Stephen King uwielbia w swoich mediach społecznościowych polecać filmy i seriale. Ostatnio zdecydował się pochwalić nowy horror, który w naszym kraju wleciał na Disney+. Nazwał go "genialnym, wyzywającym, angażującym i strasznym". Czy słusznie?
Stephen King nie jest jedynym, który zdecydował się publicznie pochwalić "Nie ocali cię nikt". Wtóruje mu bowiem Guillermo del Toro, który w swoich mediach społecznościowych nazywa go "idealnym filmem na weekend". Pod tymi słowami wypada podpisać się obiema rękami, bo produkcja nie wpisuje się w wyśmiewaną przez nowy "Krzyk" modę na elevated horrors, co bardziej niż na atrakcjach kina grozy skupiają się na metaforyce opowieści. Mają przytłaczać, zmuszać do przemyśleń, a zamiast tego w większości przypadków po prostu nudzą i bełkoczą.
"Nie ocali cię nikt" też chce nam coś powiedzieć. Pełne grozy wydarzenia stają się przecież sposobem na przepracowanie traumy (tak, znowu, ale dajcie mi skończyć!). Brynn Adams mierzy się bowiem z ostracyzmem społecznym z powodu dawnych czynów. Ludzie wytykają ją palcami, a matka jej koleżanki pluje głównej bohaterce na komisariacie w twarz. W końcu dowiemy się dlaczego, jednocześnie poznając odpowiedź na pytanie, do kogo jest kierowany na początku filmu list. Nie to jest tu jednak najważniejsze.
Więcej o horrorach poczytasz na Spider's Web:
Nie ocali cię nikt - dlaczego warto obejrzeć nowy horror na Disney+?
"Nie ocali cię nikt" to pełnokrwiste home invasion z elementami science fiction. Najeźdźcy z kosmosu atakują rodzinny dom Brynn, a dziewczyna musi się przed natrętnym ufoludkiem ukrywać, aż w końcu przyjdzie jej stawić mu czoła w brutalnym starciu. W ten sposób rodzi się na ekranie prawdziwy horror, bo stojący za kamerą Brian Duffield cały czas zagęszcza atmosferę. Dzięki temu wciąga nas w niecodzienną zabawę w kotka i myszkę.
Gdybyśmy mieli szukać rodowodu "Nie ocali cię nikt", należałoby wskazać Kino Nowej Przygody. W przeciwieństwie do Stevena Spielberga i spółki kosmici nie działają jednak w służbie familijnych atrakcji, tylko pełnej grozy rozrywki. W dodatku podanej w wyjątkowo oryginalny sposób. Brynn nie dostaje nawet szansy, żeby się nad sobą poużalać, żeby podzielić się z widzem swoimi przemyśleniami czy nawet żeby z kimś pogadać. Słów w tym filmie nie uświadczycie praktycznie wcale!
"Nie ocali cię nikt" porwało Kinga właśnie z powodu oryginalnej formy. W swoich mediach społecznościowych napisał bowiem, że aby znaleźć coś podobnego, trzeba by cofnąć się ponad 60 lat do odcinka "Strefy mroku" zatytułowanego "The Invaders". "Naprawdę unikatowy" - twierdzi mistrz literackiego horroru.
Z Kingiem trudno się nie zgodzić. Jednocześnie można jednak zarzucić, że Duffield trochę się plącze w tej swojej opowieści. Oryginalność gdzieś wyparowuje, a reżyser mota się w eksploatowanych chwilę wcześniej zabiegach. Im bliżej końca, tym bardziej widać, że "Nie ocali cię nikt" opiera się na kilku ciekawych motywach, w kółko i na okrągło przez twórców wykorzystywanych. Niemniej film niesie ze sobą całkiem sporo świeżości i ogląda się go bardzo przyjemnie.
"Nie ocali cię nikt" obejrzycie na Disney+.