Horrorem w bożonarodzeniowy kicz. To kino grozy nie tylko od święta - recenzja filmu "Gra w opętanie"
Krwawe morderstwa popełniane przez członków sekty. Szkoła z internatem zbudowana na zgliszczach grzechów dawno minionego pokolenia. Zniecierpliwiony demon czekający na uwolnienie. "Gra w opętanie" wręcz ugina się pod nadmiarem grozy. Dzięki temu, chociaż jej akcja toczy się w okolicach Bożego Narodzenia, mamy do czynienia z horrorem, który można oglądać nie tylko od święta.
OCENA
Standardowe filmy świąteczne mają przypominać o rodzinnych wartościach i ogrzewać nas lepiej niż gorące kakao. Atakują wszechobecną radością, której jeszcze przed nadejściem grudnia mamy serdecznie dość, bo Last Christmas usłyszeliśmy jakieś 2137 razy za dużo. Lekarstwem na otaczającą nas atmosferę stają się horrory wbijające w nią zakrwawione ostrza. Święty Mikołaj nie pojawia się w nich, aby rozdawać prezenty, bo jakiś szaleniec przywdziewa jego kostium, żeby mordować ("Cicha noc, śmierci noc"). Scena spokojnej kolacji w towarzystwie najbliższych też nie wchodzi w grę, gdyż bohaterów może ścigać zbuntowany robot ("Christmas Bloody Christmas").
Twórcy horrorów znają wiele sposobów na rozprawienie się z bożonarodzeniowym kiczem. Gdybyście zapytali mnie, który z nich wybrali scenarzyści "Gry w opętanie", odpowiedziałbym: tak. Sean Redlitz i Jenn Wexler (przy okazji reżyserka filmu) już na samym początku nie pozwalają bohaterom wieszać świątecznych lampek na oknach, tylko każą krwią malować na nich satanistyczne symbole. Dzieje się to na jednym, długim i cudownym ujęciu, przedstawiającym masakrę ewidentnie inspirowaną morderstwem Sharon Tate. Jude i jego ekipa włamuje się bowiem do pewnego domu, którego mieszkańców zabijają i wycinają kawałek skóry jednej kobiecie. Dlaczego? Szybko odpowiedzi na to pytanie nie poznamy.
Więcej o horrorach poczytasz na Spider's Web:
Gra w opętanie - recenzja świątecznego horroru
Rozgrywająca się w 1971 roku akcja przenosi nas do położonej na odludziu szkoły z internatem, w której na święta zostają tylko dwie uczennice i jedna z nauczycielek. PUK, PUK! Na wigilijną kolację wpraszają się do nich znani nam już sataniści. Znęcają się nad nimi, wymyślają coraz bardziej okrutne "zabawy", aż w końcu odkrywają straszliwą tajemnicę, kryjącą się w murach placówki. Gdy sprawy przybierają nieoczekiwany obrót, "Gra w opętanie" okazuje się upomnieniem, żeby zawsze czytać instrukcje do końca, szczególnie, gdy ma się zamiar wezwać demona.
Twórcy sprawnie przeskakują tu między kolejnymi konwencjami gatunkowymi. Home invasion wzbogacają elementami slashera, aby wszystko doprawić jeszcze horrorem satanistycznym. Dzięki temu mogą mnożyć kolejne atrakcje. Trup ściele się gęsto, jak żywica wyciekająca z choinki, a i jump scare'ów nie brakuje. Co prawda klimat grozy często niwelowany jest ironicznym humorem, ale zabawa i tak okazuje się przednia, bo do końca nie wiadomo, w którą stronę zmierza fabuła. "Gra w opętanie" potrafi zaskoczyć bardziej niż wymarzony, aczkolwiek zgodnie z zapewnieniami rodziców zbyt drogi prezent na gwiazdkę.
Film mógłby smakować gorzej niż żółty śnieg, bo Wexler mnoży kolejne odniesienia i nawiązania do klasyki. Daleko jest im jednak do pustych cytatów. Reżyserka potrafi je połączyć we w pełni autorskiej wizji, wywracając ich znaczenia na lewą stronę. Niepohamowana miłość do kina grozy staje się wstążką z kokardką trzymającą całą fabułę w kupie. Zamykająca się w ramach opowieści inicjacyjnej "Gra w opętanie" zmienia się dzięki temu w niczym nieskrępowaną zabawę w horror.
Twórcy nie uciekają w wymyślne metafory, przez co produkcja w żadnym momencie nie próbuje udawać czegoś, czym nie jest. Już samo wykorzystywanie motywów i zabiegów charakterystycznych dla amerykańskiego lat 70. daje nam znać, że Wexler interesuje przede wszystkim zapewnienie nam rozrywki. Dlatego charakter swojego filmu buduje na przemocy, grozie i czarnym humorze. Dzięki temu "Gra w opętanie" kopie mocniej niż grzane wino..
"Grę w opętanie" obejrzałem na tegorocznym Splat!FilmFest. Film wejdzie na ekrany polskich kin 25 grudnia.