"To żyje!" - chce się krzyknąć, oglądając "Biedne istoty". Yorgos Lanthimos bierze tu co prawda na tapet książkę Alasdaira Graya, ale tłumaczy ją na własny język i filtruje przez kolejne artystyczne obsesje. Wychodzi z tego istne filmowe monstrum, którego grube szwy uwydatniają jego charakter.
OCENA
"Biedne istoty" to rewers "Barbie". Tematyka się pokrywa, ale zostaje podjęta bez ograniczeń narzuconych kategorią wiekową PG-13. Yorgos Lanthimos również opowiada o kobiecie zyskującej samoświadomość, tylko z perwersyjnym uśmieszkiem spogląda w strony, w które Greta Gerwig bała się nawet spojrzeć. Łamie seksualne tabu, porzuca mrzonki o przemawianiu tyranom do rozsądku, familijny humor zmienia na ironię, a od siły kobiecej solidarności, woli moc nauki. Z tego właśnie powodu, Bella jawi się nam jako dojrzalsza i zbuntowana siostra lalki granej przez Margot Robie. W dodatku w gotyckiej stylówie.
Główna bohaterka to twór dr. Godwina (w skrócie: God - bóg) Baxtera, który chociaż wygląda na dorosłą kobietę, umysł ma niemowlaka. Początkowo Emma Stone odgrywa ją mechanicznymi, nieporadnymi ruchami, bo ona dopiero uczy się swojego ciała. Jeszcze go w pełni nie opanowała, więc potrafi się zsikać na oczach zdziwionego gościa. Gdy przypadkiem odkrywa orgazm, zaraz chce spróbować wsadzić sobie ogórka. Pierwszy seksualny kontakt z mężczyzną przekłada się natomiast na rozbudzenie nieopanowanej chuci. Każdym swoim zachowaniem krzyczy bowiem, że nic co ludzkie nie jest jej obce.
Więcej o "Barbie" poczytasz na Spider's Web:
Biedne istoty - recenzja filmu
"Biedne istoty" mają obsesję na punkcie ciała - przyglądają się mu i je studiują. Ciało staje się dziełem sztuki do podziwiania, jak u Belli. Ciało zmienia się w cyrkową atrakcję, jak u przemykających po ekranie krzyżówek świń z kurami. Ciało - w końcu - jest też obrazem okrucieństwa. Bo Godwin bardziej niż dr. Frankensteina przypomina przecież jego monstrum. Jak się bowiem okazuje, ojciec przeprowadzał na nim różnorakie eksperymenty, zgniatając palce czy wycinając narządy wewnętrzne. Dlatego podłączony do dziwacznej aparatury naukowiec jada teraz posiłki, wypuszczając z siebie bańki. Okazuje się też jedynym mężczyzną, który w świecie przedstawionym spogląda na swój główną bohaterkę bez pożądania.
Godwina i Bellę łączy relacja ojciec-córka. Naukowiec chce ją nawet wydać za mąż za swojego studenta i asystenta. Chociaż dziewczę nie ma nic przeciwko temu, niekoniecznie rozumiejąc ideę narzeczeństwa i monogamii, daje się wcześniej namówić przebiegłemu prawnikowi Duncanowi na wspólną wycieczkę. Coś, co zaczyna się jak erotyczna przygoda, wypełniona wściekłym "skakaniem" po partnerze, zmienia się dla głównej bohaterki w egzystencjonalną podróż. W jej trakcie poznaje świat z całą jego złożonością. Zakochuje się w filozofii, próbuje ratować biednych, a nawet domaga się rewolucji w burdelu. Marsylski dom uciech staje się przecież mikrokosmosem rzeczywistości, zorganizowanej przez mężczyzn pod mężczyzn. Bo cała ta opowieść krąży przecież wokół relacji genderowych w społeczeństwie.
Od samego początku kolejni mężczyźni roszczą sobie prawo do kontrolowania życia Belli. Godwin chce w swoim mniemaniu chronić ją przed światem zewnętrznym, zamykając w swojej posiadłości. Duncan wbrew sobie się w niej zakochuje, przez co wciąga ją w toksyczną relację. Uwalniając się od niego, nawet w burdelu nie smakuje wolności, bo przecież zdana jest na łaskę (nieraz śmierdzących) klientów. Ujawniając jej przeszłość Lanthimos zgrabnie przerzuca tematyczny ciężar swej opowieści z adaptacji na przejmowanie własnej narracji. Przejawia się to w coraz bardziej wyrafinowanym słowniku pojęciowym głównej bohaterki i ruchach, które stopniowo nabierają naturalności.
"Biedne istoty" w żadnym momencie nie stają się feministyczną wersją "Frankensteina". Choć oczywiście Bella ma wiele wspólnego z monstrum z powieści Mary Shelley. Również jest postacią niezrozumiałą, ale to dlatego, że charakteryzuje ją transgresja. Ona pluje na wszelkie konwenanse. Na eleganckiej kolacji bez obciachu rzuca zbereźnymi tekstami, a gdy widzi kobietę w głupim kapeluszu z piórami, nazywa ją... kobietą w głupim kapeluszu z piórami. Jej zachowanie oczywiście niesie ze sobą komediowy ładunek, ale prowokuje też niewygodne pytania. Bo to produkcja, która ma widza uwierać, wprowadzać w dyskomfort, wymuszać wątpliwości co do społecznego porządku. W optyce głównej bohaterki etykieta staje się bowiem brzemieniem, sztucznie narzuconymi i niepotrzebnymi ograniczeniami.
Biedne istoty stają się komedią obyczajową opowiedzianą niczym horror i horrorem opowiedzianym niczym komedia obyczajowa.
Lanthimos dał nam już się poznać jako mistrz groteski. Jego filmy do tej pory więcej wspólnego niż z kinem miały jednak z antycznymi tragediami. Zadłużone były przy tym w tradycji modernistycznej, a tutaj dostajemy postmodernizm pełną gębą. Pierwszy akt utrzymany jest w poetyce niemieckiego ekspresjonizmu, a potem ta czarno-biała zabawa cieniami nabiera rumieńców sepii i zaczyna mienić się barwami, nawiązując do kolejnych tradycji X muzy. Do tego reżyser chętnie wykrzywia jeszcze przedstawianą rzeczywistość rybim okiem czy podgląda postacie jak przez judasza. Na każdym kroku podkreśla sztuczność swej opowieści, biorąc ją nawet nie tyle w podwójny, co potrójny nawias umowności.
Bez wątpienia "Biedne istoty" są filmem przestylizowanym, uginającym się od wykorzystywanych przez reżysera środków wyrazu. Wchodzimy tu do świata od początku do końca wykreowanego, który cały czas ewoluuje. Tak jak główna bohaterka próbuje bowiem redefiniować się na nowo. Staje się przez to produkcją frywolną w fabule i wyzwoloną w swej formie. Habilitacja Lanthimosa z kina autorskiego obroniona na piątkę.
Premiera filmu "Biedne istoty" w piątek 19 stycznia 2024 r.