Nowy „Lucyfer” przypomina „Riverdale”, ale nie jest tak przypałowy. Jak wypadła druga połówka 5. sezonu?
Bóg chodzi w sandałach ze skarpetami, nieboszczyk wstaje i tańczy przebój Queen , a Lucyfer... oj, tego nie mogę zdradzić. Szykujcie się na przepotężny zwrot akcji, którego nawet autorzy Pisma Świętego nie przewidzieli. 5. sezon, a zwłaszcza jego druga połowa, jest najlepszym ze wszystkich.
OCENA
Fox porzucił biednego Lucka po trzecim sezonie, ale zlitował się nad nim Netflix i odkrył w nim niespodziewane pokłady potencjału. Czwarty sezon wskrzesił podupadającą markę, a piąty wzniósł go ku niebios.
Pierwsza połowa była piekielnie dobra, ale druga jest jeszcze lepsza. To naprawdę rzadkość w serialowym świecie, by dana produkcja zaliczała tendencję wzrostową, a nie staczała się na samo dno.
Netflix długo trzymał nas w niepewności po cliffhangerze z sezonu 5A. Ostatni odcinek miał premierę pod koniec sierpnia zeszłego roku i zgodnie z nowym trendem (podobnie było z „BoJackiem Horsemanem”), a pewnie i brakiem innych premier, druga część przyszła na świat 9 miesięcy później. Sezon 5B wylądował na Netfliksie 28 maja. Warto było tyle czekać.
Uwaga! Niniejszy tekst ma niewielkie spoilery z pierwszej połowy 5. sezonu, ale tylko po to, by przypomnieć, co tam się odlucyferowało.
W poprzednich odcinkach: tytułowy bohater powraca ze stosunkowej krótkiej wizyty w Piekle, by rozprawić się z Michałem. Jego brat wcale nie jest takim aniołkiem, bo porywa Chloe i napuszcza Dana, by ten postrzelił Lucyfera.
Koniec końców dochodzi do bójki pomiędzy Lucyferem, Michałem i Amenadielem. Przerywa ją sam Pan Bóg wzorowany na Morganie Freemanie, który zstąpił na ziemię, by pogodzić zwaśnionych braci.
To wydarzenia z głównej osi fabuły, jednak nie ukrywajmy, że dla wielu widzów najważniejszym wydarzeniem pierwszej połowy piątego sezonu było coś zupełnie innego. Chloe i Lucyfer poszli w końcu do łóżka! Wszyscy, którzy shipowali ten związek, musieli czekać na to... 72 odcinki!
Jednak w końcu udało się, ale czy wszyscy żyli długo i szczęśliwie? Oczywiście, że nie. Ross i Rachel z „Przyjaciół” to przy Chloe i Lucyferze para nierozłączna niczym Romeo i Julia.
Sezon 5B: więcej komediodramatu rodzinnego, mniej zagadek kryminalnych
Przyznam szczerze, że od samego początku „Lucyfera” nie byłem fanem wątków kryminalnych. Przez to jak wszyscy się wygłupiają na miejscach zbrodni i wywijają idiotyczne numery na obławach, trudno traktować to na poważnie.
Uwielbiam oglądać amerykańskie komedie i historie morderców, ale razem mi to się nie klei. Przywykłem po prostu do tego, że taki był punkt wyjścia całej produkcji – diabeł pomaga policji w łapaniu przestępców, a akcja sama do przodu też się nie popchnie.
Zawsze bardziej ekscytowały mnie dramy i romanse pomiędzy bohaterami oraz ich rozterki egzystencjalne. Pod tym względem „Lucyfer” to nietypowa postbiblijna telenowela. Szczególnie w tych netfliksowych sezonach postacie dojrzewają, zaczynają wreszcie kumać więcej niż 5-latek i bardziej afirmować swoje „nędzne” życie.
W drugiej części, pomimo całej tej kiczowatości, jeszcze głębiej wchodzimy w psychologię i zaczynamy rozumieć motywy działań nie tylko samego Lucyfera, ale i pozostałych, czasem pomijanych bohaterów. Gigantyczna (r)ewolucja zachodzi w Maze, Chloe, Amenadielu, czy w samym Wszechmogącym.
Odcinek musicalowy „Lucyfera” będzie ulubionym wielu fanów serialu.
Jednak dajcie spokój, to nie jest przecież jakieś kino moralnego niepokoju. Sezon 5B znów funduje nam sporo niespodzianek. Ostatnio mieliśmy odcinek w estetyce noir czy incepcyjną wizytę na planie tandetnego serialu wzorowanego na perypetiach Lucyfera i Chloe.
Tym razem jest np. odcinek specjalny z Danem, który przypominał mi „Breaking Bad”, a także musicalowy (S5E10), który już był zajawiany w zapowiedziach. Bohaterowie tańczą w nim i śpiewają piosenki, które w pewien sposób pasują do fabuły.
Na playliście znalazły się takie przeboje jak m.in. „Wicked Game”, „Another One Bites the Dust”, „Every Breath You Take”, czy „No Scrubs”. Ze względu na okoliczności (anioły, demony, policja, zwłoki) jest to dość surrealistyczne, takie wręcz danse macabre, ale to pewnie będzie ulubiony odcinek wielu lucyferomaniaków.
Niby nic nowego, bo takie patenty były już chociażby w „Riverdale”, ale dobrych przebojów nigdy za wiele, no i wybija nas to z policyjno-rodzinnej rutyny. Porównanie do serialu, który miał być młodzieżowym „Twin Peaks”, jest zresztą nieprzypadkowe.
„Lucyfer” też zaczynał się jako serial kryminalny, choć z dużą domieszką urban fantasy, ale od czwartego sezonu przypomina produkcję young adult z ludźmi w okolicach czterdziestki. Rzadko jednak łapałem na nim ciarki żenady jak w przypadku maratonu krindżu, jakim jest „Riverdale”.
Druga część 5. sezonu „Lucyfera” nie zawiodła. Z niecierpliwością czekam na 6. sezon!
Jest gęsto od nowych, intrygujących wątków osobistych oraz rodzinnych – zarówno tych ludzkich, jak i boskich, a Stwórca wniósł powiew świeżości w zawiłe relacje. Narracyjnie jest bardzo dobrze, czuć, że scenariusze nie powstawały na kolanach, ale ktoś nieźle główkował, by odcinki miały tempo, humor i dramaturgię. Netflix rzucił też niezły pieniądz, a serial nie wygląda już jak z lat 90.
Fanów produkcji z Tomem Ellisem nie muszę przekonywać (z miłośnikami komiksu już jest trudniej), ale jeśli przerwaliście lub nie ruszyliście jeszcze „Lucyfera” to przemęczcie się przez te środkowe sezony, a zwłaszcza ślamazarny trzeci, bo zostanie to wam sowicie wynagrodzone.
Ja tymczasem ostrzę sobie pazurki i rogi na 6. sezon, który już został zapowiedziany. Zdjęcia już zostały nakręcone, czekamy na datę premiery. Nie łudźmy się jednak, że wyjdzie jeszcze w tym roku.