REKLAMA

Legion samobójców strzela kapiszonami. „The Suicide Squad” — recenzja bez spoilerów

Krótki romans Jamesa Gunna z uniwersum DC może i zaczynał się ekscytująco, ale skończył się jak większość skoków w bok: rozczarowaniem i cierpkim posmakiem w ustach. „Legion samobójców: The Suicide Squad” jest filmem zjadliwym, ale nie syci i, co gorsza, nie rozbudza apetytu na więcej.

legion samobojcow the suicide squad recenzja
REKLAMA

James Gunn określił niedawno współczesne filmy superbohaterskie mianem „nudnych” i najwyraźniej srogo zapeszył — kompletnie się nie spodziewałem, że właśnie ten przymiotnik przyjdzie mi do głowy zaraz po seansie jego najnowszego dzieła! Możliwe oczywiście, że wychodzi ze mnie po prostu zmęczenie materiału wywołane klęską urodzaju, ale nic nie poradzę na to, że nie umiałem wykrzesać z siebie zbyt wiele entuzjazmu wobec „The Suicide Squad”. A próbowałem!

REKLAMA

To uczucie niedosytu jest przy tym niezwykle frustrujące, bo film, którego tytuł przetłumaczonego w Polsce na „Legion Samobójców: The Suicide Squad”, w teorii powinien zachwycać. Na papierze mamy tutaj wszystko: soft-reboot opowiadający o bardzo popularnej grupie postaci z komiksów trafił na reżysera, który już dawno temu udowodnił, że rozumie (anty)bohaterów, a robi go studio, które po latach kręcenia się w kółko znalazło na siebie pomysł.

legion samobojcow the suicide squad recenzja class="wp-image-1763641"
„Legion samobójców: The Suicide Squad” w niemal pełnej krasie

Problem w tym, że — parafrazując klasyka — „The Suicide Squad” nie zachwyca.

Trudno też mi w krótkich żołnierskich słowach wyjaśnić, co dokładnie poszło nie tak, bo nowy „Legion samobójców” nie jest, obiektywnie patrząc, dziełem złym. Oczywiście sam fakt, że wypadł znacznie lepiej niż poprzednik, czyli „Suicide Squad” z 2016 r. (wydane Polsce jako, uwaga, „Legion samobójców”), niewiele mówi. Poprzeczka nie leżała na ziemi, tylko spadła w przepaść, ale mamy tu zarówno masę humoru, jak i postaci, których do tej pory nie wyeksploatowano.

Problem w tym, że odniosłem wrażenie, iż „The Suicide Squad” wcale nie jest efektem szczerej miłości, jaką James Gunn obdarzył te postaci — zabrakło tego uczucia, które aż wylewało się z ekranu w „Strażnikach Galaktyki”. Nowy film na motywach komiksów DC wygląda raczej jak taki wyrachowany skok w bok w wykonaniu reżysera, który chciał jedynie wzbudzić zazdrość w Myszce Miki w trakcie ich głośnejbardzo medialnej separacji (a jeśli tak, to ten gambit przyniósł pożądany efekt).

legion samobojcow the suicide squad recenzja class="wp-image-1763602"
Oficjalny plakat nowego „Legionu samobójców” nie pozostawia wątpliwości, którzy bohaterowie się będą tutaj liczyć

„Legion samobójców (2021)” zapowiadał się super, a wyszło jak zawsze

Już od samego początku czułem się trochę oszukany przez materiały promocyjne i to w taki niefajny sposób. Nie analizowałem trailerów klatka-po-klatce, ale mignęły mi przed oczami rozliczne plakaty i klipy wideo, z których wynikało, że Task Force X w interpretacji Jamesa Gunna będzie liczyć jakieś kilkanaście osób! Dawało to nadzieję na to, że trup będzie ścielił się gęsto i trudno będzie ocenić, kto przeżyje do końca misji, a kto nie.

Na start trafiliśmy w dodatku w sam środek akcji, kompletnie nie wiedząc, po jaką właściwie cholerę psychopatka Amanda Waller wysłała bandę zdeprawowanych złoczyńców na wyspę Corto Maltese w Ameryce Południowej. Dzięki temu perspektywa widza zbiegła się z tą pierwszego z bohaterów, którego przywitaliśmy, czyli Savanta w wykonaniu Michaela Rookera. W myślach zdążyłem nawet pochwalić Jamesa Gunna za nieszablonowe podejście.

legion samobojcow the suicide squad recenzja class="wp-image-1763629"
Szkoda, że to nie Savant był głównym bohaterem filmu…

Dobrze, że nie mogłem słów uznania dla reżysera filmu „Legion samobójców: The Suicide Squad” wrzucić na gorąco na Twittera, bo potem musiałbym się z nich wycofać.

Nie będzie to w zasadzie spoilerem, gdy napiszę, że ten pierwszy oglądany przez nas zespół w ramach Task Force X został niemal w całości wyrżnięty już na samym wstępie — oczywiście nie licząc tych postaci, które musiały przeżyć, bo dostały aż nazbyt widoczny plot armor. Film cofnął się potem nieco w czasie i pokazał, w jaki sposób szefowa Task Force X wybrała ten drugi oddział, którego poczynania faktycznie mieliśmy śledzić przez kolejne dwie godziny.

Co ciekawe, tym razem na czele zwyrodnialców nie stanął obecny w tym filmie Rick Flag, gdyż Amanda Waller potraktowała go niczym mięso armatnie i wysłała wraz z pierwszą grupą w ramach odwrócenia uwagi. Zamiast tego nowym polowym liderem został niejaki Bloodsport, w którego wcielił się Idris Elba i widać, że to tylko zastępstwo za Willa Smitha i jego Deadshota, a my obejrzeliśmy jego odprawę w Belle Reeve i otrzymaliśmy de facto drugi prolog.

legion samobojcow the suicide squad recenzja class="wp-image-1763632"
John Cena, czyli Peacemaker (drugi od lewej) dostał swój własny serial na HBO Max jeszcze przed premierą „The Suicide Squad”

Scenariusz wskoczył na wyświechtane tory i pozostał na nich aż do napisów końcowych.

Schemat jest tu prosty aż do bólu: szefowa niesławnego Legionu samobójców groźbą i prośbą zmusiła kilka osób spod ciemnej gwiazdy do tego, by podjęły się straceńczej misji. Ta polega na dostaniu się do pilnie strzeżonej placówki wojskowej i zrównaniu jej z ziemią, gdyż przychylnego Amerykanom przywódcę zastąpił lokalny watażka, który chciałby wykorzystać Tajemniczą Śmiercionośną Broń, aby siać postrach w Stanach Zjednoczonych…

Od tego momentu film niczym konkretnym nie zaskakuje i pełen jest naładowanych strzelb Czechowa. Trafnie wytypowałem, kto przetrwa aż do napisów końcowych i (niestety kiepściutkiej) sceny po napisach, a kto zginie po drodze. Przewidzieć dało się też w zasadzie wszystkie najważniejsze zwroty akcji… co samo w sobie nie byłoby wcale aż takie złe, gdyby nie fakt, iż puenty dowcipów rozciągniętych na zbyt wiele scen również widać było z kilometra (a to już grzech śmiertelny).

legion samobojcow the suicide squad recenzja class="wp-image-1763644"
W filmie było o co najmniej jedną scenę pokazującą grupę bohaterów w zwolnionym tempie tego typu za dużo.

Ta przewidywalność to chyba największy problem „The Suicide Squad”.

Z jednej strony James Gunn chce nas szokować, a z drugiej zblazowanych fanów superbohaterskiego kina i komiksów naprawdę nie rusza, że bohater siedzący w celi zabija słodziutkiego ptaszka. A człowiek-rekin zjadający ludzi? Wielka rozgwiazda z kosmosu kontrolująca ludzkie umysły? Dziewczyna ratująca świat za pomocą szczurów? Granice oparów absurdu przekroczyliśmy już tak dawno temu, że nawet facet strzelający kolorowymi kropkami nie potrafi już zrobić wrażenia…

Jakby tego było mało, pomimo okrojenia obsady do zaledwie kilku osób bohaterowie „Legionu samobójców” to nie są ludzie z krwi i kości, z którymi można się identyfikować, tylko przerysowane archetypy. W dodatku zbyt często zamiast fascynacji budzą zażenowanie. Kloaczne żarty nie przypominają z kolei wyważonego poczucia humoru Strażników Galaktyki, tylko nieudaną imitację Deadpoola, ale pozbawioną niepowtarzalnego uroku Ryana Reynoldsa.

legion samobojcow the suicide squad recenzja class="wp-image-1763650"
Po występie w „The Suicide Squad” przestałem czekać na kolejny film DC z Margot Robbie jako Harley Quinn

Na osobny akapit zasłużyła sobie też Margot Robbie, która już kilkukrotnie wcielała się w Harley Quinn.

Tak jak w przeszłości aktorka zawsze kradła show i była jednym z niewielu jasnych punktów „Suicide Squad” z 2016 r., tak tutaj zagrała totalnie bez polotu. To właśnie za sprawą jej postaci zakiełkowała w mojej głowie myśl, że „ja to wszystko już chyba kiedyś gdzieś widziałem”. W dodatku była dziewczyna nieobecnego tutaj Jokera zaliczyła spory regres względem jej całkiem udanego solowego filmu pt. „Ptaki nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn)”.

REKLAMA

Paradoksalnie jednak przy „The Suicide Squad” przez większość czasu można się dobrze bawić — trzeba tylko obniżyć oczekiwania. Marketing dookoła nowej produkcji Warner Bros. został niepotrzebnie nadmuchany jak balonik, a pierwsze recenzje nastrajają w moim odczuciu aż nazbyt optymistycznie. To tylko i aż kolejny „nudny” film na podstawie komiksów dla fanów gatunku i solidne rzemiosło w jednym. Bożej iskry jednak nie stwierdzono…

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA