Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie rzetelnego opisania GTA IV. To gra tak gigantyczna, że zanim typowy gracz obejrzy w statystykach 100% zaliczenia, miną całe tygodnie. Dość powiedzieć, że ukończenie wątku głównego poniżej czterdziestu godzin to tak elitarne zadanie, że można za nie dostać Achievement - a to zaledwie połowa gry. Największa gra na Xboksa 360? Zdecydowanie tak. Najlepsza? To już kwestia sporna.
O fabule pisano już w wielu zakątkach Internetu, ale muszę dodać coś od siebie. Niko to najbardziej ludzki bohater w całej serii Grand Theft Auto, by nie mówić o całej branży gier. Po raz pierwszy widzę, by w grze polegającej na zabijaniu między innymi niewinnych ludzi, główny bohater miał z tym tak wielkie problemy moralne. Niko nie jest kolejnym Claude Speedem, który bez słowa wykonywał kolejne masakry na ulicach Liberty City, tym razem sami nieraz będziemy musieli dokonać niełatwego wyboru. Kasa czy uczucia? Kogo zabić młodego, egoistycznego chłopaka z planami czy starszego, miłego kumpla, który myśli o samobójstwie? Tym razem nie jest tak łatwo pociągnąć za spust, uwierzcie. Niko przypomina postać z krwi i kości nie tylko przez jego podejście do zabijania - widać, że ma on uczucia, zaś pod sam koniec fabuły po przyjrzeniu się protagoniście zaczynami rozumieć znaczenie słowa "depresja".
Całe GTA IV jest smutne. Miasto wcale nie jest tak kolorowe, jak dawniej Vice City, każda z postaci chce własnego dobra, narażając przy tym każdego wokół, nawet taka drobnostka jak radio całkowicie zmienia klimat. Brak mi wesołych kawałków z poprzednich części, teraz dominuje tu rock, jazz czy blues - wszystko to powoduje, że gracz zaczyna się czuć jak Niko. Rockstar zrezygnował ze specyficznego humoru na rzecz nijakich smutków. Możliwe, że przez to wczuwamy się w klimat gry, ale mi strasznie brakuje Vice City. Jak będę chciał obejrzeć tak nudne smuty, to włączę dowolną telenowelę w telewizji, nie grę. Gdyby przynajmniej zostało zrealizowane to tak, jak w legendarnym Max Payne 2 - ale nie, Rockstar postanowił, że od dzisiaj robi bardzo dorosłe gry. Prawdopodobnie wiąże się to z przejściem na nową generację konso…
Miasto wygląda teraz bardzo realistycznie, przez co szaro, nijako. Cała grafika nie stoi na szczególnie wysokim poziomie - model Niko jest bardzo ładny, tak samo jak samochody i sytem zniszczeń wyżej wymienionych, ale cała reszta to poziom znany z pierwszych gier Xboksa 360. Rozumiem, że miasto jest naprawdę wielkie i kolorowe, ale takie Saints Row osiągnęło podobny poziom kilka lat temu, a przy tym ilość klatek na sekundę nie spadała tak jak teraz w GTA. Z drugiej strony, burza w środku nocy czy wschód słońca to małe cuda, podobnie jak reszta pogody. Ten element udał się Rockstar znakomicie. Największą wadą oprawy graficznej są jednak tekstury - niektóre sklepy wyglądają jak te z San Andreas, zaś połowa chodników to jedne wielkie szare plamy.
Mimo powyższych wad gra się przyjemnie, przynajmniej przez pierwsze czterdzieści godzin. Na początku podniecamy się każdą nowinką - począwszy od zmiany świateł w samochodach z długich na krótkie, aż po możliwość oglądania telewizji. Wszystko to, co zostało zmienione w porównaniu z San Andreas, jest poprawione. Ba, model jazdy jest jeszcze bardziej realistyczny niż w wielu grach, aspirujących do bycia symulatorami. Na początku większość graczy popełnia tak proste błędy, jak przytrzymanie hamulca ręcznego kilka sekund za długo - może w Vice City spowodowałoby to efektowne pokonanie zakrętu, ale tutaj tylko obróci nasz pojazd o sto osiemdziesiąt stopni. Podchodzenia do zakrętów trzeba uczyć się przez całą grę i dopiero po tych kilkudziesięciu godzinach typowy gracz nauczy się poprawnego używania hamulca ręcznego.
Po kilku godzinach oglądania nowych elementów przychodzi czas na pokonanie kilku misji. Tutaj Rockstar zadziwia nas oryginalnością - każde z zadań jest inne, trudno znaleźć coś podobnego. Na pochwałę zasługuje fakt, że pierwszą broń dostajemy dopiero po kilkunastu misjach - do tego czasu będziemy musieli umiejętnie posługiwać się kierownicą i własnymi pięściami. Na tym etapie gry poznajemy też telefon komórkowy - nowość w serii, będącą gigantycznym rozwinięciem idei pagera z GTA 3. Tym razem za pomocą komórki wykonujemy praktycznie wszystko: dzwonimy do znajomych by dowiedzieć się, czy mają dla nas jakieś nowe zlecenia, umawiamy się na randki czy wypady ze znajomymi, używamy specjalnych możliwości, a nawet podłączamy się do serwerów multiplayer. Gdy poznamy jakąś postać, dostajemy jej numer - z większością postaci możemy spotkać się pomiędzy misjami.
Tutaj ujawnia się kolejna wada gry, system przyjaciół i dziewczyn. Wyobraź sobie, że właśnie nie powiodła ci się ważna misja - najchętniej spróbowałbyś jej jeszcze raz (używając telefonu do wrócenia do checkpointu, to tak swoją drogą), ale właśnie zadzwonił do ciebie twój kuzyn i chce wyjść na kręgle. Jeżeli mu odmówisz - przyjaciel mniej Cię lubi, co zaowocuje stratą specjalnej umiejętności. Skoro już o tym mowa, czym są te niesamowite zdolności? U twojego kuzyna, Romana - to darmowe taksówki, zaś u takiego Little Jacoba - tańsze bronie. Wracając do samej rozgrywki, ten okres jest najlepszą częścią gry. Świetnie się bawimy, nie zwracając uwagi na wady.
Niestety, im dalej w fabułę, tym gorzej. Niko zrzędzi coraz bardziej, zaś gra pokazuje nam swoje wady. Misje przestają być przyjemne, bo bez przerwy opierają się na tym samym - a to pościg, a to strzelanina. Okazuje się, że tak naprawdę oryginalnością chłopaki z Rockstar nie zgrzeszyli i ściągają zadania z innych gier lub z poprzednich części. Czasami trafi nam się coś oryginalnego jak napad na bank, ale ogólnie gramy tylko po to, by dowiedzieć się kim jest Special Someone. Bardzo dobra fabuła ratuje grę w tym etapie, podczas gdy Liberty City Stories, Vice City, czy GTA 3 nie potrzebowały tego typu ratunku. Około dwudziestej godziny gry otrzymujemy zadań od setek identycznych postaci, ja zaś nie rozróżniam żadnej z nich - gdyby można było zmieniać ich wpisy do telefonu, sam podpisałbym ich Włoski Mafiozo #1, Włoski Mafiozo #2, lub Ruski Mafiozo #6. Wierzcie lub nie, ale to by mówiło o wiele więcej, niż Vicky. Bo kim do cholery jest Vicky, to nie wiem do teraz.
Pod koniec fabuły robi się nieco ciekawiej - ale tylko na trochę, bo zakończenie w ogóle nie satysfakcjonuje, zaś potem nie ma co robić. Teoretycznie są wyścigi, dodatkowe misje, achievementy i tego typu bzdury, ale nie pasjonują mnie one tak jak w Vice City. Właśnie przez nie nie mogę wystawić tak wysokiej oceny, jakbym chciał na początku, dość powiedzieć, że Dark Sector wciągnął mnie znacznie bardziej. Chłopaki z Rockstar może chcieli zrobić bardziej przystępną grę - ale wtedy przesadzili z długością. Może zaś mieli zamiar zrobić kolejne, dopracowane GTA - niestety, na to czwórka jest za mało oryginalna i za łatwa. Mimo to polecam, tak dopracowanych czterdziestu godzin za taką cenę nie znajdziemy.