Kto by pomyślał, że od czasu filmu Mortal Kombat (i wszystkich jego pochodnych), ktoś znalazł czas i pieniądze, by zrealizować kolejne produkcje-bijatyki. Oczywiście w międzyczasie powstawało wiele innych pozycji tego typu, aż w końcu nadeszła pora na DOA. To gra, która cieszy się popularnością u posiadaczy wszelakich konsol. Ja, jako zadowolony posiadacz komputera osobistego, nie miałem okazji zetknąć się z grywalną wersją, ale ujrzałem parę obrazków, na których wirtualne panie ukazywały swoje wdzięki, grając w siatkówkę czy też walcząc z przeciwnikiem. Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że Hollywood wykupi licencję i postanowi nakręcić film na podstawie tej właśnie gry. A jednak stało się!
Akcja dzieje się na jednej z tropikalnych wysp o bliżej nieokreślonych współrzędnych. W tym miejscu co roku odbywa się morderczy turniej DOA. Biorą w nim udział zawodnicy wyselekcjonowani jako najlepsi w dziedzinie walki, jaką reprezentują. W tegorocznym konkursie mamy m.in. cztery piękne panie - Tinę Armstrong (gwiazdę kobiecego wrestlingu), Christie (złodziejkę oraz płatnego zabójcę), księżniczkę Kasumi (specjalistkę we wschodnich sztukach walki) czy Helenę Douglas (mistrzyni sportów ekstremalnych). Rywalizacja jest zawzięta, gdyż zdobywca pierwszego miejsca zdobędzie nagrodę pieniężną w wysokości 10 milionów dolarów.
Fabuła, jak widać, nie należy do skomplikowanych, toteż twórcy nie traktowali sprawy scenariusza nadzwyczaj poważnie. Fakt, że występujące poboczne wątki starają się stworzyć stereotypowe podejście do sprawy i wykreować uczucie ‘dobrej rozrywki', to jednak w mierny sposób łączą się logicznie z głównym motywem. Widać, że twórcy starali się, gdyż wprowadzili tematy: kradzieży pieniędzy, zdobycia kodu do sejfu czy odnalezienia zaginionego brata Kasumi, które mogłyby być motorem napędowym ekranizacji, ale gubią się gdzieś po drodze, ustępując miejsca zasadom turnieju.
Właśnie dzięki takiemu nastawieniu, brak logiki i humor występują tu na każdym kroku. W pewnym sensie wychodzi to produkcji na niekorzyść, gdyż przedawkowanie, w szczególności tych elementów, zawsze kończy się negatywnym skutkiem; z drugiej strony, oglądanie kobiet, robiących wiele nierealnych akrobacji może wywołać salwy śmiechu, co wynika ze znaczącego faktu, iż pewna część filmu przypada do gustu pod względem humorystycznym. Twórcy nie kryją się z takimi zamierzeniami. Mamy piękne panie skaczące na absurdalne wysokości i odległości, wykonujące wszelkie piruety w trakcie walki, czy pokonujące wszystkich przeciwników w potyczkach ‘jeden kontra trzystu'. Rozumiem, że azjatycki reżyser, Cory Yuen, ma pewne doświadczenie w ukazywaniu wschodnich sztuk walki, ale chęć łamania praw grawitacji musiał u niego najprawdopodobniej wyperswadować producent.
Cory Yuen postanowił też przenieść do swojego filmu elementy znane z innych, najczęściej azjatyckich produkcji. Motyw księżniczki Kasumi to pewien ironiczny ukłon do "Hero", "Domu Latających Sztyletów" i wszystkich pochodnych, a wątek odtwarzania taśmy propagandowej, ujawniającej reguły gry, można delikatnie naciągnąć pod "Battle Royale". Można by się cieszyć, gdyby nie zakończenie, które nie dość, że przerywa "pasjonującą" rywalizację w turnieju, to jeszcze posiada gorzki smak miernego sci-fi ze scenografią podrobioną z serii Gwiezdne Wojny. Jak widać - inspiracje czerpane były z różnych źródeł.
Film od kilku miesięcy gości na półkach sklepowych dzięki Monolith. Wypromować słabą produkcję to ciężka sprawa, ale uatrakcyjnić wydanie dvd, aby zwiększyć dochód z zakupionego obrazu, to zadanie jeszcze bardziej skomplikowane. Niestety, średnio się to powiodło naszemu dystrybutorowi. Fakt, menu główne przyciąga uwagę i graficy wykonali kawał dobrej roboty, ale dział dodatków to standard pojawiający się w większości wydawnictw Monolithu. Otrzymaliśmy zwiastun, wywiady z aktorami i twórcami (a raczej krótkie fragmenty tychże rozmów) oraz kolejną część serii z cyklu "Z Planu Filmowego", gdzie bez jakiegokolwiek komentarza ukazana jest praca ekipy. Zazwyczaj tego typu materiały są omijane, lecz chciałbym tutaj zaznaczyć, że sceny wybrane przez montera prezentują kręcenie scen walk czy widowiskowych skoków i czasami warto zerknąć, co zrobił komputer i jak sobie radziły aktorki.
Co w takim razie o DOA można w skrócie powiedzieć? Na pewno nie jest to produkcja wysoce ambitna, ale można ją sklasyfikować w dziale "ogólna, komercyjna rozrywka". Jeśli nie będziemy oczekiwać cudów, to spędzimy w miarę mile czas, oglądając absurdalne wygibasy w trakcie walk oraz podziwiając urodziwe panie w skąpych strojach. Takie były zamierzenia filmu i taki wynik końcowy otrzymaliśmy.