REKLAMA

Lost Planet [recenzja]

Ostatnio rzuciło mi się w oczy, że Capcom ma wyraźnie skłonności do robienia gier, że tak powiem... pozbawionych głębszego sensu - chwytasz za miecz, spluwę czy cokolwiek czym można zrobić komuś krzywdę i jedziesz z jednego końca mapy na drugi, pozostawiając za sobą stosy martwych ciał. Bo jak inaczej można opisać serię DMC bądź takiego Dead Rising, gdzie wpadasz z siekierą do supermarketu i przebijasz się przez hordy bezmózgich zombiaków. Bardzo podobnie jest w przypadku Lost Planet - mocna, szybka strzelanka z marną fabułą, co nadrabia jednak niesamowitymi efektami specjalnymi.

Rozrywka Blog
REKLAMA

Ja to kupiłem, problem jednak w tym, że nie każdy się nabierze. Stąd też bardzo mieszane recenzje LP - nie każdemu podpasuje taka specyfika rozgrywki. Przez pierwsze minuty gra zachwyca, potem jednak, gdy emocje spowodowane next-genową zimą opadną, dostrzega się ten brak ambicji w gameplay'u i do bólu przewidywalny scenariusz. Ot, głównym bohaterem gry jest niejaki Wayne, któremu po krótkim prologu ginie ojciec z "rąk" (właściwie to szponów) Big Eye'a - wielkiego żółwiopodobnego stwora, jednego z wielu dziwnych stworzeń zamieszkujących planetę E.D.N III. Planetę bardzo podobną do Ziemi, z tym wyjątkiem, że całkowicie pokrytą lodem.

REKLAMA

Chłopak żądny zemsty postanawia, że pewnego dnia pomści tatusia i zmierzy się twarzą w twarz z wielkim monstrum. Po drodze ma jednak do pokonania parę przeszkód - po pierwsze i chyba najważniejsze, Wayne po pierwszym starciu z Big Eye traci pamięć. Budzi się konający gdzieś pośrodku śnieżnego pustkowia. I pewnie padłby trupem, gdyby nie pomoc ze strony śnieżnych piratów, naprawdę zgranej paczki - laska pragnąca konkurować z Larą Croft (no offence, ale nie masz szans), haker i cwaniak spod ciemnej gwiazdy. Oferują mu pomoc w zamian za to, że on wpierw pomoże troszkę im. I w tym momencie rozpoczyna się nasza przygoda.

Warto przyjrzeć się nieco, ciekawemu uniwersum w jakim się znaleźliśmy - ludzie przybyli na E.D.N III w celu osiedlenia się na niej. Zdążyli nawet wybudować parę większych miast czy fabryk, stąd też przygotujcie się na krajobrazy w stylu zamarzniętych metropolii, rodem z filmu "Pojutrze". Niestety - jak się zapewne domyślacie - coś się musiało nie udać. Mieszkańcom nie udało się porozumieć z nowymi sąsiadami, potworami zwanymi Akridy. Największe skojarzenia budzą z przerośniętymi instektami - pająki i inne tego typu maszkary. Większość ludzi zginęła w wojnie z nimi, niektórzy jak najszybciej uciekli na inne planety, a jeszcze inni - pozbawieni środków - musieli zostać. Niestety, głównie są to "źli" Śnieżni Piraci oraz jakieś tajemnicze organizacje mające na planecie własne interesy. Pewnie nie zdziwi Was fakt, że nie wiedzieć czemu, ale wszyscy są nastawieni przeciwko nam...

Ale przejdźmy już do samej rozgrywki. Będziemy otrzymywać od Śnieżnych Piratów różne zlecenia, które niby różnią się od siebie, ale mimo to zawsze polegają na przejściu z punktu A do B, wyżynając po drodze wszystkich których spotkasz (levele są liniowe, więc będzie to dość proste zadanie) i kończąc poziom efektowną walką z bossem. Powtórzymy tą sekwencję 11 razy, bo tyle właśnie misji jest w Lost Planet. Czasem nawet wrócimy się na któryś z poziomów, na szczęście jednak chłopcy z Capcomu postarali się, aby było to jednak maksymalnie zróżnicowane. Multi jakieś tam jest, ale generalnie nic specjalnego.

Dobre zbalansowanie niemałego arsenału, różnorodni przeciwnicy o pokaźnych rozmiarach, rozbudowany park maszyn (do czego dojdziemy), bardzo ładna oprawa, wszechobecne eksplozje i wielkie zamieszanie sprawiają, że sieczka w Lost Planet jest naprawdę soczysta. Nie musimy tutaj przejmować się chowaniem za przeszkodami czy taktyką, nasz bohater jest na tyle wytrzymały, że w większości przypadków możemy pchać się na chama do przodu. Wayne może mieć przy sobie dwa karabiny jednocześnie oraz jeden rodzaj granatów. A jest tego sporo - są granaty plasmowe, które po eksplozji wytwarzają coś w rodzaju pola magnetycznego, co na chwili zatrzymuje wszystkich kopiąc prądem, są też bombki, które po rzuceniu przylepiają się do celu... Nie wspomnę już o tym, że można bez przeszkód wyciągać z mechów pokaźne działka maszynowe czy wyrzutnie rakiet.

A tak, z mechów. Te humanoidalne roboty pełnią w Lost Planet niebagatelną rolę. Na mapach wszędzie ich pełno, można wsiąść do każdego jakiego zobaczymy. Przeciwnicy też są na tyle bystrzy, że z nich korzystają, stąd też nie zabraknie efektownych starć z użyciem ciężkiej altyrelii. Rodzajów robotów, też jest chyba dostatecznie dużo. Są takie, które mogą przez jakiś unosić się w powietrzu, niektóre niczym Tranformersy mogą przeistaczać się w pojazdy.

Warto też coś dodać w kwestii demolki otoczenia - dzięki silnikowi fizyki Havok, udało się stworzyć dość interaktywne środowisko. Przy pomocy różnych wybuchowych zabawek można niszczyć niektóre wieże czy betonowe ściany. Niestety, zaraz po zniszczeniu, szczątki konstrukcji znikają.

Ach, zapomniałbym napisać o jednym z ważniejszych elementów w grze. Jako, że na E.D.N jest, no powiedzmy... Nie za ciepło, twórcy postanowili wplątać skutki niskiej temperatury do rozgrywki. Stąd też Wayne ma przy sobie specjalny baniaczek wypełniony ogrzewającą go specyficzną substancją. W trakcie gry jej wskaźnik nieustannie spada - gdy stoimy w miejscu, bardzo wolno, gdy zaś biegamy, skaczemy lub korzystamy z mechów jedzie w dół jak szalony. Wydaje się, że jest to przerażające ograniczenie, jednakże bez obaw - zazwyczaj mamy jej całkiem sporo, bowiem wypada ona z pokonanych przeciwników, i to w dość sporych ilościach. Czasem natrafimy również na specjalne słupki, które po przeprogramowaniu napełnią nas ciepełkiem.

Lost Planet

Gra została wydana do tej pory na X360 oraz pecety, ale szykowana jest również konwersja na Playstation 3. I tu wbrew pozorom tkwi jej problem. Docelowo Lost Planet robiony był na Xboksa i na tej też platformie prezentuje się najlepiej - super grafa, interfejs, sterowanie, stały framerate... Problem zaczyna się na innych maszynach. Wersja na PC mimo, że jest owszem ładniejsza, to jednak słabawo zoptymalizowana... ale żeby to było największe zmartwienie. Aż się słabo robi na widok tego, że interfejs w wersji na blaszaki jest po prostu przerysowany z konsolki. Dlatego też wszędzie zobaczymy guziczki z pada od X'a, a gra żądać będzie od nas czasem nie kliknięcia np. w Enter, ale w przycisk "A" na padzie. I co wtedy? Wtedy jesteśmy w kropce i musimy zastanawiać się nad odpowiednikiem "A" na klawiaturze. Sterowanie też nie jest najlepiej dopracowane. Słowem - jak nie masz pada, drogi graczu, to chrzań się! A jak to wygląda na PS3? Na razie wyszło tylko demko i z przykrością trzeba stwierdzić - nie postarano się. Gra chrupie niemiłosiernie, w dodatku grafika też nie jest jakaś fenomenalna.

Natomiast na innych platformach - BOSKO! Piękne śnieżyce, teksturki, wszechobecny blur (rozmycie obrazu) oraz kapitalne eksplozje. Tutaj nie ma w sumie żadnych zastrzeżeń. Zwłaszcza na pecetach w wysokich rozdziałkach, antyaliasingu i trybie DX10. Nie daje aż tak dużo, ale warto zobaczyć go w akcji. Zresztą... Podziwiajcie zrobione przeze mnie screeny. Do ścieżki audio też za bardzo się przyczepić nie można - gra oferuje parę fajnych utworów, dźwięki eksplozji czy strzałów z broni palnej są na przyzwoitym poziomie.

REKLAMA

Podsumowując - Lost Planet to całkiem udana, dynamiczna strzelanka. Z tymże najlepiej pograć w nią na Xboksie bądź potężnym "blaszaku" z padem w ręce. Ze względu na dość specyficzną rozgrywkę, nie każdemu może podejść. Niektórzy zakochają się w grze, zachwycając się niesamowitymi efektami czy soczystą rozwałką, innych odtrąci głupota produkcji. Niestety, więcej jest jednak tych drugich.

Ocena po lewej odpowiada wersji PC, po prawej - X360

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA