Ślina pociekła na nierozpakowane jeszcze pudełko. Wytarłem je pośpiesznie rękawkiem i z dzikim entuzjazmem zacząłem uwalniać je z ramion okrutnej folii. W końcu się przebiłem. Bardzo ostrożnie wyjąłem płytkę i przyjrzałem się uważnie wydrukowanemu na niej Ruskowi. "Za chwilę staniemy się jednością..." - ogarnęły mnie mroczne myśli. Nagle zadzwonił telefon - podskoczyłem wbijając sobie boleśnie palec w oko i sięgnąłem po komórkę. Kumpel pyta, czy udało mi się dorwać swój egzemplarz, bo on niestety nie zdążył. "A skąd!" - odparłem i odrzuciłem telefon w kąt. Wsadziłem płytkę do napędu Xboksa, który zawył boleśnie... Zupełnie olałem pytanie domowników, po kiego grzyba włączyłem odkurzacz... Już nic nie stanie mi na przeszkodzie... Otwierają się bramy do nieba...
Mijały sekundy, minuty, godziny, dni, a ja wciąż z pianą na ustach przyrastałem do swojego wygodnego fotela, naprzeciw telewizora. W międzyczasie X360 kilka razy poprosił mnie o litość - nic z tego. To w końcu jest ten tytuł, któremu w niemalże 100% udało się zdobyć moją sympatię. Nie zawiodłem się ani trochę. Ba, muszę przyznać, że nawet spodziewałem się czegoś gorszego. "Dyszki", wystawiane grze przez zachodnich recenzentów strasznie cuchnęły mi kasą Microsoftu... Nie ma gry idealnej - takie miałem podejście. No, ale proszę Was... Grając w GTA IV praktycznie non-stop szczęka leżała mi na podłodze. To jest zdecydowanie największy, najlepszy i najbardziej rozbudowany tytuł na konsole nowej generacji. Tutaj, zamiast zastanawiać się co zrobić, aby podnieść nieco ocenę, człowiek zastanawia się jakim, kurna, cudem ją obniżyć! Hmm... Nie da się?
Zacznę jednak od tego - "czwórka" prezentuje o wiele poważniejszy, cięższy i bardziej dorosły klimat od San Andreas (choć czarnego humoru nie będzie brakować). Ziomalskie odzywki, slumsy, cała masa arcade'u - nie, to nie ten adres. Niko Bellic przyjeżdża do Liberty City w ucieczce przed mroczną przeszłością. Namawia go do tego kuzyn, Roman, rzekomo posiadający ogromny dobytek i cieszący się w mieście sporym szacunkiem. Wiecie, szybkie lasie, gorące fury, wielka rezydencja... Phew, za pięknie by było. Roman lubi się napić, mieszka w starej, brudnej ruderze i ma zakład taksówkarski. W dodatku zadłużył się u niewłaściwych osób. Ale rodzina, to rodzina - Niko pomaga zlikwidować dręczycieli kuzyna, tym samym wplątując się z powrotem w sidła gangsterskiego drzewka. Drzewka, w którym będziemy odcinać poszczególne gałęzie, a niektóre pielęgnować.
Tak przedstawia się przynajmniej sam początek historii. Jasną sprawą jest, że Belliciem kierują jeszcze inne, znacznie czarniejsze motywy. Pamiętacie trailer "Looking for that special someone?". Kryje się w nim drobna podpowiedź. Zanim jednak dojdziemy do punktu kulminacyjnego historii, popracujemy trochę dla handlarzy narkotyków, gangsterów, rodzin mafijnych czy nawet skorumpowanych szeryfów. Często w roli swoistego Hitmana, choć różnie nas los poprowadzi. Będziemy nadzorować z dachu budynku interesy drugerów, ścigać się po autostradzie (jadąc pod prąd, ma się rozumieć), organizować porwanie, odbijać więźnia z konwoju do pierdla czy też napadać na bank, w jednej z bardziej klimatycznych misji, czerpiących garściami z akcji rodem z Kane'a i Lyncha. Będzie się działo. I to ostro. Ważne, że scenariusz po raz pierwszy tak naprawdę wciąga i nie występują w nim aż nazbyt naciągane wątki. Odważę się nawet powiedzieć, że w pewien sposób zachęca do gangsterskiego życia.
Ważnym aspektem, który zostaje pierwszy raz wprowadzony do GTA, są wybory moralne. Naprawdę ciężkie wybory moralne, czasem zakrawające o kwestię zemsty bądź przebaczenia. Twórcy postarali się abyśmy znienawidzili tych skurczysynów podobnie jak Niko, ale też przywiązali się do jego bliskich. Ja się mściłem... Czy to przynosi ulgę? Sami spróbujcie.
Teraz nieco konkretniej o misjach. Nikt chyba nie zaprzeczy, że dotąd był to jeden z bardziej mdłych elementów tego typu gier. W GTA IV twórcy postanowili dać rozgrywce spory zastrzyk filmowości (czy też jak kto woli - nieco skryptów). Zadania będą zatem może trochę bardziej wyreżyserowane, ale też równocześnie zdecydowanie intensywniejsze i efektowniejsze. O tak, efekciarstwa jest sporo. Dachujące tiry, kozłujące glinowozy i inne tego typu szaleństwa, podczas dzikiego pościgu przez autostradę? A jakże. Nie zabraknie również dynamicznych strzelanin, wewnątrz bogato zdobionych hoteli bądź rezydencji. Akcje z kampieniem ze snajperką, a następnie wtopieniem się w uciekający przez molo tłum też są. Heh. A właściwie to czego tu nie ma?
Generalnie jednak rzecz biorąc, misje dzielą się na dwa rodzaje: pościgi oraz strzelaniny, z wyjątkami, które łączą w sobie oba elementy. Jak zatem sprawuje się model jazdy i system strzelania? Obydwa podciągnięto pod next-genowe standardy. Jazda jest teraz o wiele bardziej realistyczna. Powiem nawet, że wręcz dziwnie mi się ścigało w demku Grida, gdzie auta nagle zaczęły skręcać aż za łatwo. GTA IV natomiast nie wybacza głupich błędów i lubi uprzykrzać życie nieprzygotowanym na to graczom, w tym mnie. No bo powiedźcie - ilu z Was przypuszczało, że w TAKIEJ grze, model jazdy będzie znacznie bardziej realistyczny niż w takich NFS-ach? A jazda na motorze to już w ogóle wyzwanie. A prowadzić trzeba umieć, aby taki pościg po torach metra był szalenie widowiskowy.
Strzelanie również dotknęły spore zmiany. Dostosowano je pod dzisiejsze trendy. Czyli? Zaimplementowano cover-system, rzecz jasna. Niko okraszony został naprawdę fajnymi animacjami ofiarnych wślizgów na kolanach czy dupsku, aby tylko zdążyć się ukryć przed odstrzeleniem. Przypomina to nieco GRAW-a. Jeżeli zaś chodzi o samo celowanie - postanowiono zostawić auto-namierzanie, stąd też celowniczek sam przykleja się do ofiary, a my tylko wybieramy (mniej więcej), którą część ciała uszkodzimy jegomościowi. Całość prezentuje się świetnie, jakby stworzona była pod grę nastawioną tylko na strzelanie. A GTA IV na pewno taką grą nie jest.
Bo co, jak co, ale to właśnie stopień rozbudowania i niezliczone możliwości są mocą tego tytułu. Liberty City to najlepiej zaprojektowane interaktywne, wirtualne miasto, jakie miałem okazję oglądać. Wszystko wydaje się tu tętnić życiem - mieszkańcy beztrosko rozmawiają ze sobą, jedzą coś, trzymają zakupy, gadają przez telefon, śmiecą (!)... No i totalne zero klonów. Bardzo rzadko się zdarza zobaczyć kogoś takiego samego, a jeszcze rzadziej stojących obok siebie bliźniaków.
Ale wróćmy jednak do możliwości - jest mnóstwo restauracji, fast-foodów... Są kręgielnie, bary z tarczami do rzutek, są automaty do gier, są teatry kabaretowe, są strip-cluby... Wszystkiego można skosztować. Poważnie. A już najlepiej ze znajomymi - i to tymi wirtualnymi. Jak to? Niko podczas swojej przygody pozna wielu przyjaciół, z którymi następnie można się do woli spotykać, rozmawiać dzięki telefonowi komórkowemu. To z kolei też już zupełnie inna bajka... Na komórce możesz mieć różne dzwonki, tapety i inne bajery. Skąd się je weźmie? Z kafejki internetowej, która oferuje jakieś 200 różnorodnych stron internetowych. W tym serwisów randkowych...
Ale mógłbym już tak wymieniać i wymieniać, więc wróćmy do przyjaciół. Gdy już zdobędziesz ich zaufanie i szacunek, będzie to wiązało ze sobą przeróżne korzyści. Jeden załatwi Ci broń, gdy tylko będziesz jej potrzebował, inny transport, a jeszcze inny miejsce na wyścigach. I to jako kierowca. Żeby już nie wspomnieć, że każdy z nich da Ci jakąś pracę! Tja, no ale już inną sprawą jest to, czy chce Ci się tyle różnych rzeczy robić...
Dla takich pesymistów pozostaje jeszcze esencja każdego GTA - zabawa w kotka i myszkę z policją. Mamy tutaj tylko trochę inny system niźli w poprzednich odsłonach. Otóż, wciąż pozostają gwiazdki, ale teraz im jest ich więcej, tym większy obszar jest na radarze, z którego musimy zwiać niezauważeni. Wydaje się koszmarnie trudne, ale jest wręcz przeciwnie - łatwiej! Na radarze widać też glinowozy, więc obejdzie się bez umownych sytuacji, gdy te pojawiają się dosłownie znikąd. Jeżeli będziesz na piechotę zwiewał ciemnymi zaułkami, przeczekiwał aż smerfy nieco się oddalą szukając Ciebie - uciekniesz, na bank. Trzeba też dodać coś o tym, że Niko jest znacznie bardziej skoczny od swoich poprzedników. Parkour to to jeszcze nie jest, ale nareszcie można poważnie myśleć o wspinaczce na poszczególne elementy.
A jak to właściwie wygląda? Pierwsze wrażenie dość nieprzyjemne - po oczach wali aliasing, momentami rozciapane tekstury i parę innych, drobnych mankamentów. Jednakże obiecuję, gdy zobaczysz jak na miasto nakłada się cykl dobowy i efekty pogodowe (LC w deszczu - miód!), szczęka znów poleci jak zepsuta winda. Oprócz tego, są całkiem fajne eksplozje, ogień, model zniszczeń i trójwymiarowa woda - żwawo reagująca na nasze poczynania. Magią GTA IV są jednak drobne szczególiki, a jednak cholernie cieszące. Zmiana świateł ze zwykłych na długie, Niko wypadający przez przednią szybę podczas wypadku, po zabiciu kierowcy ten uderza głową w kierownicę i - czasami - naciska martwą stopą pedał gazu... Audio? Efekty dźwiękowe i voice-acting - wzorzec. A w radio też każdy znajdzie coś dla siebie, jak zawsze. Jest jedna ruska stacja, jest reagge z samym Bobbem Marleyem...
Oprócz grafy jest jeszcze fizyka - dotąd chyba najgorszy aspekt GTA. Teraz zaś jeden z lepszych. Wszystko dzięki engine'owi Euphoria, który nie tyle co wprowadza do gry ragdoll (wliczając w to szkielet postaci), co jeszcze daje im swoisty instynkt samozachowawczy. Gdy się potkną, będą się starać odzyskać równowagę, a już w momencie ostatecznej gleby spróbują podtrzymać się rękoma. Fajnie to wygląda, gdy się przeciskasz przez tłum. Assassin ze swoim macaniem cywili się chowa! A już sposób, w jaki przeciwnicy reagują na strzał w różne części ciała...
Wypadałoby jeszcze dać jakieś podsumowanko. Cóż, parę epitetów - zdecydowanie największa, najlepsza, najwspanialsza, najcudowniejsza gra na PS3 oraz X360. Mam ochotę podzielić się z nią po prostu z całym światem. Nawet niech już PeCetowcy mają. Niech poczują ogrom Liberty City, a co!