iRiver T50
Stało się. Kupiłem sobie nareszcie odtwarzacz MP3. Dotychczas wybraną tylko przez siebie muzyką raczyłem się jedynie siedząc przed komputerem oraz na przeróżnych imprezach. Nigdy nie myślałem o kupnie ani walkmana, ani discmana, a wbudowane odtwarzacze w telefonach komórkach nigdy mnie nie kręciły, bo w moim przypadku słuchanie było co chwila przerywane dźwiękiem SMS-a lub nadchodzącego połączenia. Gdy zaczął się boom na przenośne "empetrójki" i co drugi przechodzień na ulicy miał na uszach słuchawki, ja spokojnie czekałem i szukałem odtwarzacza, który idealnie wpasowałby się w mój dziwny gust. Wreszcie - znalazłem! Upatrzyłem sobie pewien model i postanowiłem go sobie sprawić. To, że i tak kupiłem innego to już zupełnie inna sprawa, ale po kolei...
Moim upatrzonym modelem był iRiver T10 - gdy mówiłem o nim znajomym, byli zdziwieni i pytali się czemu wybrałem jakiegoś no-name'a, skoro teraz najlepsze są "te kreatiwy vumo, czy jak-im-tam". Cóż, tak się składa, że znajomość sprzętu to nie jest akurat ta cecha, za którą ich cenię. ;) Wracając do sedna - odtwarzacz ten przypadł mi do gustu swoim interesującym wyglądem oraz wytrzymałością - bo trzeba przyznać, że pomimo iż dbam o takie rzeczy jak potrafię, to jednak często zdarza mi się coś uszkodzić przez moją nieuwagę. Wybrałem się więc na zakupy, znalazłem mój obiekt pożądania i już chciałem ruszyć w stronę kasy, gdy nagle napatoczyła się kobieta z obsługi, odpowiedzialna za udzielanie rad klientom, by pomóc im w dobrym wyborze. Spodziewałem się typowej gadki w stylu "wybrany przez pana produkt, owszem - jest dobry, ale proponowałabym jednak panu coś innego, ten oto odtwarzacz jest droższy o jedyne sto złotych, a oferuje o wiele więcej" itd. Jakże wielkie więc było moje zdziwienie, gdy zamiast tego, zaproponowała mi odtwarzacz zauważalnie tańszy, oferujący rzekomo to samo, a różniący jedynie designem, po czym wcisnęła mi w ręce graniastosłup trójkątny koloru czarnego. Z racji tego, że ten nietypowy design niesamowicie przypadł mi do gustu, a spontaniczne decyzją są moją dewizą - stałem się posiadaczem iRivera T50.
W pudełku, wraz z odtwarzaczem, otrzymałem słuchawki, płytkę CD z oprogramowaniem, instrukcje obsługi w językach obcych na papierze, instrukcje obsługi w języku polskim w formacie PDF na płytce CD, kartę gwarancyjną, jedną baterię oraz kabel umożliwiający wymianę danych pomiędzy odtwarzaczem, a komputerem. A więc wszystko, co być powinno. Przed podzieleniem się moimi osobistymi i całkowicie subiektywnymi wrażeniami po użytkowaniu T50, rzucę paroma faktami. Otóż model ten odtwarza następujące formaty plików muzycznych: MPEG 1/2/2.5 Layer 3, WMA, ASF oraz OGG - miła różnorodność, aż szkoda, że ja korzystam jedynie z MP3. Wyposażony jest również w 1,1 calowy wyświetlacz LCD CSTN, posiadający 65.000 kolorów. Ma wbudowane radio (kabel od słuchawek pełni rolę anteny), dyktafon, 1GB pamięci flash oraz jest dostępny w dwóch wersjach kolorystycznych - czarnej i białej. Zasilany jest przez jedną baterią AA ("duży paluszek"), która pozwala na 53 godziny pracy.
Jak już wspomniałem - czynnikiem, który wpłynął na fakt, iż zdecydowałem się kupić właśnie ten model, był jego design. Jest on zupełnie oryginalny oraz szalony (jak to opisuje producent) czy też kosmiczny (jak to opisał mój przyjaciel). Na pewno nie często widuje się odtwarzacze o kształcie graniastosłupa trójkątnego - mnie, jako dziwnemu i lubiącemu się wyróżniać człowiekowi, spodobał się po prostu nieziemsko. O wiele bardziej wolę taką "bryłę", niż te wszystkie inne pospolite, płaskie czy też okrągłe odtwarzacze. Często jednak spotykam się z opiniami, jakoby mój gust był co najmniej dziwny, więc proponuję Wam, byście sami popatrzyli na zdjęcia i ocenili czy mam rację, czy też T50 jest może brzydki. Już, sprawdziliście? Nawet jeśli Wam się nie spodobał, poczekajcie chwilę, bo brzydki nie zawsze oznacza niefunkcjonalny.
iRivera T50 obsługujemy za pomocą trzech przycisków oraz joya. W tym przypadku wybrano najprostsze rozwiązanie, bez zbędnych bajerów i udziwnień. Do czego służą te trzy przyciski? Play/Stop, prócz funkcji, o których mówi jego nazwa, odpowiedzialny jest również za włączanie i wyłączanie odtwarzacza. A-B pozwala nam włączyć tryb powtarzania fragmentu muzyki, który sami określimy oraz służy np. do usuwania folderów i plików, podczas przeglądania zawartości pamięci. Dodatkowo, gdy przytrzymamy go dłużej, zostaniemy przeniesieni do wyboru odpowiedniego equalizera (których jest 12, wraz z jednym własnym użytkownika). Przycisk REC uruchamia oczywiście nagrywanie (podczas korzystania z dyktafonu lub radia), a poza tym pozwala wybrać tryb odtwarzania. Nawigacyjnym joyem zwiększamy i zmniejszamy głośność oraz zmieniamy kolejne utwory i przewijamy je w przód lub w tył. Po wciśnięciu go, przechodzimy do przeglądania zawartości pamięci - poruszanie się po niej jest bardzo łatwe i intuicyjne, dzięki joyowi. Gdy dłużej przytrzymamy go wciśniętego, zostaniemy cofnięci do głównego menu. Obsługa iRivera T50 już po paru chwilach obcowania z nim, staje się bardzo prosta i przyjemna.
Prócz przycisków i joya, znajdziemy również wejście na słuchawki (bardzo dobrze umiejscowione, co widać na zdjęciach), port USB, zasłonięty zaślepką oraz suwak HOLD, dzięki któremu nie wciśnie nam się nic przypadkowo - działa to jak blokada klawiatury w telefonie. Warto wspomnieć, że nie sposób się pomylić kiedy przyciski są zablokowane, a kiedy nie, ponieważ gdy jest włączona blokada HOLD, zauważamy obok czerwony kolor. Rozmieszczenie zarówno wszystkich przycisków, jak i joya jest bardzo dobre. Niewiele czasu potrzeba, żeby opanować sztukę używania T50 bezbłędnie, nawet bez kontaktu wzrokowego - zmienianie utworów czy też zwiększanie głośności, gdy odtwarzacz znajduje się np. w kieszeni spodni, nie sprawia żadnego problemu. Obudowa posiada jeszcze miejsce na zaczepienie smyczy - to w przypadku, gdy nie lubimy nosić odtwarzacza w kieszeni.
Audiofilem nie jestem i nigdy nie będę, jednak nie muszę nim być, by móc stwierdzić, że jakość dźwięku odtwarzanego z iRivera T50 jest po prostu bardzo, bardzo dobra. Mógłbym ponarzekać na maksymalną głośność, która wcale nie wydaje mi się być taka wysoka, ale to zależy również od sposobu ułożenia słuchawki w uchu. Jakby nie patrzeć - dźwięk jest czysty i bardzo ładny, a przecież o to w tym chodzi. Faktem, o którym należy też wspomnieć jest energooszczędny wyświetlacz. Po paru chwilach bezczynności gaśnie, po czym jednym naciśnięciem Play/Stop możemy włączyć go z powrotem i ukaże nam się to samo, co przed wygaśnięciem (to samo zresztą ma się w przypadku wyłączania i włączania całego odtwarzacza - gdy wyłączamy go np. w środku jakiejś piosenki, po włączeniu wrócimy do tego samego momentu).
Czas przejść do spraw dodatkowych, takich jak radio czy dyktafon. Kabel od słuchawek, służący nam jako antena, pozwala słuchać radia i łapać praktycznie wszystkie dostępne w danym obszarze stacje radiowe. Dodatkowo T50 pozwala zapisać w pamięci do 20 stacji. Muzykę lecącą w radiu możemy również nagrać i zapisać do pliku MP3. Dzięki wbudowanemu mikrofonowi jest możliwość oczywiście nagrywania swojego własnego głosu, ewentualnie odgłosów otoczenia. Jakość nie jest może porażająca, ale dyktafon sprawdza się w przypadku, gdy chcemy nagrać sobie jakąś notatkę głosową. Wymiana danych pomiędzy odtwarzaczem, a komputerem odbywa się za pomocą kabla USB (wersja 2.0), a dodatkowo możemy skorzystać przy tym z programu iRiver Plus 3, który jest na płycie z oprogramowaniem i który znacznie kopiowanie plików ułatwia.
Podsumowując - iRiver T50 to świetny odtwarzacz, o niecodziennym wyglądzie, bardzo łatwej i intuicyjnej obsłudze z bardzo dobrą jakością odtwarzanego dźwięku. Oceniam mój zakup jako wybitnie trafiony, zwłaszcza biorąc pod uwagę wcale nie wysoką cenę, jak na produkt takiej jakości (choć oczywiście niektórzy mogą uznać, że jest to i tak za dużo). Nie posiada może zaczepki na szlufkę, ale zdecydowania nadrabia to swoją funkcjonalnością. Z czystym sercem mogę polecić go ludziom, którzy szukają zarówno oryginalności, jak i jakości.
Wygląd: 8
Zastosowanie: 9
Gabaryty: 8
Opłacalność: 8
Ocena: 8