Blizzard jest niekwestionowanym liderem w tworzeniu gier z gatunku RTS czy też MMO. Spłodzenie tak fantastycznego tytułu, jakim jest World Of Warcraft przyczyniło się do natychmiastowego zasilenia kas we wszystkich sklepach, a sama produkcja rozeszła się już w ilości ponad 9mln egzemplarzy. Wychodzą dodatki, wznawiające zainteresowanie i powodujące jeszcze większy wzrost popularności. Każda firma marzy o takim sukcesie. Nie można jednak zaczynać od zabawy z tworzeniem gry MMO, więc może warto zerknąć na inny tytuł z bogatej biblioteki Blizzarda. Diablo, tak! Któż nie miał przyjemności w to zagrać? Niezwykle popularny hack'n'slash stał się wzorem do naśladowania dla twórców pragnących spróbować swych sił w tym gatunku. Polacy nie mogą być gorsi! Studio Rebelmind rozpoczęło pracę nad Frater'em. Typowym klonem Diablo, tytułem polegającym na zaklikaniu setek potworów, a przy tym wyrzuceniu dziesiątek myszek do kosza.
Postarałem się o zdobycie Fratera, gdyż Diablo przypadło mi do gustu. Chęć na ten tytuł miałem tym większą, ponieważ liczyłem na udaną produkcję spłodzoną przez polską firmę. Wreszcie po dorwaniu własnego egzemplarza i zainstalowaniu go, przyszedł czas na odpalenie. Intro? Niestety nie istnieje. Po kilku sekundach pojawiło się menu i… wyskoczył błąd, spowodowany niewłaściwym odczytem pliku. Poważnie zniechęcony, uruchomiłem tytuł po raz kolejny, licząc że teraz wszystko pójdzie gładko. No! Udało się. Nareszcie mogę buszować po opcjach i pozmieniać kilka elementów. Niestety, brakuje rozdzielczości natywnej dla mojego monitora, co jest dość częste ostatnio i zastanawiam się, dlaczego producenci jej nie oferują. W tle widzimy płonące lochy, a dla podtrzymania klimatu pogrywa beznadziejna muzyka, którą wyłączyłem już po kilkunastu sekundach. Od razu lepiej! Czas rozpocząć zabawę. Do wyboru twórcy przygotowali 3 postaci. Szymona, Elenę i Tonga Wonga. Skąd takie imiona, nie mam zielonego pojęcia, ale liczy się to, że absolutnie do siebie nie pasują. Pierwsza postać jest znakomita we władaniu sztukami magicznymi. Kobieta fantastycznie strzela z łuku, w końcu jako jedyna przeżyła napaść Wilkołaków na jej wioskę i uczyła się fechtunku od syberyjskich mistrzów. Tongo Wongo posługuje się bronią białą i wypatroszy każdego napotkanego potworka, a następnie upichci go przy ognisku. Nie wie, czym jest strach. Wpisujemy tylko imię gracza i rozpoczynamy najnudniejszą i najbardziej prymitywną przygodę naszego życia.
Filmik początkowy, wprowadzający do fantastycznej fabuły, która usypia już po 10 minutach, wykonany został perfekcyjnie - do tego stopnia, że ciężko mi nie zachwycać się kapitalną realizacją. Rok 1899, Sudety, Święta Góra. Przychodzi starzec, rozmawia z naszym bohaterem (naturalnie mimiki twarzy nie ma), mówiąc coś o wybrańcu, którego bardzo lubiliśmy i z całą pewnością odnajdziemy go. Całą dolinę otacza mrok i mgła, jest noc. Nie wiadomo, jakie niebezpieczeństwa czyhają w pobliskich lasach. Starzec, kontynuując swą nudną opowiastkę, w pewnym momencie wspomina o wyczuwanym zagrożeniu. Zaraz zaatakuje - twierdzi. Faktycznie, zza krzaków i kamyków wylatuje smok, którego wcześniej nie było widać i to pierwsza okazja, by przypatrzeć się, jak doskonale zrealizowano walkę. Niestety, nie bierzemy w niej udziału. Łuczniczka, którą grałem, popisała się nie lada umiejętnościami. Razem z kompanem pokonała złego potwora, a gdy ten wylądował u jej stóp, dostał jeszcze kilkoma strzałami po głowie. Zabawne, że wystrzelony w powietrze kawałek drewna, nagle zmienia tor lotu i wbija się calutki w twarz przeciwnika i znika, przy czym jednocześnie jest dłuższy od bohatera. Takie rzeczy to tylko we Fraterze. Wtem braciszek smoczka wpada znikąd i uśmierca starca, po czym równie prędko odlatuje, pozostawiając kierowaną przez nas postać na pastwę losu. Natychmiastowe zbliżenie, mające podsycić atmosferę i chęć do zemsty… Nie wspomnę o jakości cut-scenki, bo woła ona o pomstę do nieba, a czegoś równie beznadziejnego nie widziałem od dawna. Kwadratowe postacie są świetne.
Wreszcie mogę pochodzić i porozglądać się po interfejsie. Moja bohaterka z ciągle napiętym łukiem i postawą gotową do walki dzielnie kroczyła przed siebie, podczas gdy ja penetrowałem kolejne odnośniki na ekranie. Zerżnięte żywcem z Diablo, dwie "kule" po lewej i prawej stronie przedstawiające poziom many oraz zdrowia to jeszcze nie powód, żeby się nakręcać. Mamy możliwość biegu, przeglądania dziennika z zapisem aktualnego zadania, które dobrze byłoby wykonać, panel postaci informujący nas o jej zdolnościach, sile, zręczności, wiedzy magicznej i żywotności, a także poziomie, no i plecak. Nieodłączna część każdej tego typu gry, w której przechowujemy zebrane bronie, pancerz, buteleczki czy też magiczne zwoje. Są przyciski, dzięki którym przywołamy naszych pomocników z zaświatów - Golema i Neferkara. Przydatne bestie często ocalą nam cztery litery. Jest też ekran dostępnych czarów, pasek przedstawiający ile jeszcze należy zdobyć punktów doświadczenia, by osiągnąć kolejny poziom, a także liczniki. Jeden pokazuje, jak dużo potworów pozostało na naszej drodze w danym zakątku świata, a drugi przedstawia ilość zebranego złota (często jest go mniej niż bestii do zabicia). Naturalnie mamy dostęp do mapy. Ktoś pomyślał i zrobił z niej kompas, który przemienia się w obrazek dopiero po kliknięciu. A to nie można tak od razu?
Skoro akcja gry toczy się na przełomie wieków XIX i XX, to warto zaimplementować nie tylko broń białą i czary, lecz także pistolety i strzelby. W świecie fantasy przecież wszystko jest możliwe, ale czegoś podobnego nie widziałem. Czy takie rozwiązanie zdaje egzamin? W kwestii skuteczności jak najbardziej, gorzej z klimatem, którego nędzne ilości ulatniają się wraz z momentem zdobycia giwery. Mamy wybór pomiędzy mieczem, łukiem czy pistoletem i to od nas zależy, czego użyjemy, lecz kto korzysta z oręża, mając na wyposażeniu coś lepszego… samobójca? Po wyszkoleniu postaci to ma sens, początkowo - żadnego. Potworki zatapiają pazury w naszym ciele szybko, na dodatek jest ich pełno, a walcząc w zwarciu nie mamy szans. Całe szczęście, że biegamy szybciej od stworów pragnących nas zabić, toteż zawsze można uciec i postrzelać, a gdy dogoni, ponownie brać nogi za pas. Beznadziejne, ale skuteczne. Przemierzając kolejne światy zwiedzimy lochy, interesujące budowle mieszczące równie ciekawych ludzi oraz zamki czy ruiny. W większości teren spowijać będzie mgła i noc, co jest niby przyczyną pojawiania się stworów na naszej drodze.
Animacja postaci pozostawia wiele do życzenia. Bohaterka biega sztywno i często zdarza się jej zatapiać w jakieś elementy świata. Spotkałem nawet pewnego człeka, który po zaprowadzeniu mnie do budynku Bractwa, przed wejściem przejechał po ziemi, niczym na łyżwach, zamiast normalnie pobiec. Moc lewitacji? Rolnicy też potrafią. Takie kwiatki mają miejsce częściej. Wchodząc do wspomnianej już budowli, osobą witającą mnie był starzec, który zginął na samym początku historyjki. Myślę sobie - odżył, albo to kit z tym, że go zabito. Jednak nie, po prostu miałem przyjemność zobaczyć brata. Bliźniaka, nawet identycznie ubranego, noszącego te same buteleczki przy pasku. W końcu to rodzinne. Co ciekawe, zabijając kolejnego, setnego czy tam dwusetnego potwora, zauważymy, iż każdy upada tak samo. Ginąc, przykleja się do ziemi, układając kończyny dokładnie w ten sam sposób. Zabawnie wygląda cmentarzysko z dziesiątkami identycznie ułożonych ciał zombie. Równie dziwne zachowuje się woda, która po każdym kolejnym wczytaniu gry wygląda inaczej. Niestety to nie jest plus, bo przecież warunki w dalszym ciągu są takie same - pada deszcz, a tu proszę, tafla niebieskiej cieczy inna. Denerwuje system przekazywania informacji. Długie i nudne monologi wygłaszane przez postaci pojawiają się w ramce na środku ekranu. Trzeba czytać, by wiedzieć, o co chodzi. Gdyby to jakoś chociaż wyglądało... a gdzie tam.
Oprawa, jak na standardy roku 2006, jest brzydka. Twórcy chwalą się trójwymiarową grafiką! No proszę, to jest nowina! Może nie zauważyli, lecz każda produkcja, która weszła na rynek w tym wieku, ma coś równie fantastycznego. Tekstury niskiej jakości, same postaci kanciaste niczym klocki lego. Chociaż to akurat jest świetne, bo często śmiałem się do rozpuku, widząc kwadratowego ludka stającego mi przed nosem. Po zetknięciu z krzakami widzimy, jak ich gałązki bujają się, co dobrze świadczy o autorach. Dopracowano nawet taki szczególik. Potwory mają to do siebie, że często uwielbiają siedzieć schowane pośród zarośli. W pewnych momentach odechciewało mi się kontynuować zabawę, nie tylko z powodu oprawy wizualnej, lecz także dźwiękowej. Równie beznadziejnego zlepku kilku nut nie słyszałem od dawna. Muzyka ma przecież za zadanie budować klimat, przyciągać gracza do monitora, tymczasem tutaj słyszę jedynie jakieś brzdękanie w momencie ataku potwora i właściwie to wszystko. Tragedia! A żeby nas dobić, odgłosy walki również dobrano fatalnie. Potworki krzyczą podobnie do świń, wystrzał to stłumione uderzenie w płytę chodnikową, o reszcie nawet nie chcę wspominać. Gra ma absurdalnie wysokie wymagania sprzętowe w stosunku do tego, co oferuje, oraz ogromne problemy natury technicznej. Podczas 3-godzinnego obcowania z nią, ujrzałem pulpit pięciokrotnie! To niedopuszczalne!
Frater jest bardzo słabą polską wersją Diablo. Nie miałem okazji obcować z równie beznadziejną produkcją od dawna. Spartolono tutaj niemal każdy element. Fabularnie, chociaż nie jestem pewien, czy w ogóle tak można to nazwać, gra leży i kwiczy, opowiadając historię ograną do bólu. Zadania najczęściej polegają na wytropieniu i likwidacji potwora - silniejszego, słabszego... wszystko jedno. Rzadko kiedy musimy odkryć pewną miejscówkę. Prawda, że fascynujące? Klimatu brakuje, animacja sztywna, szczególnie podczas biegania, chodzenia i wystrzałów. Czytanie tekstów wypowiadanych przez postaci, które napotkamy, mija się z celem. Nudne, długie i równie interesujące, jak kolejne posiedzenia sejmu. Skoro ciągle narzekam, to czy Frater ma jakieś plusy? Fanów Diablo może zainteresuje, w końcu to hack'n'slash w trochę gorszej wersji, ale polega na tym samym. Pochwalić muszę wygląd wody, jedyny element pokazujący klasę z całej oprawy wizualnej. Zróżnicowanie potworów i dostępnego uzbrojenia jest satysfakcjonujące. Gracz ma w czym przebierać i co zabijać. Szkoda tylko, że w jednym momencie spotykamy na naszej drodze dziesiątki klonów jednej poczwary. Technicznie do kitu, po trzecim wyjściu do pulpitu odechciało mi się uruchamiać ten tytuł przez dłuższy czas. Ciekawostka? Po zerknięciu do autorów, naliczyłem jedenastu! To poniekąd tłumaczy słabe dopracowanie i niską jakość. Dobrze chociaż, że cena była tak niska w momencie premiery. Od siebie - nie polecam nikomu, zaklikajcie myszki na Diablo - znacznie lepszej grze!