"Jak pokochałam gangstera" podbiło Netfliksa i nie chce opuścić zestawienia najpopularniejszych produkcji w serwisie w Polsce. Jest to opowieść romantyzująca postać Nikodema Skotarczaka. Jak przedstawiony w filmie portret Nikosia ma się do światowych trendów w kinie gangsterskim? Dzisiejszy obraz przestępców w kinie wygląda zupełnie inaczej, co jest wynikiem ewolucji gatunku.
W "Jak pokochałam gangstera" Nikodem Skotarczak szachrai, kradnie samochody z Niemiec, brawurowo ucieka z więzienia i spędza intymne chwile z kolejnymi partnerkami, stając się "królem Trójmiasta". W międzyczasie zostaje sponsorem Lechii Gdańsk, za co, jak usłyszymy w filmie, mieszkańcy miasta są mu wdzięczni do dzisiaj. Taki romantyzowany portret Nikosia usprawiedliwia narracja prowadzona z perspektywy zauroczonej nim kobiety.
Filmowy Skotarczak różni się bowiem od swojego pierwowzoru, a Maciej Kawulski robi wszystko, abyśmy nie patrzyli na protagonistę jego opowieści jak na przestępcę, tylko byli nim zafascynowani. Nikoś, niczym wilk, dzięki swojemu sprytowi i walecznemu charakterowi, wspina się na sam szczyt, aby -gdy do gry wejdą chłopaki z Pruszkowa - spaść na samo dno. "Jak pokochałam gangstera" kończy się śmiercią protagonisty . To w końcu złota zasada tego typu produkcji znana w X muzie od zarania kina gangsterskiego. Czy to oznacza, że w portretowaniu wyjętych spod prawa bohaterów Polska jest daleko w tyle za światowymi trendami?
Jak pokochałam gangstera - polski Nikoś a zagraniczni gangsterzy
Hollywood romantyzuje gangsterów?
Jeśli spojrzeć na historię kina gangsterskiego, to Hollywood bardzo długo lubiło romantyzować przestępcze życie, oczywiście, dopóki taki delikwent ponosił zasłużoną karę, najczęściej śmierć. Wszystko po to, aby widzom nie przyszło do głowy, żeby pójść w ślady kolejnych bohaterów, którzy jako jedyni w czasach prohibicji mogli się dobrze bawić. Zabijali, kradli, torturowali i ciągle ktoś chciał ich posłać do piachu. Co z tego, skoro, wspinając się na szczyt, zdobywali wielkie pieniądze i trzęśli całym miastem? Oni byli prawdziwymi gwiazdami tamtego okresu. Toż to była gloryfikacja zbrodni. Na szczęście zawsze znalazł się jakiś rywal, policjant, czy współpracownik chętny sprzedać protagoniście kulkę.
Tytułowy "Mały Cezar" miał wszystko, czego dusza mógła zapragnąć, a odszedł zhańbiony. "Człowiek z blizną" w końcu oszalał, gdy dowiedział się o sekretnym ślubie swojej siostry, aby zostać zastrzelonym przez anonimowego policjanta, podczas obławy. Zbrodnia musi zostać ukarana, bo, jak informuje nas napis we "Wrogu publicznym nr 1", śmierć Tony'ego Powersa to koniec, jaki czeka każdego gangstera, a przestępczość jest problemem, z którym społeczeństwo prędzej czy później musi sobie poradzić.
Amerykańscy filmowcy nie mogli w ogóle, a przez Kodeks Haysa w szczególe, promować zachowań niezgodnych z konserwatywnym kodem kulturowym. Dlatego Rocky Sullivan w "Aniołach o brudnych twarzach" idzie na egzekucję, płacząc, krzycząc i błagając o wybaczenie, aby jego wizerunek twardziela nie uwodził już młodych ludzi. Nieważne, jak fascynujące życie wiedli kolejni gangsterzy, występki nie mogły im ujść płazem. Takie podejście towarzyszyło twórcom również w późniejszych latach. Nie bez powodu Tony Montana z lat 80. u Briana De Palmy poszedł przecież w ślady swojego poprzednika, kiedy jego martwe ciało sprowadziło napis "The World is Yours" do wymiaru groteskowego żartu. Śmierć bohatera nowego "Człowieka z blizną" nic jednak nie dała i produkcja, tak jak oryginał, była krytykowana za "gloryfikowanie zbrodni".
Ojciec chrzestny kina gangsterskiego
Zanim jednak Al Pacino ze swoim małym przyjacielem na stałe zapisał się na kartach historii X muzy, Francis Ford Coppola złożył kinomanom propozycję nie do odrzucenia. "Ojcem chrzestnym" (i jego drugą częścią) pokazał, jak romantyzować gangsterów na miarę luźniejszych obyczajowo czasów. Przecież nie ma tu nawet wentylu bezpieczeństwa pod postacią śmierci bohatera, bo Michael, który objął władzę po zmarłym na zawał serca ojcu, przeżywa nawet ostatnią odsłonę trylogii z 1990 roku. Niemniej (a może dzięki temu?) saga rodziny Corleone odniosła taki sukces na świecie, że czerpali z niej również... Włosi. Z amerykańskiej produkcji o gangsterach pochodzących z Włoch, Włosi nauczyli się przedstawiać mafię.
Na echa "Ojca chrzestnego" nieraz natkniemy się bowiem w poliziotteschi. To tam, gdzie twardzi policjanci bawią się w "Brudnego Harry'ego", gangsterzy przemawiają z emfazą Marlona Brando czy Ala Pacino. Trudno tu jednak mówić o romantyzacji gangsterów, bo twórcy znane z filmów Coppoli motywy i teksty wykorzystywali w zupełnie innym celu. Pulpowa formuła tych filmów z czasem się jednak wyczerpała. Po latach 70. Włosi stopniowo odchodzili od kina gatunkowego, a gangsterzy stawali się coraz bardziej zniuansowani psychologicznie. Wszystko po to, aby móc lepiej mierzyć się z problemem zorganizowanej przestępczości zalewającej kraj.
Niemały wpływ na włoską reprezentację gangsterów w kinie miało "Dawno temu w Ameryce". U Sergia Leone twardziele, ganiający po mieście z bronią w ręku, czy rozprawiający o rodzinie mafijni bossowie, zmienili się w szukającego odkupienia i wybaczenia Noodlesa. W italiańskiej (warto podkreślić, że nie tylko tam) kinematografii nie występowali więc już z pistoletem przeciwko panującemu porządkowi. Korzystali z własnego intelektu, jak chociażby tytułowy "Kamorysta", który postanawia zreformować kamorrę.
Kino gangsterskie na kozetce
Chociaż portret gangstera wciąż malowany był z dozą romantyzmu, to zaczął on pękać, aby w ostatniej dekadzie XX wieku rozsypać się na drobne kawałeczki. W latach 90. dużą popularnością cieszyły się bowiem hood films, za sprawą których mafiozi zmienili się w członków gangów. Zyskali oni twarze "Chłopaków z sąsiedztwa", czyli bohaterów z mniejszości etnicznych i nizin społecznych, dla których ścieżka zbrodni jest jedyną, mogącą zapewnić godne życie, ale zamiast do dobrobytu prowadzi ich wprost ku śmierci.
Dotychczasowy paradygmat reprezentacji gangsterów został już na dobre przełamany, więc prawdziwi mafiozi, którzy czuli presję, aby dorównać wcześniejszym legendom na swój temat, musieli wybrać się na terapię. W 1999 roku na kozetce zasiadł Tony Soprano, obnażając kruchą psychikę wyjętych spod prawa "twardzieli". Chwilę potem w jego ślady poszedł młody Vito Corleon, Jimmy z "Chłopców z ferajny" i Ace z "Kasyna" w jednej osobie. Robert De Niro dzielnie walczył z "Depresją gangstera", ale nie był w stanie uratować jego nadszarpniętej już reputacji.
Kino gangsterskie pogrążyło się najpierw w neorealizmie, dzięki któremu Matteo Garrone mógł nam pokazać iście dantejskie piekło w "Gomorrze". To był sygnał, tego co nadchodzi. Bo włoski reżyser poszedł jeszcze o krok dalej w "Dogmanie", nadając mu slapstickowego wymiaru. Oto z rozkładu psychiki, przeszliśmy do rozpadu ciała. Swoją ekstremalną formę przyjęło to w "Capone". Bo to tam właśnie Tom Hardy odstręcza widzów swoim wyglądem. Nie ma uroku Ala Capone w wykonaniu De Niro z "Nietykalnych". Zamiast otaczającego go splendoru, mamy ohydę. Postępująca kiła układu nerwowego i demencja, powodują halucynacje i utratę kontroli nad funkcjami motorycznymi.
Żyjemy już bowiem w latach, kiedy mogliśmy już usłyszeć łabędzi śpiew tych zabijanych na potęgę w okresie klasycznym, a potem gloryfikowanych w czasie kontestacji gangsterów. Martin Scorsese pozwolił im się zestarzeć w "Irlandczyku". Nie było tam już energii znanej nam z poprzednich produkcji z pojawiającymi się na ekranie aktorami. Była za to refleksja, nieco nostalgii i dojmujące poczucie końca.
Zachodnie wzorce kina gangsterskiego, a sprawa Polska
W tym samym czasie Maciej Kawulski postanowił zaserwować nam "Jak zostałem gangsterem. Historię prawdziwą". A jest ona pełna przepychu, splendoru i kolorów. Główny bohater, jak to w światowym kinie jemu podobni mieli już w zwyczaju, zdobywa władzę z dresiarza zmieniając w króla Warszawy. Było w tym sporo uwodzącej brawury, tak rzadkiej w rodzimym kinie. Było też niepokojące odkupienie na sam koniec. Archaiczne, a jednocześnie w jakiś sposób odżywcze.
Historia kinowych gangsterów rysowała się w naszym kraju nieco inaczej niż na Zachodzie. Jak zwykle w takich przypadkach winien był PRL. Bo przecież pokazywanie organizacji przestępczych mogłoby zasugerować obywatelom, że milicja ma problem z utrzymaniem porządku. Tak się przecież nie godzi. Żadna władza autorytarna nie chciałaby, aby tak ją pomawiano. Przez wiele dekad uważnie przyglądała się więc temu, co twórcy chcieli pokazać widzom.
To nie tak, że gangsterów w polskim kinie nie było. Trzeba było tylko znaleźć dla nich odpowiedni filtr. Tym okazała się komedia, nieraz przechodząca w groteskę. W artykulu "Gangster alla polacca, czyli polski film gangsterski"* Rafał Chwała za koronny przykład takiego podejścia podaje produkcję "Ewa chce spać". Krzywe zwierciadło stało się bowiem katalizatorem, pozwalającym wykorzystywać motywy znane z zachodnich przykładów gatunku. I tak dzięki doktorowi Plamie w "Hydrozagadce" Andrzej Kondratiuk przejaskrawił do granic możliwości figurę geniusza zbrodni pokroju chociażby doktora Mabuse'a.
Burzliwe lata 90.
Zachodnie wzorce rozgościły się więc w polskim kinie i w ten, czy inny sposób się rozmnożyły. Warto w tym momencie bowiem wspomnieć o postaciach granych przez Zbigniewa Buczkowskiego w "Rebusie" czy "Karate po polsku". Jak czytamy w przywołanym artykule:
Romantyzacji wyjętych spod prawa bohaterów możemy co najwyżej doszukiwać się w polskich heist movies z tamtego okresu, czyli dwóch częściach "Vabank" czy "Wielkim Szu". I tak będzie jeszcze długo. Gdy zawiał w naszym kraju wiatr odnowy mogliśmy chwilę poklaskać, gdy Jarek Bronko zagrał w końcu na nosie aparatczykami poprzedniej władzy, z którymi założył prywatny bank. Zaraz potem dostaliśmy jednak, zgodnie ze słowami Chwały, "brutalną, realistyczną balladę o grupie małomiasteczkowych gangsterów" pod postacią "Miasta prywatnego".
W latach 90. rodzimi twórcy zachłysnęli się zachodnimi produkcjami i próbowali je naśladować. Często jednak z marnym skutkiem, czego dowodem są "Młode wilki" czy "Prawo ojca". Wciąż najlepiej czuliśmy się bowiem w komediach. Wystarczy przecież wspomnieć "Kilera", gdzie Janusz Rewiński stworzył kabaretową postać gangstera, któremu słoma z butów wychodzi. Tym samym nic dziwnego, że niedługo potem, na przełomie wieków pojawiła się seria postmodernistycznych pastiszy kina gangsterskiego - "Chłopaki nie płaczą", "Poranek kojota", E=mc2" czy "Czas surferów".
Na dobrą sprawę po "Psach" na poważny i godny portret rodzimych gangsterów musieliśmy poczekać do premiery "Pitbulla". Spuściznę tego kultowego przecież dzisiaj filmu Patryk Vega zaprzepaścił jednak w swoich kolejnych produkcjach, dzięki którym polski gangster zyskał aparycję Tomasza Oświecińskiego, aby potem jego obraz przeszedł genderową rewolucję w "Kobietach mafii".
Polskie kino gagsterskie - nie tylko Patryk Vega
Vega co prawda za każdym razem próbuje pokazywać gangsterów poważnie, ale zwykle popada w groteskę. Wychodzi mu przez to czyste prostactwo. Filmy Kawulskiego mogłyby być alternatywą dla proponowanej przez niego poetyki. Tak było w przypadku wspomnianego "Jak zostałem gangsterem". "Jak pokochałam gangstera" to już inna para kaloszy. Bo w międzyczasie dostaliśmy również pełnego brawurowych zabiegów formalnych "Najmro. Kocha, kradnie, szanuje".
Mateusz Rakowicz oczywiście romantyzuje tytułowego Zdzisława Najmrodzkiego, ale dostrzegając w nim figurę kontestatora. "Najmro" gra na nosie socjalistycznej władzy, zdobywając naszą sympatię. Nikoś w "Jak pokochałam gangstera" nie ma takiej charyzmy, bo staje się gatunkową kliszą, w działaniach której nie sposób doszukać się szlachetnych pobudek.
Łatwo tym samym dojść do wniosku, że kiedyś nie mogliśmy dogonić zachodnich trendów. Być może przypadkiem je wyprzedziliśmy, a teraz znalazły się miejsce i czas, aby przerobić je po swojemu. Droga Kawulskiego nie jest jednak właściwa. Jak bowiem wyglądamy w oczach świata, gdy legenda Capone i bohaterów granych przez De Niro i Pacino się rozpada, a my gloryfikujemy kogoś takiego jak Nikoś? Zmierzamy w niebezpiecznym kierunku, ale o tym pisał już mój redakcyjny kolega, komentując pojawienie się Słowika z Pruszkowa na konferencji gali MMA-VIP 4.
*Artykuł pochodzi z książki "Europejskie kino gatunków" , pod red. Piotr Kletowski.