REKLAMA

LocoRoco

Muszę przyznać, że nie grałem w wiele podobnych gier, chociaż trochę przypominających swoim wyglądem czy założeniami "LocoRoco". Pudełko z przesłodzonym, tłuściutkim i uśmiechniętym owalem, który uroczo uśmiechał się do mnie z wysokości półek niezbyt do mnie przemawiał…

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

…co zmieniło się już po pierwszych chwilach spędzonych z konsolą w dłoni. Szczerze mówiąc, dawno nie bawiłem się już tak dobrze grając w jakąś pozycję, przeważnie będąc zmuszonym do grania. Tym razem było inaczej. "LocoRoco", pomimo swojego prostego, dziecięcego, bajkowo cukierkowego klimatu, wszędobylskich, uśmiechniętych misi, tęcz i słoneczek oraz innych kucyków Pony, naprawdę potrafi zadziwić swoją grywalnością. Wyjadacza takiego jak ja zdziwiło to o tyle bardziej, że zwykle używałem sprzętu do niszczenia kolejnych zastępów wroga, szatkowania na plasterki władcę konkurencyjnego klanu czy do uciekając przed mrocznymi sylwetkami w opuszczonym szpitalu nad ponurym jeziorem. A tutaj proszę, nim się wyrwałem z tego cukierkowego letargu minęły już ponad 2 godziny, a ja wciąż nie miałem dość, syndrom "jeszcze tylko jednej planszy, naprawdę jednej" ponownie został u mnie zdiagnozowany, tak samo jak nerwowe odkładanie na bok wszystkich spraw, które zdawały się być mniej istotne niż chodzenie do kuchni i wychodka.

REKLAMA

Ale czym właściwie jest to "LocoRoco"? To produkcja stworzona przez japoński koncern SONY na ich najmniejszą platformę - PlayStation Portable. Gra, wydana jeszcze w 2006 roku, miała za zadanie pokazać radość płynącą z gry na PSP, ciekawy pomysł i świetne dopasowanie produkcji do handhelda. Jednocześnie ukazała ciekawe możliwości tej konsoli, zachęcając do kupna tej maszyny prawdziwe tłumy, zwłaszcza w Japonii. Z założenia "LocoRoco" jest niczym innym, jak prostą grą zręcznościową, oprawioną grafiką tak słodką i dziecinną, że idealnie pasującą dla naszych milusińskich. Nie przeszkadza to również starszym, co pokazują wyniki sprzedaży. Gra z tytułowym, pomarańczowym glutem rozchodzi się nie gorzej niż przenośny prequel Final Fantasy VII, wyprzedza w notowaniach mobilnego "Snejka" i wiele innych hitów na platformę (foremkę?!) SONY.

Bohaterów mamy tutaj dwóch - tytułowego Loco i "czarną eminencję" w postaci... planety, na której będzie się rozgrywała gra. Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, sprawdza się doskonale. Już tłumaczę o co chodzi. LocoRoco, chociaż przesłodki, pomarańczowy i ze śmiesznym ogonkiem, sam nie jest w stanie wypełnić głównego wątku fabularnego. Jego głównym problemem jest mobilność, a raczej jej brak. Jego atutem jest natomiast skakanie w górę oraz przesłodkie gaworzenie. Jak więc brnąć naszym Roco dalej do przodu, niestrudzenie sięgając po cel? Tutaj właśnie pojawia się z pomocą planeta, zobrazowana w tej produkcji jako okrągła, uśmiechnięta i kolorowa głowa. W zależności od potrzeb pomarańczowej kluski przechla się nieznacznie to w lewą, to w prawą stronę, powodując turlanie się LocoRoco. Jeżeli dodamy do tego jego skoczne umiejętności, mamy już pełen zasób ruchów w każdej podrzędnej platformówce.

Oczywiście LocoRoco podrzędny nie jest, więc z czasem okazuje się, że ma nieco szerszy zasięg możliwości. Słodziaczek żywi się pączkami czerwonych kwiatów, dzięki czemu staje się jeszcze większy i jeszcze grubszy. Moglibyśmy nazwać to stopniowym kalectwem, gdyby nie pewne możliwości płynące ze zbędnych fałdek i podbródków. Są to między innymi zdolność podziału (rozmnażanie samorodne?) jednego wielkiego Loco na kilka(naście! W zależności od zjedzonych pączków kwiatów) mniejszych egzemplarzy, które bez trudu przedostaną się we wcześniej niedostępne miejsca, czy zrobią coś, co wymaga zespołowej pracy. Inną możliwością jest grube gardziołko, które przekłada się na potężną siłę głosu, która pozwala na obudzenie największych nawet śpiochów stojących nam na drodze do końca kolejnego poziomu.

Żeby nie było zbyt prosto, naszemu tłuścioszkowi przeszkadzają złe i niedobre istoty z kosmosu. Czarne, kolczaste i brzydkie zrobią wszystko, aby zjeść LocoRoco kawałeczek po kawałeczku. Wokół nich toczy się również główny wątek fabularny, ale naprawdę ciężko mówić o fabule w grze tego typu. Tutaj nie o nią chodzi, chodzi o świetną i prostą zabawę, relaks i poprawę humoru, co gra robi bez problemu, wystarczy dać jej chwilę. Wystarczy powiedzieć, że im więcej LocoRoco uda się nam "zrobić", tym większy pokój zapanuje w ich świecie. Trąci nieco systemem totalitarnym, ale miejmy nadzieję, że łebscy Japończycy wcale nie mieli tego na myśli ;).

Największym plusem "LocoRoco" są lokacje, po jakich przyjdzie nam toczyć tytułowego grubaska. Są tak zróżnicowane, zabawne i ciekawie wykonane, że po jednorazowym przejściu całej gry bez najmniejszego wahania można zacząć grać w nią znowu, odkrywając coraz to nowe sekrety i przejścia. Plansze spodobają się również naszym podopiecznym, w końcu która z małych księżniczek nie chciałaby, żeby jej Loco zjechała sobie po bajecznie kolorowej tęczy, a który z dzielnych, młodziutkich śmiałków nie chciałby, aby jego Roco pokonał ogromną żabę w bezkrwawej, zabawnej potyczce. Stąd też owacje na stojąco dla panów Tsutomu Kouno oraz Keigo Tsuchiya - głównych projektantów tej gry. Jeszcze nigdy nie widziałem tylu bajkowych spiral, liści, kwiatów, półek skalnych, wodospadów, rzek, lasów, kropelek, śnieżek, lian, mostków i tak dalej, przez które przyjdzie się nam przedzierać. Trasy zostały zaprojektowane z największym polotem, twórczą i pomysłową rękę widać do samego końca. Jeszcze raz brawo! To naprawdę trzeba zobaczyć.

Podobnie jest z muzyką i grafiką, które świetnie budują komiczny, oryginalny klimat tej niepowtarzalnej jak na razie produkcji. Strona wizualna, chociaż w całości wykonana w technice 2D, poprzez swoje jaskrawe kolory i szczegółowość sprawia, że "LocoRoco" to jedna z przyjemniejszych gier dla oka na tą przenośną konsolę. Muzyka i dźwięki to również istny majstersztyk. Bełkoty i śpiewy LocoRoco, odgłosy, które wydaje otoczenie, piosenki, które można odsłuchać w edytorze… wszystko składa się na jeden, unikatowy świat, tak kolorowy i zabawny, że świetnie nadający się do poznawania przez małe dzieci.

REKLAMA

Na plus zaliczam również kilka dodatkowych trybów, jak wcześniej wspomniany player utworów z gry, tryb "LocoHause", gdzie budujemy naszemu grubaskowi dom, korzystając z coraz to nowych części zdobytych podczas wykonywania kolejnych misji (bez przeszkód możemy później pobawić się w nim naszym LocoRoco), czy seria zabawnych, ale i trenujących zręczność mini gierek. Z czasem odblokujemy również nowe rodzaje milutkich LocoRoco, a każdy z nich ma naprawdę unikalny i zabawny charakter. Warto sprawdzić je wszystkie.

LocoRoco to gra, w którą bez wahania dałbym zagrać nawet najmłodszym dzieciakom ze smykałką do elektronicznego sprzętu. I zdaje mi się, że właśnie to jest najlepszą dla niej rekomendacją. Idealne dla dzieci, świetnie bawi również dorosłych. Z LocoRoco bawiłem się naprawdę dobrze. Misje były na tyle krótkie, aby zdążyć przejść jedną czy dwie jadąc autobusem, ale na tyle długie, aby nacieszyć się ciekawymi pomysłami, wspaniałymi lokacjami i zabawną grafiką. Najlepsze w tej grze jest to, że zawsze można do niej wrócić - pokonać w wolnej chwili swój rekord na jednej z pozakręcanych plansz, nazbierać więcej kwiatowych pączków czy dotrzeć do mety w jeszcze krótszym czasie. Gwarantuję wam, ta gra nie znudzi się szybko ani wam, ani waszym dzieciom.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA