Rekordzista sprzedaży (6 mln. egzemplarzy w ciągu tygodnia od premiery), najbardziej oczekiwana premiera roku 2008 i zarazem sukces jeszcze przed narodzinami - po takim opisie, każdy chyba wie, o jakiej grze mowa. Oczywiście chodzi o najnowszy przebój studia Rockstar - Grand Theft Auto IV! Mało jest produkcji, które cieszą się TAK wielkim zainteresowaniem właściwie wszystkich graczy na świecie, a nowe GTA wśród nich zdecydowanie króluje!
Pozwólcie, że nie będę przedstawiał wam ogólnej koncepcji serii - Drogi Czytelniku, jeśli nie kojarzysz którejś części GTA, to nie wiem co się z Tobą działo przez ostatnie 10 lat. Tak więc, odrzucając przeszłość i pomijając zbędne wprowadzenia, przechodzę do rzeczy. W najnowszej odsłonie cyklu studia Rockstar przychodzi nam się wcielić w Niko Bellica, Europejczyka przybywającego do Liberty City (Nowy Jork) w poszukiwaniu nowych możliwości. Z czasem dowiadujemy się, co naprawdę sprowadza głównego bohatera do Wielkiego Jabłka, oficjalnie jednak jest to chęć zarobku oraz kuzyn Roman Bellic pomieszkujący w mieście. Krewniak obiecuje postaci gracza kasę, luksusy i kobiety, lecz tuż po przybyciu statkiem do USA, nadzieje Niko pryskają. Pieniądze Roman ma tylko w planach, luksusem jest jego obskurne, zniszczone mieszkanie, a "kobiety" to jego dziewczyna. "American Dream" jest jednak wciąż możliwy - jak mawiają, "dla chcącego nic trudnego". Droga po szczeblach kariery braci Bellic będzie jednak żmudna i pełna przeszkód…
Czymże byłaby wielka gra bez wielkiego bohatera? Takie samo założenie przyjęli twórcy i po czarnoskórym "Yo man!" herosie z San Andres dali nam możliwość wcielenia się w bardziej swojską postać. Niko jest tak sympatyczny, jak to tylko możliwe! Nie przypomina ani trochę zimnych amerykańskich gangsterów, z jakimi przychodzi mu się borykać - gdy zabija, robi to raczej z konieczności. Oczywiście miewa swoje słabsze momenty, gdy zostaje wyprowadzony z równowagi, jest to jednak "swój chłop", z którym utożsamiać może się każdy. Na szczęście pozostałe postaci gry nie zostały potraktowane przez Rockstar po macoszemu. W efekcie kuzyn Roman, dość dziwny Brucie czy też załamany czarnoskóry Dwayne wykreowani zostali perfekcyjnie, sprawiając wrażenie żywych ludzi z realnymi, namacalnymi wręcz problemami.
Przyjaciele Niko to istotny punkt gry, bowiem koncepcja nakręcająca fabułę nie uległa większym zmianom. Wciąż rozgrywka polega na przyjmowaniu kolejnych zleceń od jednej z postaci niezależnych, co z kolei opiera się o schemat "cutscenka, dojazd na miejsce, zadyma lub pościg". Każda z misji kończy się telefonem do zleceniodawcy oraz otrzymaniem zapłaty… No właśnie, telefon! Jest to jeden z najważniejszych aspektów GTA IV, zasługuje wręcz na osobny akapit.
Wspomniana komórka, którą dostajemy zaraz po rozpoczęciu gry, zapewnia nam łączność z całym światem. Za jej pomocą możemy np. dzwonić do dziewczyny w celu umówienia się na kręgle, tudzież odbierać SMS-y, robić zdjęcia lub… włączać tryb multiplayer ("czwórka" jest pierwszą częścią serii, która pozwala na rozgrywkę w sieci, jednak znajdziecie to dokładnie opisane w artykule o Multi). Drugim gadżetem jest namiastka Internetu, do którego dostęp mamy w kawiarenkach internetowych. Całość to ponad 200 stron internetowych, takich jak serwisy randkowe czy też sklep z dzwonkami i tapetami na naszą komórkę… Zresztą, takich smaczków jest mnóstwo, chociażby telewizja, którą oglądać można w mieszkaniu. Dostępnych jest pokaźna liczba kanałów, wypełnionych po brzegi śmiesznymi reklamami, parodiami "Tele zakupów", a nawet serialem rysunkowym!
Misje dostępne w Grand Theft Auto IV nie odbiegają zbytnio od schematu nakreślonego w poprzednich częściach, rozwijają go jednak godnie. Zadania są bardzo pomysłowe i zróżnicowane, od zleceń snajperskich, poprzez kradzieże samochodów aż po pilnowanie transakcji dokonywanych przez naszych przyjaciół. Grając, rzadko doświadczałem wrażenia trudności, za co należy się medal twórcom, bo przecież gra do krótkich nie należy! Warto też nadmienić, że część zadań możemy rozwiązać na kilka sposobów. Rockstar dał nam namiastkę "systemu moralności", który przejawia się poprzez możliwość wyboru. Załóżmy, że otrzymujemy zlecenie zabicia handlarza narkotyków - czy musimy jednak to robić? Bo przecież możemy kolesia puścić wolno, pod warunkiem, że zaszyje się gdzieś do końca życia… Takie smaczki sprawiają, że jeszcze łatwiej nam się zżyć z Niko - w końcu mamy na jego poczynania większy wpływ, niż w standardowych grach akcji.
Liberty City prezentuje się bardzo okazale - tak wielkością, jak i szczegółowością. Tak dopieszczonego świata gry nie widziałem dawno, rozmach miasta oraz jego detale po prostu zwalają z nóg! Wszelkiej maści reklamy, billboardy, znaki itp. elementy środowiska są bardzo zróżnicowane. Ludzie poruszający się po LC sprawiają wrażenie tak żywych, jak to tylko w grze możliwe. Postacie rozmawiają, odbierają telefony, spacerują, czytają gazety… Już w poprzedniczkach Rockstar pokazywał do potrafi, natomiast w "czwórce" jest to wręcz mistrzostwo! No i do tego polskie akcenty w grze… Nie będę zdradzał szczegółów, ale zaznaczę tylko, że możemy natknąć się na NPC mówiących w naszym rodzimym języku ;). I to dosyć… niecenzuralnie. Przy całym tym "życiu" postaci niezależnych, wciąż trochę niesmak budzi zachowanie policji. Możemy na oczach policjanta rozbić samochód jadący obok nas, rozwalić latarnię lub jechać po lewej stronie jezdni, a i tak stróż prawa uwagi na nas nie zwróci. Gdy natomiast minimalnie porysujemy mu lakier w błyszczącym radiowozie… uczepi się nas na dość długo. Zawsze była to bolączka serii, szkoda jednak, że twórcy podczas fali poprawiania o tym zapomnieli.
Zmianom uległy dwie główne sprawy napędzające całą grę - jazda samochodami oraz walka. W przypadku tej pierwszej, model został bardzo usprawniony, pędzenie po uliczkach miasta daje teraz jeszcze więcej radości. Oczywiście "czwórka", podobnie jak poprzedniczki, nie wie co to "realistyczny model jazdy", ale przecież nie o to chodzi w serii GTA… Co do walki, przypomina ona teraz o wiele bardziej tę znaną z innych gier akcji. Niko potrafi korzystać z zasłony, co jest wręcz konieczne podczas gorętszych strzelanin. Wiąże się to z innymi fajnymi zabawami, pokroju strzelania na ślepo ("blind fire"). Prowadzi to niestety do mniej lub bardziej drażniących absurdów, jak chociażby strzelanie jedną ręką (wystawioną od niechcenia zza rogu) z shot-guna… Za to arsenał naszego bohatera nie pozostawia niedosytu. Modeli broni jest mnóstwo, a kupić je możemy w sklepach, co nowością oczywiście dla fanów GTA nie jest.
Jak wspomniałem, model prowadzenia pojazdów to element, który Rockstar bardzo dopieścił. Ale czymże byłby on bez porządnych maszyn? Jest to kolejny aspekt, w przypadku którego twórcy zastosowali metodę "jeszcze więcej i jeszcze lepiej". Nie spotkałem się ze statystykami porównującymi "czwórkę" z poprzednimi częściami pod tym kątem, jednak na oko liczba modeli samochodów prezentuje się okazale. Mamy tutaj starych znajomych, którymi przemierzamy miasto już od pierwszego GTA, jak np. Viper, w grze znany jako Banshee. Oczywiście każde cztery kółka to całkiem inne prowadzenie, szybkość itp. Poza samochodami mamy do dyspozycji także motocykle, helikoptery, łodzie oraz samoloty. W tej części, producenci zrezygnowali z rowerów, które widywaliśmy w poprzedniczkach.
Przy całym swoim ogromie, przy tej szokującej szczegółowości, GTA IV prezentuje się także nieźle graficznie. Oprawa gry Rockstar nie powoduje przyspieszenia bicia serca, nie zwala z nóg i nie powoduje opadu szczęki, widujemy bowiem gry zwyczajnie ładniejsze, jednak jest to dość solidny element produktu. Z jednej strony mamy bardzo ładną wodę, duży zasięg widoczności, mnóstwo szczegółów, śliczne modele pojazdów… ale nie takie GTA IV piękne, jak je malują. Twarze postaci (poza tą naszego Niko) zostały wykonane biednie, a niektóre tekstury kłują w oczy, to ostatnie jest jednak zjawiskiem sporadycznym. Nie zadowala również roślinność, a konkretnie korony drzew, których przy ulicach jest mnóstwo. Niby zostały one wystylizowane na konkretny klimat, jednak poziomem szczegółowości to one nie poszpanują… Nie zrozumcie mnie źle, gra wygląda bardzo dobrze, ale po takim hicie spodziewałem się czegoś oszałamiającego. Jeśli chcecie, potraktujcie to jako zrzędzenie…
Za to przyczepić się nie mam prawa do oprawy dźwiękowej. W przypadku takiej produkcji śmieszne byłoby mówienie, że wystrzały wybuchy itp. brzmią super, bo to banalne i oczywiste. Na uwagę zasługuje głównie ścieżka muzyczna, która jak w każdej poprzedniej części pęka wręcz od nadmiaru hitów. Queen, Black Sabbath i wiele, wiele innych klasycznych grup znalazło swoje miejsce w samochodowym radiu. Dla kontrastu mamy tu sporo rapu oraz techno… Że tak powiem, dla każdego coś dobrego. Całości dopełniają świetne audycje radiowe, które kładą na kolana swym humorem! Podobnie jak z telewizora, z odbiornika w samochodzie leją się zabawne teksty, przyprawione często "gęstym" językiem. Zresztą, doszukać się możemy tutaj parodii, której przedmiotem są Amerykanie… konkretniej ich "inteligencja".
O Grand Theft Auto IV można pisać, pisać, pisać… O każdym najdrobniejszym szczególiku, jak chociażby o pojedynczej postaci z gry, można rozpisywać się całymi akapitami. Co byście jednak, Drodzy Czytelnicy, nie posnęli, oszczędzę wam zbędnego paplania i polecę grę z ręką na sercu. Trzeba Wam wiedzieć, że fanem serii nigdy nie byłem, w poprzednie części grałem okazjonalnie, niezbyt długo. Więc skoro tak mnie część czwarta urzekła, coś w tym musi być, prawda? Jest to produkcja tak rozbudowana, że bawić może się w nią praktycznie każdy, niezależnie od preferencji gatunkowych. Dowodem tego mogą być pobite rekordy sprzedaży, mówiące o popularności najnowszego dziecka Rockstar. Jak jednak widzicie, nie pokusiłem się o najwyższą możliwą ocenę. Dlaczego? Chyba właśnie dlatego, że fanem GTA to ja nie jestem. Jeśli natomiast poprzednie gry cyklu przykuwały was na dłużej do monitora/telewizora, możecie dodać sobie tutaj jeden punkcik. ;)