Bioshock z całą pewnością jest jednym z kilku tytułów, na które warto czekać. Mało tego... To właśnie dla tego tytułu warto sprawić sobie nową X-skrzynkę, bowiem w całej swej rozciągłości to właśnie wersja konsolowa sprawi nam najwięcej radości. Skąd to wiemy? Playback specjalnie dla Was odwiedził pokaz tejże gry zorganizowany przez Cenegę w siedzibie Microsoftu. Bez ogródek można rzec: to będzie hit tego lata! Mało? Bardziej odważni mogą być pewni, że gra ta wdepcze w ziemię wszystkie inne tytuły próbujące z nią konkurować. Z całą pewnością takiej porcji miodu już dawno nie otrzymaliśmy!
Bioshock to typowy FPS. A przynajmniej tak się wydaje na początku, bowiem im dalej brniemy do przodu, tym bardziej przekonujemy się, że twórcy chcieli dać nam coś więcej. Zacznijmy od tego, iż oprócz zwykłej broni do masowej eksterminacji wszystkiego, co żyje (co nie żyje też), dochodzą tzw. plazmoidy, czyli genetyczne usprawnienia, dzięki którym nie raz wyciągniesz swe dupsko z opresji. Oprócz tego można rozwijać także niektóre cechy głównego bohatera. Wiele misji i etapów w grze możesz pokonać zarówno stosując metodę "na Rambo" (czyli przeć do przodu, strzelając do wszystkiego, co się rusza i nie bacząc na żadne przeszkody) lub odkurzyć zwoje mózgowe, włączyć szare komórki na wyższe obroty i pokombinować trochę. Ta druga opcja, muszę przyznać, przynosi dużo więcej satysfakcji. No, ale co kto woli. Zanim jednak skończę ten akapit, wspomnę o jeszcze jednej rzeczy, która odróżnia ten tytuł od innych typowych strzelanek. Nie wiem nawet, czy nie jest to najważniejszy aspekt tejże gry. A o co chodzi? Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o fabułę. Wszystkie gry mogą się dosłownie schować!
Naszą przygodę przyjdzie nam zacząć na środku oceanu (jakiego? a na cholerę to wiedzieć ;)) przy małej latarni morskiej. Ale nie daj się zwieść, to nie jest zwykła latarenka, a wrota do niezwykłego świata. Rapture, bo tak się zwie, miało być miejscem pełnym szczęścia, gdzie ludzie żyliby spokojnie, nie nękani przez żadne choroby cywilizacji. Pod wodą sztab najwybitniejszych ludzi na ziemi miał stworzyć istną utopię. To właśnie oni odkryli potężną substancję Adam, dzięki której możesz korzystać z mocy plazmoidów, o czym później. Kiedy jednak przekraczasz wrota do nowego świata, okazuję się, że coś nie gra. Mało powiedziane. Tam nic nie jest na swoim miejscu. Przez sklepienia szybów leje się woda, gdzieniegdzie walają się różnego rodzaju automaty. Co i rusz trafiasz na miejsce, gdzie po cichutku gra jakaś muzyczka przypominająca woodewilowe czasy. Co jakiś czas dochodzą się różnego rodzaju dźwięki. Ktoś jęczy w oddali. Słychać miarowe stukanie metalu o metal. Tylko gdzie cały personel? Tego dowiesz się już się przy pierwszym starciu, kiedy napadnie Cię coś, co kiedyś było lekarzem. Nagle powoli odkrywasz wszystkie elementy układanki. To, co tutaj się stało, ma drugie dno. Oczywiście tylko nasz główny bohater może odkryć całą prawdę. Zanim jednak to zrobi, czeka go długa przeprawa. A droga, jak się pewnie spodziewasz, nie będzie usłana różami.
Wszystko pięknie i ładnie, ale czymś trzeba walczyć, podniosą się głosy. A i owszem - jest. Poczynając od wielkiego, francuskiego klucza, a kończąc na takich zabawkach jak karabin maszynowy. Jednak Bioshock nie wyróżniałby się niczym serwując nam zwykły zestaw broni. I właśnie w tym miejscu zaczyna się zabawa, czyli tzw. plazmoidy. A tych dostępnych będzie pięć rodzajów. Jednak po kolei. Chyba najciekawszą jest telekineza, za pomocą której nie tylko możemy przesuwać różne przedmioty i miotać je na wszystkie strony, ale także przechwycić w powietrzu lecący w naszym kierunki granat, po czym odesłać go do nadawcy. Jest to chyba najciekawsza z umiejętności, z której z całą pewnością będziesz korzystał przez cały czas trwania zabawy. Jeśli jednak Ci się znudzi nic nie stoi na przeszkodzie, aby twoja postać zaczęła miotać płomieniami. Dzięki temu patentowi możesz podpalić co bardziej upartego delikwenta. Lecz jeśli pójdziesz po rozum do głowy, możesz wykorzystać tę moc znacznie lepiej. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby wylać benzynę na podłogę, wprowadzić w nowo powstałą kałużę grupkę wrogów i urządzić sobie małe ognisko z kiełbaskami. Co dalej? Dalej ochłodzimy troszkę klimaty, zamrażając wrogów. Dzięki temu z dziecinną łatwością można do nich podejść i bez większych problemów potłuc cwaniaczków niczym porcelanową figurkę.
Efekt gwarantowany. To jeszcze nie wszystko. Przeciekająca przez sufit woda i multum kałuż na wszystkich poziomach także odgrywa swoją rolę. Jeśli przeciwnik postanowi trochę się ochłodzić w jednej z nich, wystarczy go podłączyć do wysokiego napięcia (czyli w tym momencie Ciebie) i zrobić sobie trochę mięska z chrupiącą skórką.
Powiecie, że po paru godzinach gry to się znudzi. I tu się zdziwicie, bowiem wystarczy oprócz zręcznych palców włączyć prężny umysł i już mamy kolejne wspaniałe godziny przed grą. Właśnie na ten moment zostawiłem sobie ostatnią, piątą umiejętność nabywaną za pomocą plazmoidów. Bullseye, bo tak w małym skrócie się nazywa, umożliwia nam wprowadzenie nutki nieporozumienia w szeregach wroga. Nie możesz pokonać jakiegoś bossa? Naślij na niego jego własną gwardię i oglądaj interesujący spektakl z ukrycia. Albo nie! W tym czasie przeprogramuj na swoją stronę wieżyczki strzelnicze czy mini helikopterki. Jeśli ktoś się do nich zbliży, masz pewność, że tego nie przeżyje. Jednak uważaj, bo to działa także na twoją niekorzyść. Przeciwnik też jest to tego zdolny. Wróćmy jednak do samego hackowania systemów obronnych. Przeprogramowanie różnych rzeczy (a mogą być to także wszelkiego rodzaju automaty, przejścia itd.) polega na ułożeniu tak jakby przejścia z jednego strony planszy na drugą. Na początku ta mini gierka nieźle mnie bawiła, jednak za n-tym razem potrafi znudzić. Szkoda, że twórcy nie przyszykowali czegoś więcej.
Wciąż mówię o kombinowaniu i różnych sposobach przejścia gry. Nie wspomniałem natomiast najważniejszego. Także i sama fabuła nie raz będzie stawiała gracza na rozdrożach. Jednak nie spodziewaj się łatwych wyborów. Przywołać tutaj można chociażby sytuacje z jednego z pierwszych etapów rozgrywki, kiedy to musisz się zdecydować, czy zabić małą dziewczynkę, czy puścić ją wolno. Przetestowaliśmy obydwa warianty i wierz mi, że każda decyzja ma ogromne znaczenie dla dalszej gry. Na szczęście, błędny wybór nigdy nie spowoduje zatrzymania się fabuły w miejscu i niemożności pchnięcia jej dalej. Jedynie może znacząco utrudnić niektóre zadania. To wszystko jest niezwykle ważne, zwłaszcza dla tych, którzy zapragną grę przejść kilka razy. Dorzućmy do tego losowe rozmieszczenie wrogów i mam kilkukrotnie wydłużony czas gry, albowiem za każdym razem możesz być pewny, że spotka Cię coś innego. Tak samo nigdy nie możesz być pewny takiego samego zakończenia historii, jak za pierwszym razem. Twórcy naprawdę się postarali.
Zwykle w zapowiedziach nie mówi się dużo o oprawie audiowizualnej. Ale, jako że byliśmy na pokazie tego doskonałego wręcz tytułu, możemy całkiem sporo o tym napisać. Wszystko wygląda wręcz obłędnie. Wielka plazma HDTV plus ciemny pokój na pewno robią swoje. Wszystkie postacie, wszystko, co się rusza, jest dopracowane w najmniejszych szczegółach i w dodatku płynnie animowane. Woda cieknąca po ścianach albo kapiąca na twój hełm też robi swoje. Jeszcze nigdy nie widziałem tak realistycznego efektu rozmycia obrazu na parę sekund, po czym stopniowego powrotu do normalności. Natomiast wygląd ognia powoduje, że przed ekranem naprawdę robi się cieplej. To już nie jest gra, a interaktywny film. Wygląda pięknie? Dołóż jeszcze dźwięk w systemie 5.1, a nic tego nie przebije. Jest to z pewnością najlepiej udźwiękowiona gra roku. Tego nie da się opisać. To musisz poczuć na sobie, bo wspaniały i wszechogarniający klimat, jaki stworzyli producenci aż wylewa się z ekranu, wciągając Cię w sam środek akcji.
Czy warto czekać na ten tytuł? Zapomnij, że zadałem to pytanie. Już dziś leć do sklepu, wyrwij swój egzemplarz next-gena, odłóż kasę na grę i czekaj. Czekaj, bo warto. Będzie to z całą pewnością najgłośniejszy i najlepszy tytuł, w jaki Ci przyszło grać ostatnimi laty!