Będąc szczerym, siadając do demka Bourne'a (jak zwykle opóźnianego dla trzeciego świata, tzn. Europy - ale to inna historia) oczekiwałem kolejnego klona Gears of War, których ostatnio jak grzybów po deszczu - aż za wiele. Ja rozumiem, że taki Dark Sector to bardzo dobra gra, sam miło spędziłem przy niej czas, ale uczucia déjà vu mam już dosyć. Tym bardziej się zawiodłem, gdy Bourne Conspiracy okazało się być oryginalną grą, miałem dzisiaj ochotę sobie ponarzekać.
Na początek mam dla Was miłą ciekawostkę - gra oparta jest na fabule książki, ale twórcy co chwila, pokazują nam jakimi wielkimi są fanami filmów. W demku co pięć sekund pojawia się akcja znana z trzech obrazów kinematografii - choć nowości jest sporo. Wersja demonstracyjna składa się z całych trzech misji - każda z nich oferuje zupełnie inny typ rozgrywki. Pierwszy etap to znana każdemu fanowi ucieczka z ambasady USA - wygląda ona bardzo podobnie to tej z filmów, leci nawet podobna muzyka. Tutaj zaprezentowany jest system walki wręcz i ucieczek. Bourne nie jest bogiem lub Neo, przez co pociski zabijają go nadzwyczaj szybko - trzeba więc popisać się refleksem. A okazji to przetestowania naszych zmysłów będzie wiele, muszę szczerze przyznać, że to jeden z najbardziej dynamicznych etapów, jakie widziałem w grach wideo.
Tutaj też poznajemy system walk wręcz, z pozoru prosty, choć bardzo efektowny. Z reguły uderzamy w przeciwnika słabymi ciosami, przez co poziom adrenaliny we krwi naszego bohatera się powiększa - gdy będzie na odpowiednim poziomie, możemy wykonać specjalny atak. Te z reguły są bardzo efektowne, brutalne, a jucha lata po ścianach - w jakiej innej grze można wrzucić oponenta na transformator, a potem jeszcze potraktować kopniakiem w głowę?
Kolejny, drugi z etapów to głównie efektowne strzelaniny, choć nie zabrakło tu też walk wręcz. Strzela się dość prosto, powiedziałbym nawet, że aż za prosto - wrogowie padają jak muchy, trudno na tym poziomie zginąć. Zabawa zaczyna się, gdy docieramy w końcu do ściganego terrorysty, jednego z większych wrogów agencji, dla której pracował Bourne. Wywiązuje się walka wręcz na pokładzie samolotu - jakkolwiek bzdurna, prezentuje się ciekawie. Mimo wszystko mam nadzieję, że walki z bossami będą jeszcze bardziej dopracowane - ten etap zdecydowanie był najgorszym, najmniej dynamicznym.
Ostatnia z misji zaś, to szalona ucieczka Mini Cooperem po ulicach Paryża, znana nam z filmu. W tle gra rozpoznawalne Ready Steady Go, stworzone przez Paula Oakenfolda - a model jazdy nie jest taki zły. Realizmu tu jeszcze mniej, niż w Need for Speed, a wozy rozwalają się niczym puszki z grochówą, ale znowu czujemy adrenalinę w żyłach - ten etap zdecydowanie nie przynudza. Tutaj też pojawiają się quick time events, które przewijają się przez całą grę. Czynią te dzieło jeszcze bardziej efektownym, czasami uciekamy przed wzrokiem snajperów, czasami zaś "uspokajamy" bardziej wrogich oponentów.
Aby recenzja była jeszcze bardziej sztampowa, powinienem dodać coś o oprawie - ale nie ma za bardzo co pisać. Przerywniki są przepiękne, praktycznie fotorealistyczne, sama gra to stany średnie Xboksa 360 - wygląda troszkę jak Double Agent, ale przecież ten tytuł ukazał się jakiś czas temu. Muzyka stoi na wysokim poziomie, choć nieco za bardzo zżyna z filmów.
Polecam każdemu fanowi szybkich walk i szeroko pojętych gier akcji - to nie jest kolejny nudny klon Gearsów, oryginalności tu co niemiara. Jako fan serii Ludluma na pewno wrzucę moją kasę w Bourne Conspiracy, a półgodzinne demko tylko mnie do tego zmotywowało.