Conflict: Denied Ops to piąta odsłona serii gier zawierających "Conflict" w nazwie. Poprzednie twory studia Pivotal Games pozostawiły po sobie mieszane uczucia, lądując w dolnej półce przedziału "średniaki - dotykać tylko w ostateczności!". Czy najnowsza część przełamie tę nie za wesołą passę? Cóż, może nie jest to super-hiper hicior, ale produkcja prezentuje zdecydowanie lepszy poziom niż poprzedniczki - twórcy sporo pozmieniali, moim skromnym zdaniem wyszło to serii na dobre.
Wszystkie dotychczasowe Conflicty rzucały nas w podobny wir walki, zmieniając jedynie otoczenie i wojnę, w której przychodzi nam walczyć. Do naszej dyspozycji ojcowie serii oddawali mały oddział żołnierzy (przeważnie pięcioosobowy), kilka prostych komend dowodzenia oraz możliwość przełączania pomiędzy wojakami. Wszystko to obserwowaliśmy zza pleców postaci. W Denied Ops wiele z tych aspektów uległo zmianie. Liczba członków drużyny zmalała do dwóch agentów CIA, nie walczących bezpośrednio na froncie, tak jak to miało miejsce w poprzednich odsłonach serii, a jedyne możliwe ustawienie kamery to FPP. Przyjaciele broni, w których skóry przychodzi nam się wcielić, to Graves (starszy, doświadczony snajper) oraz Lang (młody, czarnoskóry i w gorącej wodzie kąpany "szturmowiec"). Twórcy postanowili nadać obu bohaterom wyraziste osobowości, by gracze pamiętali o nich długo po zakończeniu zabawy. Cóż, udało im się to osiągnąć, jednak chyba nie do końca tak, jak tego oczekiwali…
Zacznijmy od tego, że rodzimy dystrybutor, Cenega, pokusił się o pełne spolszczenie tego FPS-a. Dzięki temu, nie dość, że osoby odpowiedzialne za dialogi wykazały się dziwnym humorem, to jeszcze Polacy dołożyli do tego swój dubbing. Wyrazistość postaci, o którą tak walczyli twórcy (to naprawdę widać) sprowadza się do pseudo-śmiesznych tekstów Gravesa i Langa oraz nieudanych prób ukazania ich osobowości. W efekcie koledzy sypią tekstami pokroju "Nie umieraj mi tu, buraku!" albo "Potrafię ustrzelić tą spluwą muszkę owocówkę - a co TY potrafisz zrobić z twoją bronią, brachu?". Ubaw po pachy. Do tego aktorzy dubbingujący obu bohaterów wypadają strasznie blado, bez emocji.
Bezcelowa byłaby próba opisania fabuły omawianej gry - jest ona niewyraźna, niewiele z niej pamiętam. Gonimy za terrorystami, walczymy z setkami przeciwników, nie wiedząc do końca dlaczego i po co. Widać, że opowiedzenie historii nie było głównym celem twórców - w roli głównego wroga umieszczono kolejnego maniaka pragnącego rozwalić USA, Wenezuelczyka Ramireza. Za to warto przybliżyć sylwetki głównych bohaterów, którzy zostali obdarzeni przez rodziców niezłym zgraniem. Bardziej doświadczony Graves, snajper, poza niezłą celnością ma też umiejętności hakersko-saperskie. Drugi wojak, Lang, w drużynie pełni rolę "czołgu" - naciera na przeciwników z karabinem maszynowym, a na plecach nosi wyrzutnię rakiet do zestrzeliwania śmigłowców itp. Obaj chłopcy uzupełniają się zaskakująco dobrze - gdy kierujemy jednym, drugi przyjmuje odpowiednią formę walki, nie przeszkadza, a nawet pomaga.
Conflict: Denied Ops do najdłuższych nie należy, jednak około 6-8h potrzebnych na przejście kampanii to już raczej standard wśród FPS-ów. Każda kolejna misja to zmiana otoczenia, klimatu itp. Poszczególne etapy są dość krótkie, więc nie narzekamy na nudę. Co ciekawe, w pewnym stopniu mamy wpływ na kolejność wykonywania misji, jednak jest to szczątkowe. Szkoda tylko, że kolejne zadania są dość schematyczne, opierają się na ustalonym z góry szablonie - biegnij do jakiegoś celu, po drodze pozabijaj wrogów, rozbrój bombę (lub uwolnij zakładnika itp.), uciekaj, pozabijaj wrogów raz jeszcze, oczyść strefę lądowania, ostatecznie ewakuuj się śmigłowcem. Na szczęście mapy są dość zróżnicowane i niekiedy ciekawie zaprojektowane. Ważne jest korzystanie z zasłony, bowiem granie "na szturm" kończy się rychłą śmiercią.
Co tu dużo gadać, gra studia Pivotal Games czerpie garściami z Rainbow Six: Vegas. Dość powiedzieć, że gdy jeden z naszych agentów padnie, nie opuszcza tego świata - wcielamy się wtedy w drugiego z nich, podbiegamy do kolegi i leczymy go, poprzez wstrzyknięcie umierającemu Bóg-wie-czego, które stawia go na nogi w przeciągu jednej sekundy. Ach, ta technologia wojskowa! Możemy też zawołać kolegę i biernie patrzeć z podłogi, jak nas leczy, ale nie kończy się to zwykle dobrze. System wydawania rozkazów też wygląda dość podobnie do tego znanego z R6 - sprowadza się do jednego klawisza, który zależnie od wskazanego celu wybiera komendę. Możemy naszemu kompanowi rozkazać przegrupować się, dać ogień zaporowy itp.
Nieco zawodzi liczba dostępnych broni. Na dobrą sprawę, na każdego z agentów przypadają 2-3 modele… Graves ma możliwość obsługi pistoletu z tłumikiem oraz snajperki. Lang może korzystać także z pistoletu, karabinu maszynowego z amunicją na pasku oraz wyrzutni rakiet. By nieco nadrobić tę biedę, po każdej misji obaj agenci dostają modyfikacje. I tak, Graves potrafi po jakimś czasie używać kamery zamontowanej na broni, przełączać karabin snajperski w "shotgunowy" tryb strzelania, a Lang dostaje większy zapas amunicji oraz zmniejsza mu się odrzut podczas używania karabinu. Ulepszeń takich jest oczywiście więcej, to tylko nieliczne z nich. Ciekawie twórcy poradzili sobie z aspektem amunicji - w różnych miejscach mapy znaleźć możemy skrzynie z wyposażeniem, uzupełniające nasze zapasy do pierwotnego stanu. Rozwiązanie nierealistyczne, ale wygodne.
Denied Ops oprawiony został całkiem nieźle. Grafika może nie powala, ale prezentuje przyzwoity poziom, który nie razi w oczy podczas gry. Problem stanowią raczej spore wymagania sprzętowe - najnowszy Conflict potrafi czasem nieco zwolnić. Oprawę dźwiękową zwyczajnie przemilczę, już powiedziałem dużo o polskim dubbingu oraz niesamowitych dialogach - po co znowu się denerwować. Wspomnę tylko, że muzyka jest… powiedzmy OK. W grze znajduje się też niezły silnik fizyczny, pozwalający na poruszenie lub zniszczenie większości elementów otoczenia. Tak jak wspomniałem - jak na produkcję, która hitem nie jest, jest nieźle.
Takim tytułom jak Denied Ops niezwykle ciężko jest wystawić sprawiedliwą ocenę końcową. Z jednej strony grafika nie powala, dialogi powodują ból uszu (były momenty, gdy aż chciałem dać partnerowi w prezencie kulkę w łeb, byleby się więcej nie odzywał), fabuła jest sztampowa… Z drugiej jednak, ani się nie spostrzegłem, jak mijały kolejne godziny zabawy, a gra wciąż mnie nie nudziła. Cała kampania jest łatwa, może poza finałową misją, do której podchodziłem wiele, naprawdę wiele razy. Irytować może trochę system zapisywania postępów w grze - opiera się on o punkty kontrolne porozmieszczane dosyć dziwnie, ale po wyjściu z gry nie możemy kontynuować rozgrywki od ww. punktów - musimy rozpocząć daną misję od zera. Obecnie produkt ten kosztuje w naszym kraju trochę za dużo, jednak gdy spadnie do jakiejś taniej serii wydawniczej, jak najbardziej polecam jako miłą, niezobowiązującą zabawę na kilka godzin.