Kto by pomyślał, że słynna drugowojenna strzelanka Call of Duty doczeka się kontynuacji, w której nie będziemy już kierować żołnierzem na polu bitwy w czasach II wojny światowej. W części oznaczonej numerkiem "4" wylądujemy w XXI wieku. Wielu fanów nie przyjęło przeniesienia gry do czasów współczesnych gromkimi okrzykami radości i chórem peanów na jej cześć. Ja jednak przyjąłem to jako dobrą nowinę, bo realia pierwszych dwóch odsłon są dla mnie niestrawne. Ale - bądź co bądź - to jest nadal CoD!
Zanim przejdziemy do meritum, należy się parę słów wyjaśnień, dlaczego PeCetowcy z "dwójki" przeskoczyli od razu na "czwórkę". Gdzie się podziała "trójeczka"? Otóż część trzecia ukazała się tylko i wyłącznie na konsole i stworzona została przez innych ludzi niż części wcześniejsze. Ale i tak nie było co opłakiwać, bo trójka boska nie była i zadka nie skopała ani recenzentom, ani graczom (choć nie był to produkt zły czy średniawy). Zatem my, PeCeciarze, po dwóch latach przerwy dostaliśmy - przeskakując o dwa numery - czwarte Call od Duty, niby to samo, ale nie do końca...
Czy zerwanie z tradycją robienia gier w takich, a nie w innych realiach wyszło Infinity Ward na dobre? Po dogłębnym przetestowaniu niedawno wypuszczonej w internetowym światku wersji demonstracyjnej można powiedzieć, że jak najbardziej. Osobiście się z tego cieszę i wcale a wcale nie uważam, żeby "teleportowanie" się do czasów teraźniejszych wyszło grze in minus i że seria Call of Duty - uwielbiana przez rzesze graczy na całym świecie - podupadła. A jedno jest pewne - zyska jeszcze większą ilość zwolenników, bo nie każdy, tak jak ja, trawi klimaty drugo- lub pierwszowojenne (w moim przypadku - to pierwsze). Zdecydowanie milsze dla niektórych mogą okazać się te bliższe naszej rzeczywistości.
Nowe CoD zbierało już wiele nagród na targach i nie były to nagrody za byle co (choćby na najładniejszą grę - pobiło nawet Crysisa). Czy gra rzeczywiście prezentuje się lepiej aniżeli wielki tytuł Cryteku? Niestety - bądź "stety" - nie. Ale "czwóreczka" w moim rankingu plasuje się zaraz za Crysisem i BioShockiem. Efekty wybuchów, unoszący się dym po wyrzuconym granacie (dymnym), modele postaci, wygląd broni i niesamowite, przepełnione szarością lokacje zachwyciły me oczęta. Dosłownie gra aż kipi wodotryskami wizualnymi, małymi, acz cieszącymi. Na dodatek jest to jedna z lepiej zoptymalizowanych w ostatnim czasie gier. Proszę już nie mówić, że na PC wychodzą tylko niezoptymalizowane produkty. W tym roku dostaliśmy już sporo gierek, które nie wymagają wcale jakiegoś potwora (m.in. Virtua Tennis 3, BioShock, MoH:Airborne), a wyglądają często przepięknie, czasem może nieco gorzej, ale i tak dobrze. Nie jest wcale tak źle i strasznie, jak co poniektórzy pisują.
Jeszcze lepiej ma się sprawa z dźwiękiem. Zachwycił mnie tak samo jak grafika, ale dwa razy bardziej (rozumiecie?:D). Wszystkie odgłosy na polu walki to uczta dla naszych uszu, a muzyka przygrywająca w słuchawkach bądź głośnikach umila przechodzenie misji. Po prostu bomba!
Można poczuć się jak na prawdziwej wojnie. Sam początek, kiedy ukazuje nam się ekran ładowania poziomu (w demie) powala w kwestii udźwiękowienia. Gorzej trochę z wystrzałami broni, ale i tak jest dobrze. Ponadto przez prawie cały czas słyszymy dudniące okrzyki na polu walki, świsty lecących ku nam pocisków, a także głośne wybuchy. Takie dźwięki są tu na porządku dziennym.
O samej rozgrywce nie ma co tu dużo mówić. Wkraczamy do boju jako jeden z wielu żołnierzy i wyrzynamy terrorystów w pień. Gameplay jest niesamowity, głównie za sprawą niezłej sztucznej inteligencji obu stron, to znaczy naszych towarzyszy broni i wrogów - ci drudzy a to się kryją, a to ładują w nas cały magazynek, czasem mamy nawet do czynienia z kamikadze! Za to nasza drużyna wspomaga nas ostrzałem, celnie trafiając w czerepy terrorystów (choć ma się wrażenie, że bez pomocy gracza rozgrywka nie ruszyłaby dalej ani na krok). Po peanach w kierunku tworu Infinity Ward czas na wady. A mianowicie - lokacje nie grzeszą wielkością. Po drugie, gra jest liniowa do bólu - ale to nie jest najgorsze! W grze są aż za bardzo widoczne skrypty. Przykład? Kiedy biegniemy z obstawą po schodach, nagle - wprost na karabin naszego kompana - wpada przeciwnik. Po krótkim starciu tych dwóch postaci, reszta drużyny wkracza do akcji i po chwili terrorysta pada twarzą na ziemię. Wówczas żołnierz z naszej drużyny, który przepychał się z wrogiem, strzela w leżącego krótką serią z karabinu. I tak jest za każdym razem przy przechodzeniu tegoż momentu. Gra jest strasznie przewidywalna i za drugim podejściem już nas niczym nie zaskakuje (ewentualnie tylko nagłym zgonem). Kłuje to w oczy i psuje ogólnie wrażenie, ale to było zawsze bolączką Call of Duty. Tak więc fani nie powinni narzekać.
Słowem podsumowania - co tu się rozpisywać. Mamy do czynienia z tytułem świetnym, który nie powinien zawieść ani fanów, oczekujących czegoś innego niż stare CoD-y, ani graczy, którzy szykują swoje komputery na przepysznego, kipiącego akcją FPS-a. I nie muszą się obawiać, że go nie dostaną. Demko nastawia nas optymistycznie i możemy się spodziewać jednej z najlepszych tegorocznych strzelanek. Dla mnie nie jest to tytuł "must-have", bo gra nie wciąga jak bagienny muł, ale jest dobrze, nawet bardzo! Szkoda, że nie było nam dane pobawić się multiplayerową rozgrywką. Możecie jednak o niej poczytać w poprzednim numerze, gdzie mój redakcyjny kolega, Cmq, napisał sprawozdanie z bety przeznaczonej dla wielu graczy, tyle że na konsolę Xbox 360. Sprawdźcie koniecznie!