„Lucyfer” to jeden z niewielu seriali, które z sezonu na sezon podwyższały poziom zamiast zaliczać glebę. Finałowa seria utrzymała tę tendencję. Nie jest to tytuł dla wszystkich, na pewno nie znajdzie się w moim TOP 50 ulubionych seriali. W pewnym momencie z guilty pleasure stał się czymś, co dawało mi nieironiczną frajdę. A to chyba niezła rekomendacja.
OCENA
Można się czepiać Netfliksa, że robi kiepskie sequele, remaki, rebooty czy ekranizacje live-action, ale „Lucyfera” udało im się uratować. Myślę, że w Piekle wyświetlany jest w kółko trzeci, masakrycznie męczący, sezon, po którym stacja FOX skasowała serial. Od czwartego na samym początku słyszymy charakterystyczne „tu dummm”. I to był strzał w dziesiątkę, bowiem serial z Tomem Ellisem jest jednym z największych przebojów serwisu.
Jeżeli tu dotarliście, to pewnie jesteście na bieżąco z tytułem. Jeżeli wyleciało wam z głowy, jak doszło do wydarzeń z finału, to tutaj znajdziecie podsumowanie 5. sezonu „Lucyfera”. To bezspoilerowa recenzja, ale siłą rzeczy będę musiał nawiązać do fabuły poprzednich odcinków. Inaczej się nie da.
Lucyfer 6 sezon – oceniamy finał serialu Netfliksa
Ostatni sezon „Lucyfera” to kopalnia fan service'u. O takim finale marzą wszyscy widzowie.
Jak dobrze wiemy, Stwórca przeszedł na emeryturę, a Lucyfer pokonawszy swojego złowieszczego brata Michała Anioła, dostąpił zaszczytu objęcia tronu władcy wszechświata. Jeżeli liczymy na to, że już w pierwszym odcinku stanie się Bogiem, to srogo się zawiedziemy. 6. sezon powoli się rozkręca, ale potem już się nie oderwiecie.
Dwa pierwsze odcinki praktycznie wcale nie skupiają się na głównym wątku, ale tradycyjnych już nietypowych zabójstwach. Akurat zagadki kryminalne zawsze mnie nużyły mnie w „Lucyferze” - w ciągu swojego dość długiego życia naoglądałem się już seriali proceduralnych z osobliwymi detektywami. Fani tego serialu na pewno nie będą rozczarowani. W finale znajdziemy zresztą więcej rzeczy, za które widzowie pokochali ten serial.
W sumie fan service ostatniego sezonu wybiło poza skalę. Znajdziemy w nim shipowane romanse, powrót detektywa Dupka, a dużą część teorii i spekulacji faktycznie się ziściła. Właśnie dlatego 6. sezon jest tak doskonałym zwieńczeniem serialu. Przecież każdy fan marzy, by jego zachcianki zostały spełnione. Zwykle dzieje się inaczej, a ostatnie sezony są wielkim rozczarowaniem. W przypadku „Lucyfera” twórcy idą na rękę widzom i robią to perfekcyjnie.
„Lucyfer” wywraca do góry nogami wydarzenia z Pisma Świętego, ale ze smakiem.
W „Lucyferze” w zasadzie podobają mi się dwie rzeczy. Główna historia i ewolucja bohaterów, czyli w sumie coś, co powinien mieć każdy szanujący się serial. Stanowi nieszablonową interpretację Starego Testamentu, ale raczej nie obraża żadnych tak zwanych uczuć religijnych. Zresztą często poruszane są tu kwestie związane z wiarą (piję tu do koronerki Elli Lopez) i nie wychodzi z tego jakaś krindżówa lub infantylne morały.
Tak naprawdę właściwa część fabuły rozgrywa się od trzeciego odcinka, który zresztą w genialny sposób łączy kreskówkę z seriale aktorskim i wbrew pozorom jest jednym z najbardziej nieporuszających w całej serii – przypominał mi trochę „Opowieści z krypty”. Oczywiście są filery, niepotrzebne wątki, przestoje a Lucyferowi zbytnio nie spieszy się, by zostać następcą taty. Ostatni sezon ma jednak 10 odcinków, więc trzeba je było czymś zapełnić.
Jednak im dalej w las, tym robi się ciekawej, a serial co rusz serwuje szalone zwroty akcji, o których teologom się nie śniło. Nie mam pojęcia, czy samo zakończenie będzie dla wszystkich satysfakcjonujące, ale na pewno nie znajdzie się na liście najgorszych w historii. I widzowie dostali tyle fan service'u, że i tak nie powinni narzekać.
Kolejny mocny punkt serialu to główni bohaterowie. Każda z głównych postaci rozwinęła się w niespodziany sposób. Nie mówię, że jest tak dobrze jak w „Grze o tron”, ale np. wspomniany detektyw Dan „Dupek” Espinoza (Kevin Alejandro) z najbardziej irytujących postaci stał się jedną z moich ulubionych.
Pozostali bohaterowie także dostają swoje 5 minut w finale – stają się złożeni jak kostka Rubika, a także zagłębiamy się w ich psychikę na wskroś. Jeden z lepszych wątków tego sezonu, to ten Amenadiela (on też przeszedł ewolucję większą niż Pokemony), który próbuje swoich sił jako policjant. Właśnie dla takich historii pobocznych kręci się seriale, a nie filmy.
6. sezonu „Lucyfera” miało wcale nie być. Netflix wskrzesił serial, zakończył i niech tak już zostanie.
Nie będę płakał za „Lucyferem”. Nie będę za nim też specjalnie tęsknić. Nigdy nie zrobię też rewatcha. Będzie dla mnie jednak miłym wspomnieniem. W pomysłowy sposób połączył kryminał, komedię, telenowelę i urban fantasy.
Do tego ma bohaterów, na którym nam zależy – gdy widziałem, że dana para ma się ku sobie, czułem, że moje usta wykrzywiają się w grymas uśmiechu. Komiksowy pierwowzór ma zupełnie inny charakter, ale serial ma swój nieodparty urok. Nie tylko za sprawą szyderczego Lucka z brytyjskim akcentem.
Kiedyś czytałem, że każdy serial powinien kończyć się właśnie na 6. sezonie – statystycznie po nim jakość większość produkcji zaczyna lecieć na łeb na szyję. Nawet jeśli twórcy nie dotarli do tych badań, to nie widzę możliwości kontynuacji – serial tworzy spiętą wieloma klamrami zamkniętą całość, a odtwórca głównej roli już zapowiedział, że nigdy do niej nie powróci. To i tak cud, że „Lucyfer” dorobił się tylu odcinków, a te nie zdarzają się dwa razy.