REKLAMA

Czym, do diabła, jest interaktywna gra książkowa? Recenzujemy „Dziennik 29"

„Dziennik 29” to według wydawcy „interaktywna gra książkowa”. Sprawdzamy, co kryje się za tym tajemniczym tytułem.

dziennik 29
REKLAMA
REKLAMA

Jest coś budującego w tym, że nie sprawdziły się czarne scenariusz, które sugerowały, że rozwój elektronicznych rozrywek wykosi tak zwane gry bez prądu. Powiedziałbym nawet, że takie niemalże apokaliptyczne wizje przestrzeliły zupełnie, bo nawet w Polsce od kilku lat mamy do czynienia z niemałą modą na gry planszowe, nad Wisłą odradza się rynek gier fabularnych (o którego śmierci mówiono tak wiele razy, że już straciłem rachubę). Wracają więc gry paragrafowe, wracają planszowe łamigłówki.

A niedawno na rynku pojawił się „Dziennik 29”, czyli papierowy zbiór łamigłówek.

Wydane w twardej i na szarym papierze dziełko wygląda dość niepozornie. Ale już pierwszy kontakt, to znaczy przekartkowanie zawartości sugeruje, co znajdziemy w środku. „Dziennik 29” to zbiór zagadek. To dość obszerna książka z 63 nietypowymi łamigłówkami. Trudno znaleźć tu jakiś element dominujący, którym mógłbym określić, jakie zagadki staną przed graczem, bo zaletą zbioru jest jego różnorodność. Do każdego problemu trzeba podejść osobno, każdy należy potraktować inaczej. Raz trzeba będzie pomanewrować książką, innym razem skorzystać z synonimów słowa albo sprawdzić lokalizację jakiegoś miejsca w sieci.

Rozwiązanie zagadki wpisujemy na specjalnej stronie internetowej „Dziennika 29”.

Gdy uda nam się podać prawidłowe rozwiązanie, strona da nam klucz, który należy wpisać przy uzupełnionej już łamigłówce. Jeśli odpowiedź jest niepoprawna, strona poinformuje nas o tym. Jeśli zagadka jest zbyt trudna - możemy poprosić o podpowiedź. I tak, korzystałem z podpowiedzi.

„Dziennik 29” się nie patyczkuje. Zagadki są zróżnicowane, ale też czasem bardzo skomplikowane, trudne i nie jest łatwo wpaść na tok myślenia ich twórców. Byłem nawet pod wrażeniem kreatywności, z jaką utrudnia się życie graczowi, a to, wbrew pozorom, zaleta. Na pochwałę na pewno zasługuje lokalizacja zagadek, za którą w polskim wydaniu odpowiadał Michał Gołębiowski.

Mam jednak z „Dziennikiem 29” kilka problemów.

Po pierwsze na stronie wydawcy znajdziecie informację, że ta „interaktywna gra książkowa” (swoją drogą, co za kuriozalna nazwa, nic z niej nie wynika), opowiada o zespole, który zniknął w trakcie prac wykopaliskowych, które miały zbliżyć człowieka do poznania sekretów obcej cywilizacji. Potem poszczególne zagadki nawiązują do tego. Wizualny styl samej książki przypomina nam, że faktycznie za tymi dość losowymi rebusami kryje się jakaś opowieść. Wszystko to nieźle! Szkoda tylko, że fabułka jest tylko pretekstem do rzucania w gracza kolejnymi zagadkami. I serio, dziwi mnie to, że nie pokuszono się choćby o jakiś kręgosłup fabularny. Wiadomo przecież, że obok mechaniki narracja w grach jest równie ważna, a nawet więcej - narracja bywa wszystkim. Wiedzą o tym zresztą wydawcy, którzy publikuja ostatnio coraz więcej opowieści paragrafowych, wie o tym Netflix, który na narracjach przecież zasadza swoje gry, jak na przykład najnowszy film „Black Mirror”.

Nie do końca podoba mi się też ta deklarowana na okładce interaktywność.

REKLAMA

Zasadniczo polega ona na tym, że odpowiedzi uzyskujemy za pośrednictwem strony internetowej, tam też możemy dostać podpowiedzi. Szkoda tylko, że do zabawy niezbędne jest nam połączenie z Internetem. Nic wielkiego nie stałoby się, gdyby na końcu książki umieszony był arkusz z odpowiedziami i wskazówkami. Chociaż to nie do końca rozwiązałoby problem, bo niestety do wielu zagadek potrzebujemy dostępu do sieci, bo niektóre są tak złożone, że nawet będąc omnibusem można się pogubić.

Ostatecznie „Dziennik 29” przypomina trochę zapomniane już książki dla dzieci w stylu „sto zagadek na deszczowe dni”, „rozwiązywajki z kartką i ołówkiem” itp. Nie ma w tym oczywiście niczego złego, bo łamigłówki dla dorosłych, którzy lubią trochę rozprostować szare komórki, są cenne. Szkoda tylko, że w tym wypadku za nimi nie kryje się większa historia i że nie da się z książką, ołówkiem i bez smartfona usiąść na plaży i kląć, że znowu nie zna się odpowiedzi.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA