Stało się. Jako specjalista od gier "crapowatych", tzn. takich, w które nikt nie chce grać, do recenzji dostałem Coffee Break 2. Kiedy pochłonięty oglądaniem trailerów Metal Gear Solid 4 i Gran Turismo 5 opublikowanych z okazji targów Tokyo Game Show nie zwracałem uwagi na świat zewnętrzny, mój spokój przerwał łomot lądującego na moim biurku pudełka z sequelem gry, której to niesławną recenzję, bodaj jedną z najkrótszych w historii naszego pisma, sporządził kolega Papkin. Cóż, dziennikarski obowiązek kazał mi zobaczyć, nad czym mam pastwić się tym razem, a i dawno w żadną słabą grę nie grałem (co nie znaczy, że takich nie ma - ot, po prostu pogrywam wciąż w Fallouta).
Jeżeli myślisz, drogi czytelniku, że się pozytywnie rozczarowałem, to jesteś w błędzie. Generalnie mamy do czynienia z tym samym chłamem, tyle że jeszcze bardziej żenującym, bo gra praktycznie nie różni się od swojej poprzedniczki, a to chyba nie o to chodzi w tworzeniu sequeli, prawda? Ileż to już było simopodobnych symulacji wszystkiego… Trudno się doliczyć.
Akcja gry przenosi nas - tak samo jak w części pierwszej - do jakiegoś podrzędnego biura o uroczej nazwie U-Gene. Nasza firma zajmuje się nie wiadomo czym, ale to nieistotne. Oburzający za to jest fakt, że ktoś postanowił zamontować w budynku kamery nieustannie filmujące pracę naszych bohaterów. To skandal! Boleśnie przekonali się o tym John i David, których znamy (albo i nie - niewielka strata) z prequela. Po raz kolejny spóźnili się do pracy, ale tym razem nie uszło im to na sucho. O wszystkim dowiedział się wredny szef, który zrobił burę dla kumpli palących głupa pod automatem z kawą. To właśnie wtedy David puka w kamerę przemysłową ze smutkiem stwierdzając, że są obserwowani. Jako reprezentant związków zawodowych jest zmuszony coś zrobić! Przecież szefostwo nie może obserwować symulowania pracy!
Oprócz Davida, wejdziemy w skórę Johna, Anne i Emmy. Różnice pomiędzy postaciami są w zasadzie niewielkie. Dla każdego chodzi o to samo: podkładanie świni nie lubianym kumplom z pracy, kompromitowanie ich w oczach szefostwa i wyszukiwanie haków na innych. Nie obejdzie się bez nieczystych zagrywek, takich jak popsucie windy, wsypanie proszków nasennych do kawy czy wgranie do komputera porno-wygaszacza, skutecznie paraliżującego pracę mężczyzn. Metody jak z superhitu Zemsta urzędasa. W międzyczasie trzeba jednak swoje odbębnić i wypełnić minimum obowiązkowych zadań każdego dnia (zajmujących od kilkunastu, do kilkudziesięciu minut czasu gry), bo jeżeli tego nie zrobisz, dostajesz ostrzeżenie, a po czterech upomnieniach zostajesz wywalony z roboty, co równoznaczne jest z game over. I tak dzień w dzień, przez kilka godzin…
Aby dojść do jakiegoś celu, do którego potrzebna jest pomoc któregoś ze współpracowników, niewątpliwie istotną rzeczą jest nawiązywanie i poprawa relacji. Z każdą osobą możesz zagadać i porozmawiać na ważne tematy. Podobnie jak w prequelu - a to ci niespodzianka! - w ciągu całej gry lista opcji dialogowych jest ograniczona i niezmienna. Z każdą osobą możesz porozmawiać na temat jej hobby bądź o sytuacji w firmie. Informacje co lubią, a co nie, znajdziesz w swoim PDA. Nie warto rozmawiać z informatykiem-gejem o niczym innym, niż o aktualnościach, zaś panienki z pewnością posłuchają opowiastek o zakupach. Jeżeli temat się spodoba, jej stosunek do gracza jest lepszy, lecz jeśli ją wkurzysz, nie licz na pomoc. W razie wyczerpania tematu nie bój nic - poczekasz do przerwy lub dnia następnego, a znów zaistnieje możliwość zanudzania rozmówcy tymi samymi gadkami. Wszyscy w firmie jednak do mózgowców nie należą i po paru dniach spędzonych na słodzeniu rozmówcom, ci wykonują za nas wszystkie obowiązkowe polecenia.
Gra - o dziwo - pod względem technicznym wykonana jest całkiem poprawnie. Prosty jak drut interfejs jest intuicyjny i wygodny. Tego samego jednak o grafice powiedzieć nie można. Jest całkiem ładna, lecz zdecydowanie za prosta. No cóż, w końcu wypuszczona została w roku 2005, a w Polsce pojawia się z dwuletnim poślizgiem. Najbardziej odczuwa się brak dobrych tekstur - wszystkie są jakieś takie rozmazane, za to z ilością wielokątów nie jest najgorzej. Kamera pracuje przyzwoicie, system przenikania przez ściany również się sprawdza. Muzyka w Coffee Break 2 brzmi jak zbiór dżingli z jakiegoś serialu w stylu właśnie Camera Cafe (autorzy zresztą nie ukrywają inspiracji - we Francji gra znana jest właśnie pod tym tytułem) czy Ally McBeal. Aktorzy podkładający głosy postaci brzmią całkiem nieźle, choć trochę sztucznie. Więcej luzu! Dodatkową atrakcją jest wspaniały kolaż dla lingwistów: w przerywnikach bohaterowie nawijają po angielsku, zaś w biurze posługują się francuskim. Czyżby zaimplementowanie programu szkoleń językowych przyniosło rezultaty? Jedyne co mi się naprawdę podoba, to spolszczenie. Ma klimacik i ciekawe aluzje - jest naprawdę niezłe.
Gra jest praktycznie identyczna jak pierwsza część Coffee Break. Jeśli tamtą przeszedłeś z zapartym tchem (co było raczej nietrudne, wszak była krótka), po tą sięgaj jak najszybciej. Fani wszelakich simsów i serialu Ally McBeal powinni brać się za to jak najprędzej, bo pewnie im się spodoba, lecz może być z tym różnie. Ja niestety strawić tego nie mogę, bo gra niesamowicie, ale to niesamowicie nudzi. Po paru chwilach ma się dość - ciągle robi się to samo. Ile już można? W końcu każdemu kiedyś może się przejeść.