Kolejna opowieść z cyklu "z życia (gracza) wzięte". Osoby, które miały okazję czytać ostatni artykuł z serii "granie, a ..." przypuszczam, że zdają sobie sprawę z czego składać będzie się poniższy wywód. W poprzednim numerze obiektem swojskiej charakterystyki padła rodzina, dziś o graniu poza zaciszem domowego ogniska.
Co to znaczy ? A to, że na swój sposób postaram się przedstawić zwykły (choć nie do końca) dzień (na podstawie autopsji), ubarwiony paroma ciekawymi doświadczeniami, jakie dane było mi przeżyć dotychczas*, a które ukazują pewne prawidłowości. Być może wydam się niektórym tendencyjny ... ekhm ...Może już zacznę.
Jak to bywa zazwyczaj mój błogi stan spoczynku przerwał głos prowadzącego w pewnym radiu - znów wstałem najszybciej jak to możliwe, a więc 10 minut przed autobusem, wiozącym mnie do tzw. "szkolnego Kosowa", w którym to dane jest mi się "kształcić". Wychodząc pośpiesznie z domu, już wiedziałem, że będę musiał użyć dwóch dolnych kończyn zwanych potocznie nogami, aby na wspomniany środek lokomocji zdążyć. Kasując bilet, przywitała mnie dosyć nieprzytomna twarz kierowcy, który znany jest choćby z tego, że jest zagorzałym fanem radia ojca prowadzącego. W każdym razie wiedziałem, że nie usłyszę żadnych ciekawych kawałków, no może nie wliczając antenowych wypowiedzi aktywnych słuchaczek.
[...] Z racji tego, że przed szkołą dysponuję odrobiną wolnego czasu, a z kolei w tym dniu miał ukazać się wiadomy miesięcznik o wiadomych tematach , przekroczyłem próg kilku okolicznych kiosków. Zdecydowałem na najbliższy salon prasowy.
Co ujrzały me "poczwórne" oczy? Ulubione czasopismo znajdowało się w dziale dla mężczyzn (tu oczywiście nie mam nic przeciwko ...), a konkretnie umiejscowione było sferze 18+, gdzie przeważały świerszczyki z filmami wiadomej treści. Cóż, moje zdziwienie nie okazało się jednak większe od samego sprzedawcy, który pomimo rannych godzin wykazał się dużą bystrością umysłu, pytając się "o co chozzzzi .... ?". Wszak grzebanie w dziale zakazanym okazało się ryzykownym przedsięwzięciem. Zaczęła się interesująca dyskusja, w której dane było mi uświadczyć kilka sugestywnych uwag pod moim adresem, przyjąłem je oczywiście z nieskrywanym uśmiechem. Postarałem przeprowadzić szybki "tutorial" mający na celu wprowadzenie w temat i uświadomienie, że nazwa "extreme" i "action" nie ma nic wspólnego z łóżkowymi wybrykami. Po dość krótkiej, acz "gorącej" konwersacji doszliśmy do ugody, która skończyła się (o dziwo!) tym, że sprzedawca przeniósł gazety do należytego im działu, a mój szkolny bagaż stał się cięższy o kilkanaście recenzji, zapowiedzi etc.
Wniosek (który niestety będzie powtarzał się w wersach następnych) jest takowy, że większość społeczeństwa nie ma żadnego pojęcia o poruszanej w temacie tematyce, nie mówię tu o znajomości, polegającej na szczegółowym pojęciu światka "okołogrowego", jednak ogólna "świadomość" o istnieniu czegoś takiego jak gry i czasopismom im poświęconym (cały czas mam na myśli "felernego" sprzedawcę). I to nieodłącznie wiąże się z niewiedzą, a ta z kolei sprowadza do takich niecodziennych (czy aby do końca ?) absurdów.
Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, bowiem stałem się już stałym bywalcem punktu prasowego, a wspomniane czasopisma leżą już na odpowiednich miejscach, o które zadbał wesoły sprzedawca ...
Dziarskim krokiem skierowałem się w kierunku wiadomym. Szczęście tym razem dopisało, gdyż przepadła pierwsza z planowanych lekcji ... jaka szkoda, nieprawdaż? Nie marnując czasu zabrałem się za lekturę nabytej wcześniej "makulatury" (jak to zwykli mawiać niektórzy). Jak łatwo się domyślić, w eksploracji nowego numeru nie pozostałem osamotniony - w moim kierunku podążał zespół zaufanych kolegów, którzy podzielali moje zainteresowania. Nie obyło się bez kilku komentarzy na temat wyglądu zewnętrznego pewnej... eee ... lokacji w hucznie zapowiadanej grze. Przechodzące "koleżanki" dzieliły się na dwie grupy: te które z ukrytym niesmakiem spoglądały na obiekt westchnień (widziany w dziale sprzęt) oraz takie, które z udawaną ciekawości próbowały włączyć się w rozmowę, niekoniecznie wiedząc o co chodzi, zdarzały się jednak chlubne wyjątki, które o RPG-ach, wiedziały więcej niż niektóre o granicach "dobrego smaku" w prezentowanym przez siebie wyglądzie.
Mimo, że mam skłonności do narzekań i wszelakich komentarzy to w tym względzie wypowiem się z nader pozytywnie. Klasowe otoczenie wydaje się być w miarę wyrozumiałe, do adorowanych przeze mnie "szmatławców"(kolejne ciekawe określenie). Chociaż zaliczyć do mniejszości można zaliczyć "siedzących" w tematyce gier, tak rzeczą oczywistą jest fakt, że wszyscy mieli styczność z komputerem, co pozwala na zawiązanie "jako takich" rozmów. Niektórzy traktują "to" hobby jak coś zgoła dziecinnego, jednak nie mam zamiaru wdawać się w "gupie" dyskusje, które przechodzą później w bezsensowne dywagacje. Koledzy, jak koledzy, na szczęście wykazują dużą aktywność w sferze elektronicznej rozrywki o czym mogą świadczyć wspólne sesje w wiadomą piłkarską serię, która odbywa się z niezastąpionym "spożywczym" zapleczem. Nie ma tu mowy o żadnej dyskryminacji, jednak przynajmniej w moim środowisku "grające" dziewczyny to rzadkość. Choć, jak już mówiłem wystąpiły w mej szkolnej karierze wyjątki mogące poszczycić się osiągnięciami w niektórych tytułach.
Profil dziennikarski do czegoś zobowiązuje - angażując się w gazetkę szkolną nie do końca miałem pojęcie na co się godzę, prowadząc kącik o pewnej tematyce, w którym to postarałem zamieścić coś "na miarę". Niezbyt satysfakcjonowało mnie "pisanie", jeśli można to tak nazwać, wątpię czy aby ktokolwiek pojął "o co mu chodzi" w pewnym artykule mającym charakter zapowiedzi nadchodzącej konsoli. Sam nauczyciel był zdziwiony tematyką tekstu, który trafił do gazetki.
Tak, pisanie do szkolnej gazetki. Ujdzie. Jednak pisanie na odpowiednie dla siebie tematy, to już nieco inna sprawa. Kącik traktowany po macoszemu, który jak domyślam się omijany był szerokim łukiem, z racji niemożności pojęcia wspomnianego artykułu, bądź traktowania go jako pewnego rodzaju egzotyki. Jeżeli o nauczycielach mowa, to oni również dziwią się, że na pożądane przez nich tematy nie jestem w stanie odpowiedzieć, tak jak na ten, który żywiołowo omawiany jest kolegą w szkolnej ławce. Znów mamy do czynienia niewiedzą, chociaż nie jestem do końca pewien, czy taki fizyk po ujrzeniu Half-Life'a 2 nie zmieniłby swoich dotychczasowych zapatrywań. Cóż, gwoli sprawiedliwości i obiektywnych uwag, przypomnę, że cały czas opisuję swoje doświadczenia, które z reguły są ogólnikowe i odnoszące się do ogółu, wyjątków jak na razie nie dane było mi spotkać, więc stąd takie a nie inna prezentacja poszczególnych aspektów.
Dzień w szkole, przebiegł wyjątkowo szybko i wyjątkowo bezboleśnie (nie licząc wychowania fizycznego). Do autobusu powrotnego, niezmiennie pozostało niewiele czasu. Cel, który znów musiałem zdobyć wymagał szybkiego przemieszczania się, co z kolei wymagało zastosowania i tak zmęczonych ... nóg. Zamaszystym, sprytnym ruchem wśliznąłem się w sam środek tłumu, który już otoczył powoli otwierające się drzwi autobusu. Dziwnym trafem udało mi się zakosztować prawdziwego rarytasu jakim było miejsce stojące. Wszak nie zawsze można na to liczyć, gdyż co "mondrzejsi" kierowcy gotowi są zostawić niebieszczących się luksusowym środku transportu. W niedalekiej okolicy, a konkretnie za ramieniem umiejscowił się niepozorny staruszek, który w niedalekiej przyszłości miał się okazać iście wybuchowym, radykalnym i (co oczywiste) konserwatywnym rozmówcą. Nie spodziewając się niczego, wyciągnąłem nabyty w godzinach porannych egzemplarz, otwierając na przypadkowej stronnicy. Mijały minuty, a ja coraz bardziej zagłębiałem się w lekturę, nie zważając na groźne spojrzenie stojącego z tyłu jegomościa. Doszło w końcu do zaczepki, do jakiej posunął się podstępny emeryt. Zagadał, ot tak po prostu "co czytam". Odpowiedziałem.
Od razu uprzedzę, że nie doszło do rękoczynów a rozmówca nie okazał się "tym" z bojówki moherów. Wprawdzie kiedy udzieliłem jakże znaczącej odpowiedzi "o grach", ten przyjął to ze stoickim spokojem, mimo to za chwilę zaczął monolog. Nie był to jednak bluźniercze okrzyki, mające charakter typowo bezczelny. Ot usłyszałem zdanie emeryta, które o grach miał wyrażało stosunek nazwijmy nie do końca przychylny. I znów zabawiłem się w swoistego rozjemcę, obrońcę i kogoś tam jeszcze. Próbowałem w możliwie jak najprostszy sposób wytłumaczyć i opowiedzieć, większe i pomniejsze kwestie stawiając "granie" w jak najbardziej pozytywnym świetle i próbując przekonać, że "nie taki diabeł straszny ..."
Dialog został zakończony w pozytywnym akcencie, co prawda nie przekonałem go do zakupu narzędzia zbrodni (za jakie dotychczas uważał to, które znajdowało się w pokoju wnuka), to w jakimś "procentowym ułamku" wpłynąłem na zmianę jego dotychczasowego zapatrywania.
Wspomniany " przyjemniaczek" wysiadł kilka przystanków, przed moim docelowym punktem "zrzutu", co dało mi chwilę odpoczynku i pozwoliło skończyć lekturę, którą przerwał mi niecodzienny emeryt. Zwolniło się miejsce na samym początku autobusu, co wykorzystałem natychmiast usadawiając się tuż przed samym radioodbiornikiem. I znów usłyszałem hipnotyzujący głos MENtora, który nie lubi gier tych. Chociaż jego wystąpienia to już codzienność, to tym razem dotyczyły interesującej kwestii GIER.
Cóż ustawa mająca na celu zakaz sprzedaży gier nieletnim, a konkretnie gier, w których zbyt wyraźnie emanuje przemoc przeciwko istotom ludzkim. Tak to mniej więcej zrozumiałem. Posunięcie o tyle bezsensowne co nie mające przyszłości Kwestie samej ustawy postaram poruszyć się w następnych artykułach, jednak chodzi o sam fakt uznania gier za zło wszelakie. Nie ma co ukrywać złem jest, JEŻELI jest podane nieodpowiednim osobom, równie dobrze można mówić o filmach 18+, a dostęp jest prawie niczym nieograniczony. Wyraźnie odpowiedzialność spoczywa na rodzicach, którzy w głównej mierze nie zwracają uwagi do jakich materiałów, ma dostęp ich pociecha. Jednak kozła ofiarnego znajdzie się zawsze, a to że, najłatwiej zarzucić winę grom, cóż to chyba jest oczywiste i zaczynamy się do tego przyzwyczajać. Temat rzeka.
Autobus dowlókł się w końcu do upragnionego przystanku, gdyż w moich myślach przewijał się aspekt ciepłego posiłku. Otoczenie ... można się przyzwyczaić. Tak to "z grubsza" wygląda. Mam nadzieję, że tekst nie odbiega od norm unijnych ... Koniec przekazu.
*[Oczywiście przedstawione wydarzenia nie "odbyły się" w granicach 24 godzin - po prostu są to przeżycia zawarte w jednej spójnej historii, która połączyła wszystkie wspomniane wydarzenia].