, czy sprawdzi się w praktyce.
Teraz zaś słów kilka o największej broni ArmA 2: wszechobecnym realizmie. Jeden celny strzał oznacza odesłanie w zaświaty, w najlepszym wypadku ciężkie obrażenia. Postacie, bronie - wszystko odwzorowane z dbałością o rzeczywistość. Czy gdziekolwiek indziej jest mowa o balistyce pocisku, dostosowaniu krzywizny ziemi do paraboli wystrzelonej amunicji czy doskonale odzwierciedlonym zasięgu broni? Żadna inna gra nie da Wam tak doświadczyć tego, co dzieje się na froncie, co przeżywają walczący żołnierze i chowający się gdzie tylko można przerażeni cywile. To będzie prawdziwa wojna oglądana przez ekrany naszych monitorów.
Bohemia pokazała kilkakrotnie klasę w kwestii zachowania SI. Tym razem nie będzie inaczej. Zero skryptów, komputerowi przeciwnicy dostosują się do warunków panujących na polu bitwy i wykorzystają wszelkie możliwe obiekty do osłony i prowadzenia ciągłego ostrzału. Naturalne zachowania kompanów i przeciwników to następstwo wykonanych specjalnie na potrzeby tej produkcji sesji motion capture z udziałem prawdziwych żołnierzy. Jednak oprócz ludzkich antagonistów zaczają się na nas dzikie zwierzęta, nie mniej groźne od przedstawicieli gatunku homo sapiens.
Wszystko ok, ale czym będziemy poruszać się po tak ogromnym obszarze? O to twórcy również się zatroszczyli, zostawiając nam ponad dwie setki pojazdów wszelkiej maści. Pojeździmy wojskowymi Hammerami, popływamy motorówkami i zasiądziemy za sterami samochodu. Brakuje tylko roweru. Arsenał naszego wojaka to prawdziwa plejada spluw dwudziestego wieku (dwudziestego pierwszego również). Jakie modele znajdziemy w swoim plecaku - twórcy jeszcze nie poinformowali, ale możemy się spodziewać samych perełek, od karabinów maszynowych na snajperkach kończąc.
Do oprawy wizualnej ArmA nie można się przyczepić. Owszem, nie jest to żaden Crysis, ale grafika spełnia swoje zadanie, jakim jest jak najwierniejsze oddanie wojennych realiów. To udało się panom z Bohemii zrobić w 90%, bo ciągle można coś poprawić. Niemniej to, co możemy teraz podziwiać, to solidna robota, choć nie wystająca przed szereg.
Czyli co, w 2009 marsz do sklepów? Z czystym sumieniem mogę odpowiedzieć twierdząco. ArmA 2: Armed Assault 2 to twór kompletny, dopracowany i przede wszystkim do bólu realistyczny. Takiej gry od czasów Operation Flashpoint czy preqeula tejże produkcji brakowało. Miejmy nadzieję, że ArmA powalczy z nadchodzącym sequelem OFP, a jeśli nie, to chociaż skutecznie umili nam czas pozostały do premiery hitu Codemasters. Czarnoruś otwiera swoje podwoje - grzechem byłoby nie skorzystać!