Na początek mała zagadka. Kto to jest? Mały, o kiepskiej muskulaturze, w grubych okularach i z szaleństwem w oczach? Odpowiedź jest prosta. To jest krótki opis standardowego przedstawiciela pewnego złowrogiego gatunku. Gatunku graczy.
Czasami nadchodzi taki okres, gdy Mateczka Ziemia w spokoju przemierza przestrzeń kosmiczną, a jej maleńcy mieszkańcy, ludzie, zapominają o kłótniach, podpalaniu ambasad w Belgradzie czy też instalowaniu (IMO zbędnych) elementów tarczy antyrakietowej. Rzadko zdarzają się takie dni, ale gdy nadejdą, dziennikarze nie mają czym zapełniać swoich programów informacyjnych. I co wtedy robią rezolutni publicyści? Szukają wśród graczy materiałów na nowy reportaż. A to nie oznacza dla nich nic dobrego.
Mimo tego, że gry stają się coraz poważniejszą częścią mediów, mają coraz większy budżet, coraz więcej zwolenników, to i tak znajdą się osoby, które w grach doszukują się jedynie tego, co krzywdzące, a graczy mają za szatański pomiot. Przez tyle lat istnienia komputerowej rozrywki w myślach dorosłych ludzi utarł się już stereotyp gracza, jako tego "złego". Przykład takiego rozumowania przedstawiłem we wstępie. Możliwe, że ciągnące się w nieskończoność dyskusje czy gry są dobre (według "specjalistów" nie są), to jedynie próby zamaskowania "sezonu ogórkowego" w informacjach. Psycholodzy atakują nas nowymi teoriami na temat gier akurat wtedy, gdy na świecie nie rozgrywają się żadne ciekawe wydarzenia. Najczęściej wypowiadają się ludzie kompletnie nieznający tematu, niemający z grami nic do czynienia. Już nieraz śmiałem się ze słów mojego Szanownego Rodziciela, który prawie nigdy nie grał (no może trochę w pasjansa, ale to się nie liczy), a rozwodził się nad tym, jak to gry wypaczają mi psychikę, odrywają od rzeczywistości. Rozbrajają mnie ludzie, którzy powtarzają w kółko te same frazesy, typu: "Gry są tworem szatana", "Gry są złe". Zastanówmy się, czy przypadkiem ci malkontenci nie mają w niektórych sprawach słuszności. Twierdzą, że gry zmieniają psychikę. I z tym stwierdzeniem mógłbym się zgodzić, bo "pocinanie" w nieodpowiednie produkcje w nieodpowiednim wieku rzeczywiście może być szkodliwe. Przy okazji przedstawię Wam tytułową ewolucję graczy.
Na początku był chaos… A oprócz niego istniały różne rodzaje gier. Podzielmy je na dwie kategorie: łagodne i brutalne. Gdy byłem małym berbeciem pogrywałem w tytuły pokroju Kao Kangurek (kategoria łagodna). Sympatyczne, rozluźniające produkcje, w których przemoc była ograniczona do absolutnego minimum. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że więcej okrucieństwa niektóre dzieci mogą zaobserwować w rodzinnym domu, niż na ekranie monitora (bądź telewizora, jeśli mowa o konsolach). Dzięki tego typu grom pociechy mogą nawet się nauczyć wielu pożytecznych rzeczy, które mogą się im przydać w ich dalszej egzystencji. Dla przykładu, ja poprzez gry zgłębiłem tajniki pięknej sztuki czytania i pisania. W późniejszych etapach poznałem nawet podstawowe zwroty używane w języku angielskim, co znacznie ułatwiło moją dalszą edukację. Dzieciaki rozszerzą swoją wyobraźnię przechadzając się przez kolorowe światy, spotykając nieszablonowe, ciekawe postacie. I jak tu można mówić, że gry są złymi nauczycielami? Oczywiście o takich walorach można mówić, gdy gracz starannie dobiera produkcje, w które pogrywa. To jest pierwszy, starszy gatunek gracza - taki, który najpierw zapoznaje się z "milusimi" tytułami, a dopiero później (osiągnąwszy pewną dojrzałość) zabiera się za nieco bardziej brutalne. Niekoniecznie trzeba się ślepo stosować do oznaczeń PEGI, ale warto je wziąć pod uwagę, bo wskazują one dla jakich grup dany tytuł jest kierowany. Podobnie mój kolega, z którym namiętnie "pocinaliśmy" w Kao Kangurka (pamiętam ile czasu nam zajmowało wykombinowanie, jak danego bossa pokonać). Obydwaj czerpaliśmy pełnymi garściami z dobrodziejstw oferowanych przez gry. I mimo insynuacji snutych przez mojego Szanownego Rodziciela nie wyrośliśmy na psychopatów, którzy tylko kombinują, kogo tu unieszkodliwić w następnej kolejności. Takie sytuacje zdarzają się, gdy gra się w produkcje odpowiednie dla danego wieku. I to jest szalenie ważne, bo gry mogą zarówno pozytywnie kształtować osobowość użytkowników, jaki i zniszczyć ich psychikę, i razem z tym całe życie. A co się dzieje, gdy mały chłopczyk chce wybiec poza kanon gier przeznaczonych dla dzieciaków?
Zdarzają się tacy mali desperaci, którzy swoją przygodę z komputerem chcą zacząć od tytułów najkrwawszych i najbrutalniejszych. Od razu mogę powiedzieć, że jeśli nie odbiją się od nich, to w dalszym życiu nie będzie im lekko. Nie chcę bawić się w psychologa, ale cały ten tekst opiera się na bacznych obserwacjach, jakie poczyniłem całkiem niedawno. Najczęściej zdarzają się takie sytuacje, gdy dzieciak zapozna się z grą pokroju Manhunta, czy innego Painkillera, to pokłady przemocy, jakie się w nich znajdują, skutecznie odrzucą od siebie małego tropiciela przygód. Wtedy dziecko odkryłoby inne produkcje i w nich znalazłoby rozrywkę. Jeśli nie, to powstaje problem. Właśnie przez takich "spryciarzy" gracze i ich "zabawki" uznawane są za twory przybyłe prosto z otchłani. Nie jest to wina samych dzieci, ale tego, że pociechy zazwyczaj nie mają odpowiedniego nadzoru. Ich rodzice najczęściej siedzą do późna, by móc zdobyć parę groszy na utrzymanie, a w tym czasie ich syn (dziewczynki zazwyczaj grają w Simsy, więc ich ten problem nie dotyczy) rozwala z głupawym uśmieszkiem milion pięćset sto dziewięćsetnego wroga. Poza tym telewizja dostarcza wystarczających bodźców, które skłaniałyby dzieci do zaznajomienia się z brutalnymi strzelankami. Okrucieństwo pojawia się w prawie każdym filmie emitowanym w telewizji, a tolerancyjni rodzice nie przejmują się, że ich mała pociecha z wybałuszonymi oczami ogląda takie programy. Bezstresowe wychowanie, ot co. Czasami nawet za bardzo bezstresowe.
Nie myślcie, że mam coś przeciwko temu stylowi wychowywania młodych Polaków, ale czasami dziwi mnie beztroska i nieodpowiedzialność niektórych rodziców. Gdy mały gracz widzi na każdym kroku przemoc, myśli, że jest to zupełnie normalne zjawisko, które towarzyszy ludzkości na każdym kroku. I wtedy przenosi obrazy z gry do realnego świata, tego poza ekranem monitora. Miałem kiedyś wątpliwą przyjemność spotkać się z młodszym bratem mojego kumpla, która prawie jak ulał pasuje do przytoczonej tutaj definicji drugiego gatunku graczy. Kolega chciał mi pokazać jakąś rzecz na pececie, ale jego mały braciszek skutecznie uniemożliwiaj mu to zadanie swoim hałaśliwym, agresywnym zachowaniem. Rzucał się na ziemię, dokonując małej destrukcji w pokoju. Rozumiem, że nie brzmi to zbyt poważnie, ale nie było to ciekawe doświadczenie, szczególnie dlatego, że chłopak chodził do czwartej klasy podstawówki… Tak nie zachowuje się normalny człowiek. Innym przykładem może być pewien niemiecki dzieciak, który chciał grać w Unreal Tournamenta. Filmik z nim w roli głównej można zobaczyć na You Tube. Nic dziwnego, że wszyscy naukowcy szukają przyczyn brutalności wśród dzieci i młodzieży w grach, skoro niektórzy dają tak zły przykład. Drzewiej wszystko wyglądało inaczej. Gdy ja byłem malutki właściwie wszyscy moi rówieśnicy zajmowali się odpowiednimi produkcjami, a nie bezsensowną rzezią w jakimś GTA: Vice City, czy innym San Andreas. Teraz jesteśmy świadkami narodzin nowego gatunku graczy.
Początku wszystkich tych sytuacji szukać należy nie w samych grach i ich treści, ale w tym, w co pogrywają dzieci. Odpowiedni dobór tytułów jest kluczem do dobrego i sprawnego rozwoju młodego człowieka. Tutaj apeluję głównie do rodziców, by zainteresowali się, czym zajmują się ich pociechy. No, chyba że chcą się przekonać, co się stanie, gdy dziecko zechce przetestować umiejętności zdobyte w Manhuncie na swoich rodzicielach…