Ten film narobił szumu na tegorocznym Sundance i festiwalu w Berlinie. Krytycy zdążyli wręcz oszaleć na jego punkcie. Nic dziwnego. "Poprzedniego życia" mogą obawiać się najwięksi nawet twardziele, którzy nie płakali, gdy ginął Mufasa. To wyciskacz łez w najlepszym tego określenia znaczeniu.
98 proc. pozytywnych opinii - takim wynikiem może pochwalić się "Poprzednie życie" na agregatorze recenzji Rotten Tomatoes. Po piątkowej premierze w polskich kinach również w "mojej bańce" pojawiły się peany na jego cześć. W mediach społecznościowych zachwycali się nim tak znajomi, jak i obserwowani przeze mnie krytycy. Nie zabrakło nawet wpisów nazywających go "arcydziełem" bądź "filmem roku". Ciekawością niezdrową popchany postanowiłem więc sprawdzić, czy produkcja ta rzeczywiście jest tak dobra.
Poprzednie życie - dlaczego warto obejrzeć nowy melodramat?
Co prawda nie szedłbym w określenia typu "film roku", ale muszę przyznać, że to z pewnością jedna z lepszych produkcji, jakie w ostatnich miesiącach weszły na ekrany naszych kin. Dlaczego? Mam przynajmniej pięć powodów, żeby tak uważać.
O innych melodramatach również poczytasz na Spider's Web:
Poruszająca opowieść
Na-young i Hae Sung to przyjaciele, którzy w innym życiu bardzo chętnie robiliby wspólne pranie i razem rozliczali się z podatków. Być może nawet już im się to zdarzyło. Nie bez powodu przecież sami wspominają o In-Yun - wywodzącym się z buddyzmu przekonaniu, że ludzie pociągają się nawzajem, bo ich losy splotły się w poprzednich wcieleniach. Aktualnie jednak głównych bohaterów oddziela ocean. Ona jeszcze jako dziecko wyemigrowała wraz z rodzicami do Kanady, a on pozostał w Korei. Dzięki dobrodziejstwu mediów społecznościowych po 12 latach przerwy odnowili jednak kontakt. I chociaż rozmawia im się dobrze, każde podąża własną ścieżką.
To film prosty
Na-young mieszka już w Ameryce i próbuje swych sił jako pisarka. Na warsztatach artystycznych poznaje Arthura, z którym w końcu bierze ślub. I wtedy - znowu 12 lat później - w jej życiu ponownie pojawia się ae Sung. Bo "Poprzednie życie" to film opierający się na gdybaniu. Cała opowieść sprowadza się do rozmów. Bohaterowie gadają, gadają i gadają. Praktycznie nie robią nic innego, tylko gadają i zastanawiają się "co by było gdyby?". To pytanie wraca tu co chwilę niczym bumerang. Zadają je sobie uczestnicy miłosnego trójkąta, jak i obserwujący jego rozwój widzowie.
Humor
To nie tak, że "Poprzednie życie" nie ma wad. Celine Song zdarza się utykać na mieliznach, a nawet uciekać w aforyzmy a la Paulo Coelho. Chociaż serwuje nam je z kamienną twarzą, film potrafi też się z siebie śmiać. W jednej ze scen Arthur zwraca nawet uwagę, że w tej historii robi za nudnego męża, którego bohaterka powinna porzucić, gdy tylko pojawi się jej były kochanek. Ta produkcja z dumą obnosi się bowiem ze swoim statusem prostego jak krojenie cebuli melodramatu.
Misterna konstrukcja
Song ucieka jednak od melodramatycznych banałów. Nie definiuje głównej bohaterki przez jej potrzebę miłości, tylko czyni z niej osobę z krwi i kości. Nora rozprawia tu o narodowej tożsamości, poszerzając podejmowane konteksty o emigranckie doświadczenia w Stanach Zjednoczonych. Na kolejnych etapach jej życia widzimy też, jak dorastanie i szara rzeczywistość tłamsi dziecięce marzenia, bo zaczyna z ambicjami zdobycia literackiego Nobla, potem obniża standardy do Pulitzera, aby skończyć na nagrodzie Tony. W tej prostej opowieści jest więc wiele do rozpakowywania, a jej analizy mogą ciągnąć się niczym nocne rozmowy z obiektami naszych westchnień.
Klasyka gatunku
Rodowodu "Poprzedniego życia" należy doszukiwać się oczywiście w klasycznych melodramatach. To "Spotkanie" Davida Leana wzbogacone wrażliwością trylogii "Przed wschodem słońca" Richarda Linklatera. Mamy do czynienia z filmem bardzo intymnym i sentymentalnym, który nie pozwala, aby wymyślne środki wyrazu odwracały naszą uwagę od opowiadanej historii. Produkcja skupia się na emocjach bezbłędnie wygranych przez wcielających się w główne role aktorów. One są zaklęte w ich przeciągających się spojrzeniach, drżącym głosie, czy wycofywanych gestach obserwowanych czujnym okiem kamery Shabiera Kirchnera.
"Poprzednie życie" to kinowy ekwiwalent bedroom popu. Znane schematy nie komponują się jednak w dyskotekowy hit, tylko mają wprawić w refleksyjny, lekko gorzki nastrój. On tylko udaje crowdpleasera, aby na koniec obnażyć swoją prawdziwą twarz. Od początku do samego końca skupiony jest jednak na niskich tonach, które mają otulać widzów, jakby kołysały ich do snu. Łatwo dać się im porwać i płynąć z prądem opowieści, bo przez swoje wyciszenie porusza z podwójną siłą. Dzięki temu uronienie łezki w finale będzie nie tyle wstydliwe, co oczyszczające.
"Poprzednie życie" już w kinach.