REKLAMA

Just Cause

Rico Rodriguez - maczo, lowelas i człowiek maszynka do przerabiania ciasta jednocześnie. Trzy cechy, jedna osoba. Postać, potrafiąca zrobić zadymę w każdym mieście, poderwać każdą ładną senioritę czy zabić bez drgnięcia ręką. Taki latynoski Bond, że tak rzec mogę. W Just Cause przypadnie nam wcielenie się w tego bohatera. Będziemy wykonywać mniej lub bardziej niebezpieczne misje w San Esperito - mieście opanowanym przez niejakiego Mendozę - szuję, rządnego bezgranicznej władzy.

Rozrywka Blog
REKLAMA

Viva la Revolution ladies & gentleman!

REKLAMA

I na tym zakończę mój wstęp. Nie lubię owijać w bawełnę, po prostu przejdźmy do sedna sprawy, czyli recenzowania samej gry. Jak rzekłem na początku głównym Hero JC jest Rico Rodriguez - agent do zadań specjalnych, mający niemałe powiązania z CIA. I już w intrze dowiadujemy się co nieco na temat naszej misji, którą zaczynamy…od zaraz! Tak, tak, po filmiku od razu trafiamy w środek akcji (no może nie tak dosłownie). Otóż wyskakujemy z samolotu i lecimy w kierunku najbliższej wyspy, na której jest nie lada jatka (gangsterzy nie próżnują, balanga trwa i rozstrzeliwują się nawzajem w ramach pokuty). I po niezwykle efektownym spadochroniarskim skoku lądujemy w świetlistej wodzie (odbijającej tak światło słońca, że aż oczy bolą) i następnie możemy popłynąć sobie do brzegu bądź "zakosić" jakąś motorówkę albo jachcik jakiegoś bogacza. Po dobiciu do brzegu sprawa staje się jasna, naszym celem jest zabicie wszelkich banditos, którzy akurat przerwali nasze miłe spotkanie z wyspą i powitali nas z kwaśną miną ;) Tak zaczyna się pierwsza misja gry. Dalej nie ma sensu brnąć, bo zabawy przecież psuć Wam nie będę. Zdradzę tylko jedną rzecz - na akcję w tym produkcie nie będziecie narzekać, bo tej jest nadto sporo. Spokojnie dostarczy Wam wiele wrażeń i niezwykłą dawkę adrenaliny. A dalej jest już tylko lepiej.

Show time!

Nigdy nie puszczam słów na wiatr. Rzeczywiście tak jest - im dalej, tym ciekawiej. Początkowe misje są dobre, a nawet powiedziałbym, że średnie. Prawdziwa zabawa zaczyna się tak od 4-5 misji, gdzie etapy są naprawdę interesujące, rozbudowane i długie, a nawet niektóre sprawiające wiele trudności (nieraz udało mi się zakończyć udanie misję tylko ze skrawkiem życia). Większość polega na zabiciu jakiegoś "bossa", zniszczeniu plantacji koki czy wysadzeniu paru, ważnych budynków.

Just Cause oferuje oprócz zadań głównych, zleconych przez m.in. zabójczo piękną agentkę CIA Kane o nogach jak słupy telegraficzne oraz niejakiego Sheldona czy szefa jednego z karteli Caramicasa, także zadania poboczne oraz misje specjalne np. przejęcie jakiś terenów, odbicie prowincji wrogowi. Zlecenia te otrzymujemy od dwóch karteli - Rioja oraz Guerrilla. Nasze poczynania i status, kto panuje i wprowadza porządki nad daną ziemią, sprawdzić możemy na mapce politycznej (dostępnej pod odpowiednim klawiszem). Oczywiście to nie jest obowiązkowe, możemy zająć się tylko i wyłącznie zadaniami związanymi tylko z głównym wątkiem gry, nie marnując czasu na dodatkowe zlecenia. Ale z drugiej strony, przejmując prowincje dostajemy w zamian dostęp do nowych kryjówek, lepszego wyposażenia, a także bardziej "wypaśnych" bryczek czy pojazdów latających jak niezwykle przydatne helikoptery.

Nie sposób ominąć, że każda z dostępnych misji w JC daje nam masę wrażeń, wiele nieustającej akcji. Nawet nie będziemy mogli zdjąć ręki z myszy ani wziąć, jednego spokojnego i głębokiego oddechu. Po prostu akcja, akcja i jeszcze raz akcja. Tutaj nie ma czasu na takie coś jak odpoczynek. Niejeden raz będę porównywał recenzowaną przeze mnie grę z ostatnią odsłoną GTA (mowa o San Andreas), ponieważ w sumie Just Cause to następna, kopia przed chwilą wymienionego tytułu. Jednak nie jest to całkowita kalka, ponieważ JC dodaje coś od siebie. Muszę przyznać, że produkt, wchodzącego dopiero na rynek growy Avalanche Studios, jest jak najbardziej udany. Prawie tak dobry debiut jak w przypadku bardzo ciepło przyjętego Far Cry'a. No może nie na tą skalę, ale tytuł ten trzyma wysoki poziom, a na pewno wyższy od "szajsowatego" True Crime'a. Nawet misje wydawały mi się ciekawsze i mniej irytujące niż w GTA: SA, a to już nie lada wyczyn! (zaraz fani tejże serii mnie skatują :P).

Environment

Jak już stoczyliśmy na bliski sobie tor to napiszę parę zdań na temat świata przedstawionego w Just Cause. Gra rozgrywa się na wyspie San Esperito, na terenie jeszcze większym niż w San Andreas! (ok. 1000 kilometrów kwadratowych!). Przemierzenie całej wyspy zajmie nam masę czasu, więcej niż zjedzenie obfitego obiadu. Jednakże twórcy ułatwili nam podróżowanie. Możemy w prawie każdej chwili przenieść się do jednej z dostępnych kryjówek (przylatuje po nas helikopter) albo sami możemy ukraść bądź wziąć własny pojazd i podziwiać otaczające nas widoki (a te robią wrażenie!).

Powiadam Wam, jest co podziwiać, od ogromnych tropikalnych lasów, po świetnie wyglądający zachód słońca, do genialnie wręcz prezentujących się wizualnie wysepek z lotu ptaka (a raczej helikoptera). Sam wygląd gry nie budzi zastrzeżeń, grafika jest bez porównania o niebo lepsza niż ta w GTA:SA. Niektórych tylko może irytować za duży bloom (wszystko świeci się jak psu jaja ;)) albo rozmyte tekstury. Jednak głównie w JC na oprawę wizualną patrzy się w czasie "ruchu". Chociaż w moim przypadku czasem się zatrzymywałem, żeby podziwiać to i owo (i mówiąc do siebie - to wygląda lepiej niż FC!). Wymagania jak na dzisiejsze czasy są OK, ogólnie na moim zasłużonym pececie (z procesorem AMD 64 3000+, 1GB RAM-u na czele i kartą G6600GT na pokładzie) gra chodziła bardzo płynnie, poza paroma miejscami, gdzie ilość klatek trochę spadała (nie wiem dlaczego, bo nic tam takiego nie było…).

A prawie zapomniałbym napisać o cyklu dna i nocy. Takowy w grze występuje i prezentuje się od strony wizualnej znakomicie. Cieszy mnie fakt, że misję możemy rozpocząć wieczorem, a zakończyć późnym południem. Zastanawiałem się nad tym czemu w innych tytułach tego typu nie wprowadzili tego - niby mało znaczącego, ale cieszącego oko - elementu? (tzn. w GTA: SA był, ale nie zmieniał się podczas samej rozrywki). Dziwi mnie też bierze, dlaczego w grze brakuje opcji rozjaśnienia ekranu? Przecież w niektórych momentach za cholerę nic nie widać. Nadmienię jeszcze, że menu zalatuje konsolą, "przemieszczać" możemy się tylko za pomocą klawiatury.

Wojny gangów

Niesamowitą atmosferę i klimat podbudowują pojedynki wrogich sobie gangów albo jednego kartelu z tutejszą "policia". Normalnie jak w (h)amerykańskich filmach ;) Głównie zarzynają się równo na obrzeżach tropiku albo na środku zakorkowanej ulicy. Nierzadko nawet się przyłączałem do tej wojny, żeby umilić sobie rozrywkę. Z bananem na twarzy zabijałem każdego upierdliwego - jak wrzód na czterech literach - policjanta. Niejeden raz zachodziłem im za skórę to fakt, ale zdarzało im się gonić mnie za…nic? Otóż gliny w JC to potrafią. Troszkę to frustrujące, nie powiem. Przeważnie irytowało mnie to przed misją, gdzie atakowali mnie przed samym wtargnięciem na teren wrogi. A to zaledwie początek, później to się robi dopiero prawdziwe piekło. W pocie czoła uciekałem przed faszerującymi mnie ołowiem ludzi Mendozy lub przed niezwykłe wkurzającymi helikopterami (nawet będąc w opancerzonej bryce czułem pot na mym ciele ;)). Często zaliczałem misję, ledwo zipiąc. Ale jakie to satysfakcjonujące! Ale i tak nieźle potrafili mnie zeźlić, a to źle wpływa na nasze nerwy!

A jak z AI? Ech…inteligencją to oni nie grzeszą. Heh…czasami to nawet przystawałem i przypatrywałem się, jak wrogie jednostki sobie stały - jak gdyby nigdy nic - luźno i spokojnie. A ja sobie z precyzją snajpera, z ręką na spuście wystrzeliwałem ich jak kaczki! (kaczki kaczkami, ale bez skojarzeń proszę ;)). Chyba tylko nadrabiają ilością, bo tak umarłbym z nudów. Ewentualnie więcej atrakcji i frajdy dostarczyć nam może "san esperitoska" policja, z jadącą lodówą na czele. Mimo, że zachowują się głupawo, to ich służby specjalne w większej ilości potrafią przypiec co nieco (w sumie przeważnie z użyciem zabójczo groźnych pojazdów, zwłaszcza latających). Rzekłem, tyle ile rzec o tym miałem.

Rico - latynoski James Bond?

Nasz bohater to postać niezwykle charyzmatyczna, zabijająca z zimną krwią i zarazem z pełną subtelnością. Na pierwszy rzut oka przypomina właśnie latynoską wersję Bonda (wielbłąda…) z naślinionymi, kruczymi włosami, opanowaniem na twarzy (nie wyrażającej żadnych negatywnych, jak i pozytywnych uczuć). Czysty twardziel, jakich zapewne wiele znajdziemy w grach czy różnorakich filmach. Szwedzi chcieli stworzyć postać, lekko różniącą się od dzisiejszych standardów (pozostawiam to Waszej wyobraźni). Rico Rodriguez, to skryty i zamkniętych w sobie, przemawiający samym spojrzeniem agent, który niejednej damie podbije (jeśli już nie podbił) serce.

Movies and sounds

Zwiedzaniu przepięknych tropikalni umilają nam zawsze utwory muzyczne. Przynajmniej w większości przypadków. W Just Cause jednak nie jest tak, jakbyśmy pragnęli. Muzyka gra, ale nie spełniła moich, skromnych oczekiwań. Kawałki ogólnie są niezłe, pasują do panującego klimatu gry, jednak często nie słyszymy nic (oprócz odgłosów strzelanin, wybuchów, warczenia silnika). Oprawa audio jest zaledwie dobra, muzyka przygrywa nam zdecydowanie za rzadko (choć może i to dobrze, bo na dłuższą metę nuży). Natomiast w przypadku wszelkich innych odgłosów autorzy stanęli na wysokości zadania. Wystrzały z broni brzmią naturalnie, podobnie jak burczenie silnika samochodów czy hałaśliwe pobrzękiwanie podczas jazdy motorem oraz ćwierkanie ptaszków. Osoby, podkładające głos głównym bohaterom spisali się na medal. Kwestie wypowiadane nie budzą zastrzeżeń, wszystko jest tak, jak być powinno. Szkoda tylko, że Rico wydaje się taki małomówny - jego głos usłyszymy tylko paręnaście razy podczas gry! (nieśmiały czy co?). Głównie odzywają się podczas filmików jego zleceniodawcy, a on siedzi i słucha, od czasu do czasu walnie jakiś tekst. Jak już jesteśmy przy gadkach to do gustu bardzo mi przypadły odzywki blondynki Kane w stosunku do naszego Bonda. Przerywniki filmowe wykonane są porządnie, niektóre postaci troszkę śmieszne wyglądają (po prostu twórcy zaprezentowali dziwny styl, prezentowanej grafiki na przerywnikach), zwłaszcza przywódca jednego z karteli - Caramicas.

REKLAMA

JC vs GTA:SA

Nowo narodzone dziecko Avalanche Studios w porównaniu do dzieła panów z Rockstar wypada nader dobrze! Może śmiało konkurować z ostatnią częścią GTA - San Andreas. Just Cause pod wieloma względami jej ustępuje (np. długością rozgrywki, rozbudowaniem) ale nadrabia innymi (grafiką, wielkością obszaru i klimatem - to już kwestia gustu, mnie bardziej przypadł ten z gry Szwedów). A niektóre elementy, wprowadzone w obu produktach prezentują się identycznie. Przykładem zarzucę tu ilość pojazdów i ich rozmaitość. W obu tytułach jest ich masa od wszelkiej maści ciężarówek, śmigłowców po różnego rodzaju motorówek i motorów oraz sportowych bryk. Twórcom JC należą się gromkie brawa. Ich pierwsze dzieło powoduje zachwyt, jest rozbudowane na swój sposób, oferuję niezwykłą swobodę i wolność i ogrom akcji. Jest to jedna z lepszych gier, w jakie udało mi się zagrać w bieżącym roku (posucha była, ale jakość tego tytułu też mówi za siebie). Ma ona wiele plusów, znajdą się też mniej lub bardziej wpływające na grywalność niedociągnięcia. Jeżeli ostatnia część GTA Ci się przejadła, a jesteś znudzony ostatnimi niezbyt udanymi klonami tej znanej serii to powinieneś bez zastanowienia zakupić Just Cause. Bo co jest lepsze, jak nie piękne, egzotyczne wysepki na zimne, późne wieczory?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA