REKLAMA

Carmageddon 1 i 2

Carmageddon. Gra legenda. Z jednej strony obiekt kultu, z drugiej - kozioł ofiarny. Czy ktoś przyzna się, że nigdy nie słyszał o tej serii? Pierwsza część weszła na rynek i nie miała sobie równych. Po paru latach druga godnie podtrzymywała tradycję. O reszcie najlepiej zapomnieć i nie przypominać.

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

U niektórych to Diablo, u niektórych Gothic, a u mnie Carmageddon - gra życia. Spędzonych przed nią godzin nie sposób policzyć. Obie części ukończone po kilka razy, tysiące kilometrów przejechanych w wirtualnych miastach. Początek fascynacji samochodówkami. Tak w skrócie można opisać moją przygodę z Carmageddon. Po tylu latach nadal chce się w to grać. To fenomen w porównaniu do tytułów, o których przejściu zapominamy godzinę po skończeniu zabawy. Premiera obu tytułów miała miejsce w czasach, kiedy o Internecie mało kto wiedział. Tym lepsze są wspomnienia wspólnej gry z kolegami, chwalenie się powtórkami z najlepszymi kraksami. Nie do zapomnienia.

REKLAMA

Ogólnie rzecz biorąc, czego nie miała "jedynka", to uzupełniła "dwójka". Ale wszystko po kolei. Historia zaczęła się w kwietniu 1997 roku, gdy do sklepów trafiła część pierwsza. Reakcja graczy wskazywała na to, że hit będzie murowany. Reakcja reszty? Szok. To, co się działo, trudno opisać. Niektórzy, gdyby mieli możliwość, spalili by producentów na stosie. Podniesiono wielki krzyk o brutalność, a właściwie jej nadmiar w grze. Miarka się przebrała - do czego to doszło, żeby ludzi i zwierzęta rozjeżdżać! W efekcie straszono zakazami dystrybucji, skończyło się na wersjach z zombie bez czerwonej krwi w niektórych krajach, co było już do zaakceptowania (a i tak pojawił się patch likwidujący ograniczenie, a jakże). W Polsce do takich incydentów nie doszło, ale nawet Optimus nie zgodził się na wydanie C1 ze względu na wizerunek firmy. Na szczęście inna firma nadrobiła te braki. Całe zamieszanie działało tylko na korzyść twórców, bo sprawa została bardzo nagłośniona (czytaj: uzyskano rewelacyjne wyniki sprzedaży). Każdy mógł to przeżyć na nowo po półtora roku (choć w mniejszym stopniu), gdy w listopadzie 1998 wyszła część druga. Tym razem wiedziano, czego się mniej więcej spodziewać, więc grono krzykaczy walczących o moralność (czytaj: szukających rozgłosu) zmniejszyło się. I dlatego można się było delektować graniem bez zbędnego chaosu.

Przejdźmy do konkretów, porównajmy obie gry. Zacznijmy od intra. Obydwa są ciekawe i mogą stanowić ciąg wydarzeń. Pierwsze pokazuje samochody szykujące się do wyścigu. Niby wszystko wygląda normalnie i nic nie zapowiada tragedii. Zaraz, chwila - czemu te samochody są takie naszpikowane kolcami i innymi dziwnymi wynalazkami? To pewnie taki kaprys kierowcy. Silniki chodzą jak oszalałe, sędzia wchodzi na ulicę, podnosi chorągiewkę i… ałć. Sędziego już nie ma. Drugie intro zaczyna się, gdy samochody już jadą. Może jadą na piknik do lasu? Chyba jednak nie. Właśnie jeden przepołowił drugiego. Ciekawa zapowiedź tego, co za chwilę sami będziemy robili.

Już na samym początku mamy styczność z muzyką, która będzie nam towarzyszyć. W obu częściach mamy podobne soundtracki, mieszankę elektroniki i heavy metalu. Dla pewnej grupy osób dobrą informacją może być to, że w "Carpocalypse Now" wykorzystano kilka piosenek Iron Maiden. Słucha się tego świetnie, muzyka jest bardzo dobrze dopasowana do tematyki gier. Dźwięk też jest OK, mamy odgłosy silników, piski opon (na śniegu też :), piski i wrzaski ludzi, muczenie krów, nawet ryki jeleni. W części pierwszej kierowca co chwilę powala nas swoimi tekstami adekwatnymi do sytuacji. Bardzo, ale to bardzo się denerwuje gdy coś pójdzie nie po naszej myśli, krzyczy gdy jedziemy bardzo szybko, śmieje się szyderczo po rozjechaniu przechodniów. Wszystko to możemy dodatkowo obserwować na czymś w rodzaju kamerki umieszczonej w samochodzie (fajny efekt zauważymy po nagłym hamowaniu). Z pomysłów tych zrezygnowano w części drugiej, a szkoda.

Autorzy mieli kilka ciekawych i kontrowersyjnych pomysłów. Do takich zalicza się z pewnością kursor myszki w pierwszej części. Jest to powiem odcięta dłoń, z której co chwilę kapie krew. Oryginalnie prezentują się również główni bohaterowie - Die Anna i Max Damage. Przetłumaczcie sobie sami, warto. Ponadczasowy jest także ekran ładowania (Carmageddon 1) i część intra (Carmageddon 2: Carpocalypse Now!), w którym ujrzymy zabójczy uśmiech Maxa, według mnie bardziej intrygujący od tego u Mona Lisy. Oba na zamieszczonych screenach. To nie koniec specyficznego poczucia humoru - podtytuł drugiej części jest nawiązaniem do filmu F.F. Coppoli "Apocalypse Now" - "Czas apokalipsy". Za to w menu pierwszej części mamy do wyboru zróżnicowane poziomy trudności, na przykład "trudniejsze niż pocałowanie kobry w usta", a wychodząc z gry jesteśmy pytani: "czy chcesz wrócić do świata, w którym organy wewnętrzne nie rozbryzgują się na masce twojego samochodu?". Hmm.

10 i 9 lat minęło od premiery obu gier, widać to przyglądając się grafice. Pierwsza część ma tekstury o niskiej jakości, można się jednak przyzwyczaić. Dominują kolory ciemne, przypominając, że nie gramy aktualnie w jakieś "Przygody Misia Coralgola". Część druga to już pełne 3D, zrezygnowano z ciemnej tonacji na rzecz bardziej cukierkowatych kolorów. Niektórzy mieli to za złe twórcom, lecz ja uważam to za krok do przodu. Do wyboru mamy ponad dwadzieścia tras z wariacjami w Carmageddon, czterdzieści wyścigów w Carmageddon 2. To główny atut obu gier. Teren gry jest ogromny i pełen niespodzianek. Wyskocznie, dołki, górki, ostre zakręty. W miarę płasko jest tylko na lotnisku i lotniskowcu w części drugiej. W miarę, bo na lotnisku przeszkadzają nam samoloty, a na lotniskowcu poza samolotami są też dwie zapadnie. Godna polecenia jest też trasa w parku rozrywki z ZOO. Poza wieloma gatunkami zwierząt umieszczono tu sporo atrakcji w postaci pętli, wyskoków, na które w każdej chwili jesteśmy w stanie wjechać. Nie każdym pojazdem nam się to uda. O ile z początkowo dostępnymi wozami nie będzie problemu, to kombajn (!) do zwrotnych nie należy, tym bardziej samolot (!!). Model jazdy jest wyjątkowo zręcznościowy, przy dobrych warunkach można wyskoczyć i przelecieć pół planszy. Najbardziej podobają mi się jednak zniszczenia. Doznajemy ich na skutek uderzeń przeciwników lub własnej śmiałości w zbytnim rozpędzaniu. Poważniejsze uszkodzenia są sygnalizowane na małej mapce samochodu w kolorach od zielonego - małe uszkodzenie - po czarny (kompletnie zdewastowana część). Gdyby nie szybka możliwość naprawy (klawisz backspace), wyścig skończył by się jeszcze szybciej niż się zaczął. Samochodów jest sporo, musimy je kupować za zdobyte kredyty.

REKLAMA

Gdy już wystartujemy w wyścigu, problem kredytów znika. Na naprawy wydajemy tysięczne części tego, co zarobimy. Na samochód składamy trochę dłużej, ale do każdego wyścigu podchodzimy tyle razy ile chcemy. Pieniądze i czas (kolejna rzecz o którą się nie musimy martwić) zdobywamy na różne sposoby - przejeżdżanie ludzi, zderzenia z przeciwnikami, zbieranie bonusów. Bonusy to takie małe teczuszki, które po przejechaniu przez nie dają nam dodatkowe moce. Niekoniecznie dobre. Dopalacz, niezniszczalność i szybkie hamowanie przydają się często. Sporo jest tych wkurzających znajdziek, a są to np. czkawka (podskakiwanie co chwilę), grawitacja z Jowisza (nie odrywamy się od asfaltu), grawitacja z Księżyca (odwrotnie do Jowisza), narkotyki (ekran miga różnymi kolorami przez chwilę). Trzeba uważać w co się wjeżdża. Ukończyć wyścig można na trzy sposoby: zrobienie wymaganej ilości okrążeń (nuda), załatwienie wszystkich pieszych (dla masochistów, czasami jest 800 ludzików na planszę…) oraz rozprawienie się z wszystkimi przeciwnikami (najczęściej stosowana opcja). Za efektowne zderzenia, wyskoki i masowe masakry dostajemy duże premie. Z każdym kolejnym wyścigiem jest co raz trudniej, ale za to dostajemy lepsze przyspieszenie, pancerz i bronie (w pierwszej części kupujemy, w drugiej zbieramy na planszy).

Podsumujmy wszystko - co się składa na genialność obu tytułów? Przede wszystkim oryginalność. Nigdy wcześniej nie było połączenia gry samochodowej, zręcznościowej, rozwałki, na dodatek z misjami, mnóstwem ciekawych tras, samochodów. Nastrojowy klimat budowany przez muzykę, ciemne kolory, czarny humor wgniata w fotel. Ta bombowa mieszanka nie mogła nie wypalić. Czy kiedyś mi się to znudzi? Nie ma mowy. Carmageddon to niewyczerpane źródło rozrywki. Źródło może i brutalne, nieco chore, za to niesamowicie relaksujące i dające wiele frajdy. O popularności serii świadczy ogromne wsparcie fanów w postaci dodatkowych tras, samochodów i wszelkiej maści dodatków umieszczanych w Internecie. Carmageddon forever.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA