Pierwsze pogłoski o tym, że w „GTA VI” gracze będą mogli wcielić się w dwie postacie - parę inspirowaną duetem Bonnie i Clyde - trafiły do sieci już w połowie ubiegłego roku. Całe szczęście, że okazały się prawdą - przynajmniej dla mnie, bo osobiście uwielbiam ekranowy koncept wyjętych spod prawa zakochanych. Rockstar ma szansę opowiedzieć nam najlepszą opartą na tym motywie historię, jakiej kiedykolwiek doświadczyli gracze - i wierzę, że mu się uda. No dobra, ale kim były te postacie i jak wiele razy dotychczas portretowały je teksty kultury?
Tak, uwielbiam krwawe, wielowarstwowe historie miłosne; pistolet w prawej dłoni, lewa spleciona z dłonią uzbrojonego partnera lub partnerki. Nie, nie jestem fanem romantyzowania zbrodniarzy na ekranie - ich historie powinniśmy (jeśli w ogóle) opowiadać bez upiększeń, szczerze, najwięcej uwagi poświęcając ofiarom i ich rodzinom. A jednak postacie takie jak Bonnie i Clyde zapoczątkowały pewien mit, który pokochała kultura popularna. Prawda może być przecież - i powinna - bazą do opowiadania intrygujących, poruszających, emocjonujących i pełnych refleksji historii. Cieszę się zatem, że po taką właśnie inspirację sięgnął Rockstar, tworząc "GTA VI". Scenarzyści studia wzięli pod lupę przestępczy duet i powołali do życia swoją, współczesną wersję - miejmy nadzieję, że dobrze wykorzystali szansę na wykreowanie świeżej opowieści, która w ciekawy sposób zabawi się tymi archetypami. I powie coś ciekawego o dzisiejszej Ameryce.
Bonnie i Clyde: kto to?
Przypomnijmy sobie skróconą historię oryginałów. Bonnie Parker i Clyde Barrow zaczynali od drobnych kradzieży i włamań, ale - jak to zwykle bywa - było im mało. Bonnie dołączyła do grupy młodocianych przestępców, którymi w latach 30. XX wieku przewodził Clyde. Oboje wychowywali się w biedzie, w dotkniętym kryzysem Teksasie; on wciąż na bakier z prawem, wsadzany do więzień za drobne przestępstwa, został potężnie skrzywdzony przez ich system. Ona, wzorowa uczennica, inteligentna i oczytana, chciała wyrwać z życia jak najwięcej. Pisywała wiersze i przemówienia dla polityków; wygrała krajowy konkurs pisarski.
Nie wiadomo dokładnie, w jakich okolicznościach się poznali - ta historia ma kilka wersji. Najważniejsze, że wpadli sobie w oko. On był już po odsiadkach - to w więzieniu miał popełnić pierwsze morderstwo, zabijając innego osadzonego, który próbował wykorzystać go seksualnie. Po wyjściu, jak to często bywa, był już zupełnie innym człowiekiem. W tekście Johna Phillipsa pt. „Bonnie and Clyde’s Revenge on Eastham” czytamy, że chłopak miał gdzieś sławę i bogactwo. Zależało mu jedynie na zemście na całym penitencjarnym systemie Teksasu. Głupie i złe, jasne, ale zapewne już nie potrafił inaczej.
Czytaj więcej o prawdziwych zbrodniach w kulturze:
Pierwsze wspólne przestępstwa nieraz prowadziły zakochanych do aresztów. W 1932 prowadzony przez Clyde’a gang zastrzelił policjanta, co - siłą rzeczy - mocno zwróciło uwagę służb i sprawiło, że od tej pory musieli mierzyć się ze znacznie bardziej zawziętymi poszukiwaniami. Kilka miesięcy później doszło do kolejnej strzelaniny, gdzie zginęło dwóch policjantów. Para zostawiła za sobą sporo broni, dokumenty i film ze słynnymi zdjęciami, które wkrótce podbiły USA. Coraz trudniej było się ukryć; gang topniał i wchodził w wewnętrzne konflikty. Od tej pory nie wahali się już zabijać i porywać dla okupu. Wówczas spora część zapatrzonej w duet opinii publicznej odwróciła się od pupilków z pierwszych stron gazet. Romantyczny obraz wyjętych spod prawa zakochanych gołąbków rozpadł się jak domek z kart.
Któraż z licznych, krwawych ucieczek musiała skończyć się źle. 23 maja 1934 roku zastrzelono ich na wiejskiej drodze w Bienvill Parish w Luizjanie. Bonnie i Clyde'a zaskoczyła policyjna obława pod dowództwem Franka Hamera, który od czasu zamordowania szeryfa Davisa był nieustępliwym cieniem gangu Barrowa. Gapie, którzy zebrali się tam później, zbierali łuski, kawałki szkła i strzępy odzieży. Niczym relikwie.
Bonnie i Clyde w popkulturze
Trudno zliczyć, jak wiele razy pojawiali się w pełnometrażowych obrazach. Do najważniejszych dzieł należą z pewnością „The Bonnie Parker Story” (1958), oscarowy „Bonnie and Clyde" (1967) oraz „The Highwayman” opowiedziany z perspektywy pościgu. Telewizja pokazywała ich w głównych rolach lub tych epizodycznych - począwszy od kreskówki „Bunny and Claude” od Looney Tunes, poprzez „The True Story” z 1992 roku, aż po miniserię z Emilem Hirschem i Holliday Grainger w 2013. O gościnnych występach „Timeless”, „Legends of Tomorrow” czy „Luce, Springfieldian Style” w „Simpsonach” nie wspominam. Kreowano ich w teatrze, opisywano w książkach. Poświęcano im podcasty. Wiele opartych na ich imionach wyrażeń weszło do amerykańskiego slangu. Muzyka? Volbeat, Die Toten Hosen, Merle Haggard, Mel Torme, Serge Gainsbourg, Jay Z i Beyonce. I wiele, wiele innych.
A gry? Biednie, drodzy państwo. Biednie. "Public Enemies: Bonnie and Clyde" to niezbyt satysfakcjonująca odpowiedź, ale w porządku. Nadszedł czas: zostawmy już oryginały w spokoju, pozwólmy im pozostać historią i skupmy się na współczesnych wersjach zakochanych i wyjętych spod prawa. To może być materiał na równie tragiczną, ale niebazującą na prawdziwych dramatach historię. Taką, która powie nam coś innego - o miłości, o zbrodni, ale i o odbiorcach. Czekam.