Heavenly Sword jest pozycją wyjątkowo kontrowersyjną. Przez graczy, łakomych na każdy skrawek ciała czerwonowłosej Nariko, ogólnie przyjęta została dość ciepło (pomijając oczywiście większość posiadaczy 360-tek;)), jednakże uodpornieni na takie widoki krytycy wylali na niewiastę kubełek zimnej wody. Choć też nie wszyscy. Sam nie wiedziałem za bardzo po której ze stron się opowiedzieć, kierując się nieco stereotypem, że całkowicie nowy deweloper nie ma prawa stworzenia gry wybitnej (a takowy zajmował się właśnie HS). I miałem trochę racji, aczkolwiek końcowy efekt wydaje się być ostatecznie jak najbardziej satysfakcjonujący.
Jest około godziny 13:00. Odpalam Heavenly Sword. "Uuu!" - wymknęło mi się, gdy już przejąłem kontrolę nad Nariko. Ale nie ze względu na jej wdzięki (chociaż może też trochę...), ale bardziej dlatego, że gra hula przeciętnie w... na oko 20 klatkach, w porywach do 30?! Kiepski żart, wyjątkowo kiepski. Fakt faktem, grafika jest niesamowita, ale silnik użyty do jej wygenerowania całkowicie się do tej roboty nie nadaje - piękne krajobrazy, batalie z wykorzystaniem dziesiątek wojowników, co to, to nie! Momentami wygląda to wręcz jak slideshow w nieco przyspieszonym tempie. A czegoś takiego tygryski wcale nie lubią, ba, one tego nienawidzą. Zwłaszcza w slasherze, w którym przecież w głównej mierze chodzi o widowiskowość i płynność wykonywanych akrobacji.
Niebiańska opowieść
No, ale dobrze. Gram, gram - wessało mnie. Gdzieś koło godziny 19:00 oglądam... napisy końcowe. Potem kumpel powiedział mi jeszcze, że i tak musiałem się nieźle ociągać. Heavenly Sword jest nad wyraz króciutkie, ale to właściwie wcale nie wyszło tej produkcji na złe. Gra się prawie tak, jakby oglądało się całkiem niezły film (podobne wrażenia towarzyszą między innymi cioraniu w CoD-a 4) - wciąga i nie pozwala odejść od ekranu TV. Fabuła opowiada nam o pewnym starożytnym klanie, z Nariko w swoich szeregach, strzegącym Niebiańskiego Miecza - broni, która niegdyś uratowała ludzkość przed tyranią Króla Kruków (obok Pingwina z Batmana to chyba najoryginalniejsza nazwa dla super-zbira). Ostrze ma jednak jedną zasadniczą wadę - każdy śmiertelnik, który zechce położyć na nim swoje żądne władzy łapki, zostaje opętany przez jego zdradliwą moc, a następnie umiera w męczarniach. Legenda głosi, że w swoim czasie nadejdzie jego prawowity właściciel... To samo myśli niejaki Bohan, władca tamtejszej krainy, który już od pewnego czasu ściga klan w celu odebrania zabójczego oręża.
W końcu dochodzi do momentu, w którym strażnicy zostają przygwożdżeni w pewnej opuszczonej twierdzy, pośród śnieżnych wyżyn. Tam nasza ruda modelka, w obronie ojca, zostaje zmuszona do sięgnięcia po tytułowy Heavenly Sword, świadoma, że właśnie podpisała na siebie wyrok śmierci. Historia opowiada zatem o walce z czasem, śmiertelnym wyścigu z Nariko w roli głównej, która pragnie przywrócić ład i porządek w tych niespokojnych czasach, nim nastąpi nieubłagane. Jest dramatycznie, jest epicko, jest klimatycznie i wciągająco - te wszystkie elementy sprawiają, że wsiąkasz w grę jak woda w gąbkę. Można ją łyknąć na raz, podobnie jak ja, a potem poczuć się, jakby właśnie skończył się około sześciogodzinny, przyzwoity seans.
Na filmowość gry nakładają się również cut-scenki, pchające scenariusz do przodu. Twórcy obiecywali postawić w tym aspekcie nowe standardy i słowa udało im się dotrzymać. Pozwolę sobie przypomnieć, że do pracy nad nimi zatrudnionych było wielu ekspertów, często nie mających zbyt wiele wspólnego ze światkiem gier video - profesjonalni aktorzy do sesji motion-capture, scenarzyści i cały sztab innych osób o dziwnych nazwach... wszystkie starania zaowocowały chociażby genialną mimiką twarzy, świetnie wyrażającą odczucia bohaterów, wspaniałym doborem głosów wraz z synchronizacją mowy z ruchem ust oraz bardzo konkretną reżyserią. Scena, w której miecz wysysa z Nariko ostatnie siły, jest prawdziwym majstersztykiem. Mogę tylko powtórzyć to samo, co miesiąc temu mówiłem w przypadku Devil May Cry 4; prawdziwy aktorzy - miejcie się na baczności!
Kratos w spódnicy
Może nawet nie w spódnicy, bo to skąpe wdzianko na gładkim ciele Nariko... dobra, mniejsza ;). Grając w HS dostrzega się gamę podobieństw do wschodniego kina akcji. Mam tu na myśli głównie sceny walki, podczas których niewiasta wykonuje nieprawdopodobne wręcz akrobacje, zostawiając za sobą stosy zmasakrowanych ciał. Sama rozgrywka zaś, to już wypisz wymaluj God of War, co jednak wyszło produkcji na dobre. Łańcuchy, jakie dzierży Bóg Wojny, sekwencje QTE, na które modę wprowadziła właśnie ta pozycja, fatality... wszystko to, a nawet jeszcze więcej znajdziemy również w Heavenly Sword.
Jednakże jest tu jeden element, którego w GoW szukać w zasadzie na próżno. O ile tam boje toczy się głównie z pomniejszymi grupami przeciwników, tak tutaj sprawa wygląda zupełnie inaczej - przeciętnie jest to jedna Nariko przeciwko dwudziestu uzbrojonym po zęby najemnikom. Czasem nawet ilość skubańców przyćmi nam pole widzenia! Pomijając już fakt, że gra chrupie wtedy niemiłosiernie, to starcia zrealizowano całkiem przystępnie. Niebiański miecz ma swoje trzy wcielenia - można atakować nim jak jest (funkcja przydatna na opancerzonych przeciwników), ale można też przeistoczyć go w dwa mniejsze ostrza (styl szybki, inaczej mówiąc) bądź łańcuch z ostrym jak brzytwa końcem, którym Nariko okręca się niczym serpentyną (na większe grupy wrogów). Warto nadmienić, że przełączamy się pomiędzy stylami w czasie rzeczywistym i można łączyć je w przeróżne kombinacje ataków (skojarzenia z Dante jak najbardziej na miejscu).
A tych w HS jest od groma, wręcz nie warto uczyć się wszystkich na pamięć. A przynajmniej jest tak na samym końcu gry, bowiem wraz z efektywnością i skutecznością naszych działań na polu bitwy, repertuar cięć i pchnięć (w sumie to obrazą jest nazywanie tych kosmicznych wyczynów "cięciami i pchnięciami") będzie nabierał rumieńców. Jatka jest bardzo satysfakcjonująca i niezbyt trudna. Przyłożono również rękę do intuicyjnego sterowania. Oprócz tradycyjnego ciskania kombinacji przycisków w celu machania mieczem, mamy także do dyspozycji przewroty na ziemi (uniki), które wykonujemy prawym analogiem. Bronimy się zaś nie robiąc absolutnie nic - to znaczy, jeżeli nie przyciskamy żadnego z guzików, Nariko będzie ochraniać się sama. A, i nie ma funkcji skoku, co na początku trochę irytuje.
Niektóre scenki wojenne wypadają niesamowicie. Finałowa walka to już istna masakra. Wyobraźcie sobie, że stoicie przed zamkową bramą wyposażeni w wyrzutnię rakiet (a tak!), niebo przysłaniają Wam olbrzymie machiny wojenne, a ziemia drży od tupotu setek (jeżeli nie tysięcy) stóp żądnych krwi wojowników. I to dosłownie. Nie ma żadnego sztucznego powiększania armii, wszystko jest tu prawdziwe, do każdego z przeciwników, jakich widzisz na ekranie, możesz podejść i... co tam już będziesz chciał. W starciach z takimi ilościami wrogów pomagają, że tak to nazwę, "furie", odblokowujące się im lepiej radzimy sobie w boju. Powiedźmy - wbijasz delikwentowi koniec łańcucha w krocze i okręcasz się z nim dookoła własnej osi, tak jakby to zrobił Spider-Man z bandziorem, a tym samym powalasz na ziemię dziesiątki innych przeciwników.
A oprócz tego...
Wracając jeszcze do kwestii wyrzutni rakiet - a i owszem, w grze pojawią się narzędzia, dzięki którym spowodujemy widowiskowe "Buum!". Nie było by w tym nic specjalnego, gdyby nie fakt, że możemy sterować... lotem pocisku po wystrzeleniu! I to wcale nie w taki zwykły sposób, bo dzięki wychyleniom pada w odpowiednie strony. Kamera uczepia się wtedy ciśniętego obiektu (np. kuli armatniej, z której w trakcie gry również skorzystamy), a my możemy kierować go w absolutnie wszystkie kierunki. Wygląda to wprost nieziemsko. Zresztą taką samą operację możemy wykonać na dowolnym interaktywnym przedmiocie - Nariko bowiem potrafi podnieść z pola walki niemal wszystko - od zwykłego miecza, po dość dużej wielkości beczki - i cisnąć tym w przeciwnika. Warto również dodać, że w trakcie gry przyjdzie nam pokierować losami przyjaciółki czerwonowłosej - Kai. Dziewczynka (swoją drogą dziwne dziecko dość - odżywia się robakami choćby) wyposażona jest w... kuszę. Nie muszę chyba mówić, jaką frajdę daje strzelanie z niej. Jednakże pragnę przypomnieć, że główną bohaterką wciąż pozostaje Nariko - w rolę Kai wcielimy się może ze trzy razy w dość krótkich epizodach.
Inną rzeczą, którą wykonujemy w przerwach od masakrowania wojsk przeciwnika, jest wykonywanie sekwencji QTE. Jest ich trochę i są naprawdę nieźle zrealizowane. Co się w nich podoba, to fakt, że jeden-dwa błędy w przeciągu całej sekwencji, wcale nie eliminują nas z dalszej gry. Na przykład, jeżeli Nariko nie uda się wskoczyć na jakąś skałę, spada z niej, ale łapie się po drodze drugiej - wtedy po prostu czeka nas inna, nieco trudniejsza przeprawa.
Piękne Chiny
Pod względem designu nie da się zarzucić HS zbyt wiele, jeżeli nie wcale. Lokacje są znakomicie wykonane, widoczki zapierają dech w piersiach... Jasna sprawa, od czasu do czasu rzuci się w oczy też jakaś brzydka teksturka czy inny babol (kanciate włosy Nariko śnią mi się do dziś...), ale całość sprawia naprawdę świetne wrażenie. Panuje tutaj iście chińska stylizacja. Wszystko psuje tylko katastroficznie niska płynność gry. Śmieszne, że w ogóle coś takiego mogło przejść do finalnej wersji kodu. Wkurza jeszcze, że przez większą część zabawy walczyć będziemy z "klonami". Brak zróżnicowania jednostek jest ciemną stroną Heavenly Sword - wystarczy spojrzeć na screeny. Ścieżka dźwiękowa jest całkowicie wystarczająca i nadaje reszcie odpowiedniego smaku. Oprócz tego, voice-acting jest naprawdę wzorcowy.
Na Heavenly Sword się generalnie nie zawiodłem. Nie oczekiwałem zbyt wiele i miło się zaskoczyłem. Filmowa historia, niezłe walki... również grafika, która zapowiadana była jako najlepsza w grach na konsole nowej generacji, nie zawiodła, choć ta nieszczęsna animacja mogłaby być co najmniej ze dwa razy szybsza... Przy obecnej konkurencji (jest coś poza DMC4?...), HS może okazać się smakowitym kąskiem dla wszystkich posiadaczy PS3 - dostali oni jeden z najlepszych next-genowych slasherów. Ale przygotujcie się, że będzie poniekąd tak jak w przypadku Lair, którego recka również w tym numerze - wizualnie ekstra, ale cała reszta mogłaby być jakby trochę lepsza. Ale też bez przesady - przy HS bawiłem się wybornie, czego i Wam życzę.