REKLAMA

Legendary

Nazwać grę legendarną to żadna sztuka. Sprawić, by zasłużyła sobie na takie miano - a i owszem. Teraz zastanówmy się, czy produkt twórców fatalnego Turning Point, odważna mieszanka ciężkich giwer ze stworami fantasy i domieszką horroru, ma szansę stać się legendarną? Emm, no nie. Ale i tak powinno być chociaż przyzwoicie.

Rozrywka Blog
REKLAMA

Głównym bohaterem okazuje się być Charles Deckard, niezbyt ładny, zawodowy złodziej dzieł sztuki (może żaden tam nyga, ale już wiadomo, że wcale nie taki prawy i sprawiedliwy). Pech chciał, że jego szczególnym zainteresowaniem cieszy się słynna Puszka Pandory, akurat transportowana do jednego z muzeum. Nieostrożny Charles, zaintrygowany małym pudełeczkiem, niechcący uwalnia zaklęte w nim klątwy, tym samym przywołując na ziemię przeróżne kreatury pokroju gryfów czy wilkołaków i w ogóle sprawia, że świat się w oczach sypie. A jak już się coś rozsypie, to zwykle trzeba posprzątać. I w tym nasza rola.

REKLAMA

Wkraczamy więc na ulice miasta z uniesioną wysoko głową (siekierą), raz po raz przeciwstawiając się przysłaniającym niebo, ładnie wymodelowanym gryfom. Nie tylko zresztą niebo, bo ptaszyska wtargnęły także pomiędzy ludzi, powodując niemałe zamieszanie - porywają pojedynczych, krzykliwych koleżków i unoszą wysoko nad ziemię samochody. Co można o nich dobrego powiedzieć, to fakt, że jest ich najzwyczajniej w świecie pełno. I to się czuje, bo dosłownie z każdej strony można się spodziewać nagłego ataku... No, przynajmniej za pierwszym razem, bo co się niestety rzuca w oczy, to wybiegająca ponad przeciętność ilość skryptów, przypominająca nieco Call of Duty. Dzieje się naprawdę sporo, jest naprawdę efektownie, ale za każdym razem identycznie... A o tym, że i tak nie każdy lubi być aktorem w widowisku, tylko reżyserem, już nie będę wspominać.

Z czasem zadziorne ptaszyska zejdą jednak na nieco dalszy plan, ustępując chociażby minotaurom, ognistym psom czy w końcu wilkołakom. Te ostatnie, choć nie powiem, żeby designem zachwycały (większość ma sierści od biedy i wygląda dość anorektycznie - trochę jakby Goofy nagle dostał wścieklizny), są zdecydowanie najszybsze, najmniej przewidywalne i przypuszczalnie najgroźniejsze. Pojawiają się zwykle znienacka, dość pokaźną chmarą, a że nie mają większych problemów z łażeniem po ścianach (niestety - generalnie decydują o tym skrypty), to walki z nimi bywają naprawdę staniem na krawędzi i szaloną walką o życie.

Ponadto wiążą się z nimi pojedyncze akciki grozy, gdy dynamiczna akcja nieco zwalnia, a pojawiają się obowiązkowe ciemności w kanałach i dziwne, bliżej nieokreślone dźwięki jak mlaskania i dzikie wycie. A, no i jest jeszcze dość gęsta posoka na ścianach i porozrywane do granic możliwości ciała małych szczeniaczków... Dobra, przesadziłem, ale faktem jest, że elementów gore jest tu konsekwentnie duża ilość w stosunku do drapieżności bestii. Zaskoczeni? Ja owszem. Bo ostatnie, czego się spodziewałem po tym bajkowym poniekąd klimacie, to dosadność i śmiałość w okazywaniu ludzkich flaków.

Oczywiście grzechem byłoby nie umieścić w grze również tradycyjnej maści wrogów - uzbrojonych po zęby jegomościów, członków ugrupowań, którym niekoniecznie przeszkadza to chwilowe zmieszanie się dwóch światów. Bo, rzecz jasna, okazuje się, że za wszystkim stoi coś znacznie większego, teoria spisku i w ogóle (chociaż podobno akurat fabuła wydaje się być w Legendary odpowiednio poprowadzona). Wracając jednak do samych przeciwników. Wyobraźcie sobie katedrę z walczącymi wewnątrz dwiema frakcjami i dołączającymi w pewnym momencie, szalejącymi, bezstronnymi wilkołakami. A my, z kieszeniami wypchanymi po brzegi koktajlem Mołotowa, dopingujemy jedną ze stron. W grze pojawia się także specjalna moc bohatera, którą zyskujemy wraz z otwarciem puszki. Wysysanie życia z przeciwników za pomocą naznaczonej dłoni brzmi przekonująco? W każdym razie tak to mniej więcej wygląda.

REKLAMA

Jedyne, co podobno w praniu nie do końca się sprawdziło, to oprawa. Choć na screenach wygląda naprawdę bardzo ładnie, w czasie samej gry podobno to i owo kuśtyka, a końcowy efekt jest zaledwie dobry. Grę napędza Unreal Engine 3. Czyżby był po prostu tak samo kiepsko wykorzystany jak w przypadku Turning Point czy może po prostu zestarzał nam się "Niemożliwy"?

Nie grafiką jednak człowiek żyje, a cała reszta gry wygląda całkiem przyzwoicie. Co niestety przykre, Legendary trafia z premierą w dość burzliwy, bo hitowy okres i obawiam się, że nie ma większych szans na wybicie się ponad konkurencję. Bo zapowiada się po prostu dobrze, przyzwoicie, solidnie, czasem nawet bardzo dobrze (ale przypominam, że Turning Point też się takie wydawało), ale nie rewelacyjnie. A żeby wygrać, dajmy za przykład, z Gearsami, potrzeba mimo wszystko czegoś więcej niż parę przerośniętych wilków.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA